Ostatnio żyję w zamrożeniu jakby....
Jest to zasługa głównie pogody, która - mimo kwietnia - postanowiła zafundować nam atak zimy - całkiem obfitujący w śnieg atak zimy, dodam. (no jasne, że wszyscy to zdążyli zauważyć i skomentować na facebooku, chodzi o to, że ja tu troszeczkę prowadzę archiwum meteorologiczne)
Efektem tegoż ataku było sprawdzenie się - początkowo prześmiewczych - wizji, że w Śmigus Dyngus będziemy się śnieżkami rzucać. Owszem, można było. Niektórzy lepili sobie ze śniegu wielkanocne króliki i pisanki, inni robili sesje zdjęciowe ze święconkami i wielkanocnymi koszyczkami. Ot, prima aprilis.
Z dnia na dzień przestawało być jednak śmiesznie.
Mój szkolny kolega, który urodziny obchodzi w pierwszych dniach kwietnia, wyznał, że bywało już zimno, widywał już śnieg, ale CZEGOŚ TAKIEGO w jego urodziny jeszcze nie było...
Ogólnie: zaczęłam się już przygotowywać, że i moje urodziny - pod koniec maja - odbędą się w zimie. A potem Dzień Dziecka, zakończenie roku szkolnego, wakacje - i tak do października. A potem znowu zima. Eskimosi tak mają na co dzień, to dlaczego my nie możemy?
Gdybyż jeszcze nie zdeprymowała mnie wyjątkowo zmiana czasu na "letni" - w środę, a więc już parę dni po przestawieniu zegarków, zwyczajnie nie obudziłam się na cotygodniowe, umówione wyjście z koleżanką na basen. Uznałam, że w zimie, w środku nocy pływać nie będę (a była godzina siódma rano, normalnie). Do tej pory mam problem ze zwleczeniem się z łóżka przed 10.00. Wybitnie wspiera mnie pogoda: wyprawiam Potomki do szkół o 6.30, stwierdzam naocznie, że nadal jest szara zima (jak to mówi mój telefon: "ponuro") i idę spać. Zero aktywności życiowej.
Dni mijają mi w związku z tym szybko i bezproduktywnie, bo kiedy się już rozbudzę, wypada iść spać.
Jednak pod koniec tygodnia COŚ zaczęło się zmieniać. W czwartek, zamiast śniegu, padał śnieg z deszczem. W piątek - sam deszcz. W sobotę - klękajcie narody! - NIC NIE PADAŁO!
Dziś jest pierwszy dzień, w którym zostałam obudzona przez promienie słońca. Zanim to wszystko, co zalega w okolicy, zdąży się stopić, czeka nas kilka dni brodzenia w śnieżnej brei i przemoczonych butów. "W miasto" się bez samochodu nie zapuszczam - to byłaby misja samobójcza, szczególnie w Otwocku.
Coraz bardziej realnie wygląda nasz wyjazd "majowoweekendowy" - zaplanowane jest nocowanie w namiotach - już zaczęłam tracić nadzieję, że będzie to możliwe: zostały niecałe 3 tygodnie....
Ptaki, na szczęście - nic nie robią sobie z pogody i wydają typowe wiosenne dźwięki. Nawet kogut sąsiadów obudził się z zimowego snu. Może jest nadzieja, że zobaczymy kolor zielony?