z klimatem...

z klimatem...

wtorek, 29 marca 2011

Koniec kary

Odbywałam ją od grudnia. Niezbyt gorliwie, dlatego tak długo trwała.
Pisałam o tym, że kupiłam - bez głębszego zastanowienia - książkę, która okazała się koszmarnym gniotem.
O, tutaj:
http://nowajasmeen.blogspot.com/2011/01/doswiadczenie-nic-nie-znaczy.html

Na moją korzyść nie przemawia fakt, że zrobiłam to jedynie na podstawie czerwonego płaszcza na przodzie okładki oraz entuzjastycznych recenzji na tyle okładki. Wytrawni i doświadczeni czytelnicy tak nie robią.
Kara, którą sobie wyznaczyłam - okazała się zbyt surowa: miałam nie kupować żadnej książki i nie czytać żadnej książki, do czasu przeczytania tej nudnej i wulgarnej cegły. Przyznaję - najpierw zaczęłam podczytywać książki wypożyczane z biblioteki, w końcu skusiłam się na zakup nowej pozycji autorstwa Ewy Nowak (świetna jest!"Niewzruszenie") - gdybym nie robiła sobie przerw w lekturze tego paskudztwa, chyba znienawidziłabym czytanie w ogóle.
Doszło już do tego, że kiedy nadchodził ten smutny czas, że MUSIAŁAM wziąć do ręki czarną książkę z postacią w czerwonym płaszczu, miałam milion spraw do załatwienia.....pilnie musiałam pouczyć się biochemii (cóż za fascynujący przedmiot!), posegregować łyżeczki, pozwijać skarpetki, nagle chciało mi się straszliwie spać, dotarłam już do takiego stanu, że pewnego razu usiadłam z książką na kanapie i.....włączyłam telewizor (przysięgam, pilot od telewizora to ostatnia rzecz, którą bezmyślnie biorę do ręki). Czytałam więc najczęściej w autobusie (no bo co można robić w autobusie?), po kilka stron, z wielkim obrzydzeniem i znudzeniem.
Dziś nadeszła wiekopomna chwila. Doczytałam!
Co mam ochotę zrobić? Po raz pierwszy mam ochotę SPALIĆ KSIĄŻKĘ. Tak zwyczajnie.Myślałam, żeby ją oddać komuś, wystawić na aukcji internetowej, przekazać bibliotece....w końcu to KSIĄŻKA. Ale stwierdziłam, że nie chcę, żeby ktoś - poza mną, ukaraną za bezmyślność -  w ogóle czytał te grafomańskie bzdury.
Jest obsceniczna, pełna wulgarnych seksualizmów, brutalna, w końcu - nudna. Zwyczajnie BRZYDKA.
Tak, zrobię z niej ognisko. A następnym razem, przed zakupem przeczytam losowo wybrany fragment.

niedziela, 27 marca 2011

Skąd?

Jakiś czas temu zainstalowałam sobie na blogu licznik odwiedzin. Ten blog nie jest pisany z jakiegoś powodu i w jakimś celu. Jest sobie - i już. Taki notatnik do zapisywania rodzinnych wydarzeń i luźnych przemyśleń. Nie myślałam, że kogokolwiek - oprócz znajomych - mogą interesować takie zwyczajne zapiski.
Licznik zainstalowałam jedynie dlatego, że ma zamontowaną mapkę - a mapki to moje prywatne wariactwo.
Widzę więc, że bywają tu Czytelnicy z różnych miejsc na świecie. O wielkiej, pulsującej gwieździe w miejscu Polski, gdzie - po kliknięciu widać, w jakich miastach jest ten blog czytany - też należy wspomnieć.To tylko Goście z ostatnich 30 dni! Wiem, że mam wiele internetowych znajomych z różnych forów(rodzaj żeński uzasadniony, moje ulubione fora są mocno sfeminizowane), ale nie miałam pojęcia, że AŻ TYLE.
Pozdrowienia dla wszystkich :)) Nawet dla Tych, które/którzy weszli tu przypadkiem ;)

sobota, 26 marca 2011

Co dziwi w lodówce?

W sensie zawartości.
Kiedyś zdziwił mnie chleb i kawa. Jedno i drugie podobno w zimnie wolniej traci świeżość. Nieustannie dziwią mnie kosmetyki, chociaż rozumiem sens trzymania ich w zimnie, sama tego nie robię - nie jestem aż takim kosmetycznym ortodoksem. Oprócz jedzenia i leków - co można trzymać w lodówce?
W naszej - od lat mieszka PINGWIN. Pluszowy. Jest na tyle stałym bywalcem, że odruchowo wkładam go na miejsce po każdym myciu urządzenia oraz po przeprowadzce. Po wymianie lodówki na nową, pingwin również się przeprowadził.
Niedawno była u nas koleżanka Gryzeldy. Trzynastolatka. Otworzyła lodówkę i na jej twarzy odmalowało się zdziwienie: "a co on tu robi?". Dla mnie było to coś oczywistego - odpowiedziałam tak, jak odpowiedziała mi Gryzelda, lat temu 10: "no przecież on jest z Antarktydy, a tam jest zima, on nie może mieszkać w pudełku z pluszakami!".
Mimo tego, że obie panienki znają się od tak zamierzchłych czasów, kwestia pingwina w lodówce nigdy jeszcze nie wypłynęła. Ale fakt, że nagle są one zaskoczone miejscem zamieszkania  pluszowego zwierzaka (tak, tak, Gryzelda też dołączyła do pytania: "a właściwie to dlaczego on tam ciągle siedzi??"), uświadomił mi, że jednak parę lat minęło i dziewczęta dorosły.....Pingwiny w lodówce je zastanawiają....Ja - jako dwudziestosześciolatka - byłam mile zaskoczona rezolutnym rozumowaniem dwulatki - dlatego pluszak zyskał stały meldunek na drzwiach lodówki, obok dżemów. I nie zamierzam eksmitować go tylko z powodu dojrzewania Potomków.

poniedziałek, 21 marca 2011

pierwszy dzień wiosny

jak zwykle - zimny i deszczowy
to już pewnego rodzaju tradycja....

ech...aż się wierzyć nie chce, że od dziś ma być zielono i optymistycznie......

czwartek, 17 marca 2011

Koniec świata nadciąga....

...wyjęłam dziś z pralki skarpetki. Dużo skarpetek. Każda miała swoją parę.
To się nie zdarza. To musi być jakaś anomalia w przyrodzie - burza magnetyczna na Słońcu? Zmiana osi Ziemi? Ufoludki nas podtruwają? A może prozaicznie: pralka mi się wściekła?

Nie wiem, ale do tej pory nigdy nie wyjmowałam sparowanych skarpetek z pralki. Szykuję się na najgorsze....

;)

poniedziałek, 14 marca 2011

"Poczuj mentolnięcie"

O wulgaryzmach będzie.
Natchnęła mnie reklama gum do żucia, która od pewnego czasu króluje "na mieście". "Poczuj mentolnięcie" - krzyczą litery z blibordów. Komu NIE KOJARZY się z brzydkim słowem, ręka do góry. Każdemu się kojarzy - bo takie było założenie twórców kampanii reklamowej. Bo to niby takie dowcipne. Śmieszne. Podobnie w kinie - śmiesznie na polskich filmach jest wtedy, kiedy któryś z naszych wspaniałych oraz sławnych (sławnych głównie z seriali telewizyjnych) aktorów, rzuci z ekranu jakimś finezyjnym i nietuzinkowym przekleństwem. Bo rzucanie takim powszechnym "mięsem" już nikogo nie dziwi, nie śmieszy i nie zaskakuje. "Łacina" stała się powszechna.
Copywriterzy od "mentolnięcia" dostali chyba w końcu po uszach od cenzorów reklam.
Albo kampania nie odniosła zakładanego skutku.
Albo od początku zakładali pojawienie się dodatkowych objaśnień - na zasadzie: zobaczcie - głupie ludziska - jak się okrutnie myliliście - tu nie ma cienia brzydkiego słowa, tylko prosta charakterystyka działania produktu.
Po kilku tygodniach na billboardach pojawił się dopisek wyjaśniający: "mentol + kopnięcie".

Brzydzi mnie to i zniesmacza.

Słowa, które jeszcze jakiś czas temu były wulgaryzmami, jak się okazuje, weszły do języka - najpierw potocznego, teraz już - może nie literackiego (chociaż w NIEKTÓRYCH rodzajach literatury są obecne) - ale powszechnego.

Jestem sobie otóż  - na wykładzie, w szacownej uczelni państwowej. Wykład - za moich poprzednich studenckich czasów - kojarzył się z obcowaniem z OSOBOWOŚCIĄ. Często przywilej prowadzenia wykładu mieli profesorowie - z dorobkiem, z pozycją w świecie naukowym. Poważni ludzie, na poziomie. Aż się chciało tam być i słuchać pięknej polszczyzny.

Na wykładzie Pani Prowadząca (nie, nie profesor), użyła sformułowania, że "technologia jest CHOLERNIE przyjazna dla środowiska".
Zgrzytnęło mi jak nożem po styropianie.
Ja się na takie rzeczy nie zgadzam. Wewnętrznie jest mi z tym źle, że człowiek wykształcony, przekazujący wiedzę innym, podczas wystąpienia publicznego, posiłkuje się BRZYDKIM (tak, tak - właśnie BRZYDKIM!) słowem. Czekałam tylko, jak - w ramach wprowadzania wyluzowanej atmosfery - pani prowadząca rzuci hasło, że "mamy oto i inne ZAJEBISTE technologie, oprócz wspomnianej już CHOLERNIE przyjaznej".

Jak rozumiem, że w chwili emocjonalnego zapomnienia, zdenerwowania - w zaprzyjaźnionym towarzystwie - można rzucić grubszym słowem, tak zupełnie nie pojmuję potocznego, niskiego języka w wystąpieniach oficjalnych - jakimi niewątpliwie są - wykłady. Nie rozumiem też - coraz powszechniejszego i niczym nieuzasadnionego rzucania "cholernie zajebistymi" słówkami w różnej odmianie. O ile "cholera" w potocznym języku jakoś nie drażni mojego ucha, tak - modny od pewnego czasu - "zajebisty" - brzmi dla mnie równie wulgarnie, jak powszechnie znane nazwy narządów płciowych.

Rozumiem, że język ewoluuje, że to, co kiedyś było wulgaryzmem, teraz nim nie jest, że pojawiają się nowe słowa.....Ale gdyby nie było publicznego przyzwolenia na takie zubożanie języka, po prostu to by się nie działo. Bo "zajebiste mentolnięcia" naprawdę można zastąpić ogromną ilością słów. Tylko ludzie idą na łatwiznę - po co wysilać zwoje mózgowe na wyszukiwanie synonimów, kiedy zawsze można użyć - odmienionego przez wszystkie przypadki, liczby, rodzaje i osoby (tak, tak! - osoby!), opatrzonego przyrostkiem, przedrostkiem, fantazyjnie przetworzonego - ale nadal jednego PASKUDNEGO słówka.Wszak trza wyluzowanym być.

Trudno, nie będę wyluzowana nigdy. Używanie słowa "zajebiście" w moim towarzystwie mnie obraża - i tyle.
 Sformułowanie "cholernie się cieszę" zaledwie mnie drażni, ale "zajebisty film" już obraża.

Można mnie od dziś nazywać betonem językowym oraz niereformowalnym starym próchnem.

niedziela, 13 marca 2011

zimowo - wiosennie, czyli....

...rodzinno-psi spacer po lesie.

Słońce zachęciło nas do wychynięcia z domowych pieleszy. Zapakowaliśmy do samochodu Psięta oraz Potomki  i udaliśmy się do lasu na poszukiwanie wiosny.
Po raz kolejny stwierdziłam, że trafiły nam się zupełnie odmienne psie charaktery: Suka Burava na smyczy kroczy dostojnie, często rozgląda się i obwąchuje badawczo co-się-tylko-da, Wilczysko - odwrotnie - zero dostojeństwa, smycz szarpie i wyrywa się do przodu. Obwąchuje, a jakże, jednak jego obwąchiwanie ma zupełnie inną jakość: on węszy, jak opętany, wsysa nosem wszystkie zapachy, przy czym nie ma potrzeby zatrzymywania się. Wykazuje psie ADHD: zapach tu, zapach tam, nieważne JAKIE, ważne ILE!
Spuszczone ze smyczy, psy już zgodnie  penetrują teren, ochoczo i radośnie wymachując ogonami.


 
Jednak Burava musi zwykle  dać wyraz swojemu kobiecemu charakterowi - i tym razem też: nagle odłącza się od Towarzysza i - zanim ktokolwiek zdąża zareagować - tarza się w jakiejś psiej perfumie. Nie muszę dodawać, że "psia perfuma" jest atrakcyjna wyłącznie dla psów. Niektórych. Burava - odkąd pamiętam - ma ciągoty do takiego urozmaicenia nam spacerów.
Po krótkiej naradzie rodzinnej (to taki eufemizm: w istocie Jonatan wścieka się, że po jego trupie ta Bura Brudna i Śmierdząca Suka wsiądzie do samochodu, prędzej zostawi ją w lesie, już ma dość takiego śmierdziela bez godności, na co Burava patrzy obrażona na Ukochanego Pana, dla którego właśnie zażyła wspaniałej, cuchnącej kąpieli), decyduję się odprowadzić zwierzaka do domu. Na piechotę. Jakieś 5 do 8 kilometrów. Pogoda sprzyja spacerowiczom.
Wilczasty i reszta rodziny zostają w lesie. Tak sobie poczynają, pozostawieni:




 A tu widać, że zima wyraźnie jest na straconej pozycji. Pod lodem czai się WIOSNA.Wilczasty to czuje! Wilczasty się nie myli!

niedziela, 6 marca 2011

Przemiana pokoleń

U mszaków występuje. Ale i u ludzi.....w pewnym sensie.
Dziś odbyliśmy zlot rodzinny, z okazji urodzin mojego siostrzeńca. Byli przedstawiciele średniego i najmłodszego pokolenia oraz moja mama - honorowo reprezentująca Babcie i Dziadków - jedyna ze Starszyzny.
Powszechną konsternację cioć i wujków wzbudził Gburek, którego nie widziano od września, z racji jego rozlicznych chorób i przypadłości. Gburek bowiem  stał się - niepostrzeżenie - osobnikiem najwyższym w rodzinie. Kuzynka, która na wrześniowym weselu tańczyła z nim - jako panna młoda - wyraziła oburzenie, jak on mógł przez parę miesięcy przerosnąć ją o głowę??? Kuzyn, który szczycił się, że jest najwyższy, musiał oddać palmę pierwszeństwa....No, ale za to w innej dziedzinie jest "pierwszy" - jest ojcem najmłodszego członka rodziny.
I tak to się toczy - ci, którzy byli najmniejszymi, są największymi, najmłodsi stają się seniorami - niby nic się nie zmienia w głowie (ot, ja mam ciągle wrażenie, że 10 lat temu byłam tą samą osobą...), ale czas płynie nieustannie i bezlitośnie....Ani się obejrzałam, jak stałam się matką nastolatków, ani się obejrzę, jak moje wnuki będą miały naście lat.....
Trochę smutno, że nie da się tego zatrzymać. Ale tylko trochę.