z klimatem...

z klimatem...

czwartek, 23 grudnia 2010

Przedświąteczne karteluszki

Można na podstawie moich przedświatecznych bazgrołów wiele się o mnie dowiedzieć.
Przejęłam ten zwyczaj po mamie: zapisuję plan prac zawsze przed Wielkanocą i Bożym Narodzeniem. Ja - jako osobnik leniwy i wygodny - mam o wiele mniej do planowania, niż moja pracowita mama, która uważa, że jeśli kobieta - pani domu - nie padnie w święta na twarz, zamęczona na śmierć przygotowaniami, święta są nieważne. Ale i tak robię karteluszki. Rozplanowuję - na przykład - zakupy i rozliczne sałatki (moja specjalność - i tak robię jedną z nich - reszta to improwizacja). I zamiast potem wyrzucić te zapiski, co pół roku wyjmuję z szafy coraz grubszy plik kartek (najczęściej kratkowanych) - tylko po rodzaju składników można się zorientować, czy to wielkanocne, czy bożonarodzeniowe.

Dziś jest wieczór karteluszek, bo jutro ostatnie zakupy oraz NOC SAŁATEK. Bo sałatki najlepiej komponuje się, kiedy wszyscy śpią: rozstawiam wtedy miski, robię w kuchni warzywno - dodatkowy bałagan i tworzę.

Zdrowych, spokojnych Świąt dla Wszystkich :)

wtorek, 21 grudnia 2010

"Służba" Zdrowia

Po niedzielnej akcji "ostry dyżur", kiedy u Jonatana stwierdzono zapalenie płuc i polecono prześwietlić Gburka w trybie pilnym, udałam się do przychodni po skierowanie na RTG. Byłam pewna, że wypisanie skierowania na konieczne badanie to jedynie chwila. Ha!

Numerków- oczywiście - nie było.
Przyjmowała ta sama lekarka, która widziała Chłopaków tydzień temu i kazała przyjść po niedzieli, jeśli objawy nie osłabą. Uderzyłam więc - jak w dym - do gabinetu. Wyłuszczyłam, z czym przychodzę. Pani doktor uśmiechnęła się przepraszająco i....odmówiła, bo ona my tylu pacjentów, że nie zdąży, bo to nie byle co, bo ona musi pacjenta ZBADAĆ i SIĘ ZASTANOWIĆ. Może jutro....I nie muszę ciągnąć ze sobą chorego, jutro ona wypisze, byle nie dziś. Tu powinnam się namyślić: to musi tego pacjenta zbadać - czy nie musi?. Ale moje osłupienie było tak wielkie, że po prostu wyszłam z gabinetu.
Szczęśliwie, na korytarzu odzyskałam właściwe sobie opanowanie. To była internistka, mam jeszcze zaprzyjaźnionych pediatrów - przecież wypisanie skierowania na RTG to tylko formalność, do jasnej anielki!
Przyjmowała akurat jedna z moich ulubionych lekarek (hehe, zmiany-zmiany-zmiany). Uśmiechnięta wygłosiłam tę samą formułkę, co pod gabinetem internistycznym: "proszę o skierowanie na RTG, mam w domu jednego z zapaleniem płuc, lekarz w szpitalu zalecił, żebym wszystkich kaszlących w domu prześwietliła, bo jest ryzyko, że są zarażeni". Pani doktor wygłosiła na to kontr-fromułkę, która wprawiła mnie na nowo w osłupienie: "Pani kochana, co ja mam wszystkim kaszlącym wypisywać RTG na żądanie? przecież to szkodliwe, tam RENTGENY są!!!"
Łał!!!! RENTGENY!!! Krwiożercze bestie! Zabronić prześwietleń! Zamknąć gabinety RTG!
Żebym to ja jeszcze słynęła w tej przychodni z nagminnego wymuszania na lekarzach setek badań....Ale nie, pierwszy raz PROSZĘ o RTG. Gburek (lat 14) w ogóle pierwszy raz w życiu miał prześwietlone płuca....
Pani doktor w końcu powiedziała, że ona może zbadać pacjenta, owszem, ale jak nie zobaczy wskazań do prześwietlenia, to nie wypisze skierowania. Ustawiłam się w kolejce.
Kiedy nastała nasza pora, weszliśmy, ale od początku widać było, że jest coś nie tak z panią doktor - jak znałam ją od lat 11 jako miłą, przystępną i nie-traktującą-rodzica-jak-tłumoka, tak teraz czułam się jak kretynka. Opowiedziałam historię męża (wczoraj, nawet kiedy się dusił, zmian osłuchowych nie miał żadnych, dopiero na RTG wyszły), w karcie można było wyczytać, od jakiego czasu Gburek kaszle. Pani doktor kiwała głową, osłuchując pacjenta. Po czym triumfalnie stwierdziła, że nic nie słyszy.
W końcu ogłosiła:
"To przyszła pani po leczenie czy po skierowanie na badania?"
Odpowiedziałam, że dla mojego spokoju - po skierowanie, ale jeśli jest konieczne leczenie - to i po leczenie.
Zaczęła wypisywać skierowanie. Ufffff
Poprosiłam jeszcze o receptę na lek przeciwalergiczny, bo akurat mi się skończył. Wieeeelka była łaska, że mi wypisała. ("no przecież pani mówiła, że TYLKO po skierowanie!")
Zapytałam, czy skoro dziecko nie ma zmian osłuchowych, może iść do szkoły?
"No co też pani, dziecko jest chore, potrzebuje leczenia, to pani nie chce ode mnie leczenia, tylko JAKICHŚ prześwietleń" - usłyszałam.
Podziękowałam za skierowanie, powiedziałam, że dziecko jest leczone od tygodnia, więc jakoś damy radę, stosując się do dotychczasowych zaleceń i ...pojechaliśmy na prześwietlenie.


A dziś pomachałam pani doktor kliszą z rtg. Zapalenie płuc. Antybiotyk.
Nie doczekałam się przeproszin za wczorajsze korowody, ale mina lekarki - bezcenna.

Teraz ustawiam się w kolejce po życzenia : ZDROWYCH Świąt.

Na koniec taka refleksja: przez cały czas pobytu w przychodni byłam uprzejma, acz stanowcza. Nie, nie asertywna, bo jeśli lekarka uparłaby się, że skierowania nie da, zamierzałam odpuścić i udać się do szpitala. Ciekawe, czy gdyby Jonatan - uosobienie asertywności - był na moim miejscu - z przychodni zostałby kamień na kamieniu? Bo że dostałby skierowanie szybciej, niż ja, to pewne.

niedziela, 19 grudnia 2010

2001 to fajny rok był

 Z okazji urodzin Gburka wkleję garstkę wspomnień.


07.04.01
Ja - matka czteroletniego syna (bardzo, za bardzo żywego) oświadczam, że zostałam zaskoczona przez dwuletnią niespełna siostrę wyżej wymienionego...a już myślałam, że potrafię wszystko przewidzieć...Na dzisiejszym spacerze w parku nastąpiło wydarzenie, po którym znowu przekonałam się, że jednak z dziećmi to nigdy nic nie wiadomo.
Ja, Gburek, Gryzelda bez Jonatana (jak zwykle), bez wózka (nie jak zwykle), bez kurtek, beztrosko maszerujemy na przedwieczorny spacer (Gburek jednak, przezornie, w ostatniej chwili postanowił zabrać swoje okrycie). W parku dzieci wskakują do suchej fontanny i zaczynają się ganiać. Ja przyglądam im się z dumą z wysokości: jakie wspaniałe rodzeństwo, kto by pomyślał, że będą się tak zgodnie bawić (ja z dzieciństwa pamiętam głównie kłótnie z bratem). Gburek zauważa wodę w jednym z zagłębień fontanny i zaczyna ją obserwować. Podchodzi Gryzelda i robi to samo (uwielbia naśladować brata). Jednak dziewczynce bierna obserwacja nie wystarcza: postanawia zbadać kałużę bliżej i z impetem wskakuje do środka! Impet jest duży, więc siada z wrażenia - jest mokra do samej szyi!!!!!!! Wyławiam amatorkę wiosennych kąpieli, starszy brat wspomaga ją swoja kurtka i biegiem ruszamy do domu a z butów nam kapie straszliwie...

18.04.01

Czteroletni Gburek leżąc w łóżku po baardzo ciężkim dniu (z wieloma awanturami i ogólnym nieopanowaniem):
" - mamo,czy my musimy trzymać się razem?"
Nie wiedziałam co odpowiedzieć na tak filozoficzne pytanie, więc spytałam człowieczka o co mu chodzi właściwie...i usłyszałam:
 " - bo ciągle na mnie krzyczysz i mnie bijesz...(?!)...może lepiej by było gdybyśmy się rozstali..."

31.08.01

Gryzelda, lat 2,3 jest na spacerze z rodzicami i starszym bratem(lat prawie5). Dodatkowe wyposażenie:hulajnoga(Gburek),samochodzik (taki do siedzenia i jechania na zasadzie "odpychu nożnego"). Rodzice odeszli,Gburek się gdzieś ukrył, chodnik dłuuugi i równy przed szaloną dwulatką. Rozpędza więc swój pojazd do prędkości niesłychanej i zagrzewa się do pogoni za rodziną bardzo głośnym śpiewem: "nie boję się gdy ciemno jest....."


 31.08.01
 Przychodzi Gryzelda (wiek: cały czas 2,3) do Gburka (wiek: cały czas prawie 5):
" - mam ploblem" -zawiesza głosik
" - jaki?" - pyta starszy brat z troską
" - jakiś" - odpowiada dziewczynka z powagą, marszcząc nosek

  Słowo "jakiś" ostatnio jest ulubione. Taki  - na przykład - dialog samochodowy przeprowadziłyśmy niedawno:
G: mówi coś o piesku, że by chciała czy co...nie dosłyszałam...
ja: jaki piesek?
G: jakiś
ja: a jak on się tu dostanie (do samochodu)?
G: jakoś

10.09.01

Jesteśmy w górach, idzie ku nam CZARNA wiewiórka (u nas, na nizinach, widujemy tylko rude, "normalne") - dziwimy się wszyscy czworo. Jedyny Gburek rzekł przytomnie: "to musiała być mama wiewiórka,bo tylko mamy się farbują na czarno". 
 
  24.10.01
Dzisiaj koło 18 stwierdziłam, że brakuje mi klusek. Sklep mam naprzeciwko(wyskoczenie zajmuje mi 2 min.), zaś ciągnięcie ze sobą dwójki maluchów robi z tego wyprawę półgodzinną. Informuję więc towarzystwo (lat - dla przypomnienia - 5 oraz 2,5), że za sekundę będę, pouczam o nieotwieraniu drzwi i grzecznym bawieniu się (nie pierwszy raz zaistniała taka sytuacja). Na to Gburek oświadcza, że w takim razie on musi zadzwonić na policję (maniak policyjny, ostatnio wybronił mnie przed mandatem, bo opowiedział panu policjantowi o swoich planach na przyszłość). Zaczęłam się zastanawiać, czy nie zabrać ze sobą telefonów, bo zadzwonić oczywiście potrafi (wie, że z komórki 112 a z domowego 997), ale pytam jeszcze - dla pewności - w jakim celu taki zamiar powziął? "jak to?powiem, że nas porzuciłaś!" 
 
Wszystkiego najlepszego, Synuniu! Dobrze, że się nie rozstaliśmy te niemal dziesięć lat temu ;)
 

sobota, 18 grudnia 2010

Mądrość ludowa

"Gdyby człowiek wiedział, że się przewróci, to by się położył"
Sentencja na dziś. I nie tylko, bo towarzyszy mi ona od pewnego czasu.

Gdybym wiedziała, że zapasów dobrego nastroju, gromadzonego przez cały rok (ot, chociażby w bardzo mocno tkwiącej mi w pamięci chwili pożegnania z chorwackim morzem), ma mi wystarczyć na dłużej, nie posiłkowałabym się nimi tak ochoczo w mało radosne dni, które miały miejsce tej jesieni i zimy - jak na przykład w ten sprzed tygodnia, ochrzczony szumnie "ponurością".

Ponurość bowiem jest wtedy, kiedy aura za oknem zachęca do sanny, spacerów z psami i szeroko pojętej aktywności, zaś parszywe wirusy, które zadomowiły się u nas na dobre, namnażają się, krzyżują, wiją gniazda i budują piętrowe kolonie - bez naszej zgody, a nawet przy zdecydowanym sprzeciwie.

Do tegorocznego sezonu byłam przekonana, że wirusówka trwa kilka dni, z tendencją do ustępowania objawów. Byłam w błędzie. Wirusówka trwa już ponad tydzień, objawy są równie wredne dnia dziewiątego, jak były dnia pierwszego, piątego i siódmego. Razy dwa, bo obydwa męskie egzemplarze padły, pokonane przez małe wredoty.
Na razie odwołaliśmy urodziny Gburka. Jeśli wirusy postanowią nie poddać się eksmisji, odwołamy też Boże Narodzenie. A potem Nowy Rok. Kiedy dojdę do tego, że zechcę odwoływać Wielkanoc, podam się do dymisji. Ale chyba wcześniej popadnę desperację i to ja wyprowadzę się od wirusów.

niedziela, 12 grudnia 2010

Ponurość

Zima zimą, ale roztopy to jest właśnie to, czego nie lubię bardzo-bardzo, a co jest nieodłącznym elementem zimy. I nie te roztopy wiosenne, kiedy czuć już ciepłe powiewy, dające nadzieję. Mówię o grudniowo-styczniowych odwilżach, kiedy wiadomo, że nadziei nie ma - póki co...Jest jedynie mokrość w butach i ogólne rozmemłanie.
Jonatan wrócił z delegacji chory, Gburek też się jakoś pokłada - nastrój odzwierciedla pogodę za oknem.
Takie dni to najlepszy moment na filozoficzne dywagacje w rodzaju: "i po co to wszystko?", albo: "dokąd to prowadzi?". Dlaczego śnieg pada, żeby się po kilku dniach w paskudny sposób roztapiać? Dlaczego się roztapia, skoro za kilka dni znów napada?
Bezruch wywołuje przygnębienie, przygnębienie wywołuje bezruch. Błędne koło....

środa, 8 grudnia 2010

Dociekliwy

Z okazji Dnia Marudy, czytałam dziś Potomkom przed spaniem. Tak, tak, takim przerośniętym Potomkom też się jeszcze czytuje. Z rzadka i po długich namowach, ale zaprzeczyć niepodobna, że mają miejsce takie ekscesy.

Czytaliśmy "Jaśki" - naszą nową zdobycz, zachwalaną jako "podobne coś do "Mikołajka"" - słusznie zresztą. Tytułowe "Jaśki" to pięciu (niemal sześciu) braci, których rodzice - z braku lepszego pomysłu - nazwali Jaśkami A, B, C, D i E. Dzisiejszy rozdział mówił o wyjeździe rodzinnym w ramach  - i  ZAMIAST(!) prezentu gwiazdkowego. Jaśkowie mieli różne przygody, chociaż przez cały rozdział nie byli entuzjastycznie nastawieni do ojcowskiej koncepcji prezentu. Pod koniec okazało się, że po powrocie do domu czeka na nich choinka, a pod nią - prawdziwe, zapakowane prezenty. Nie jakieś niematerialne "wyjazdy rodzinne ze świeżym, górskim powietrzem".

Gburek (dla przypomnienia - za dni parę kończy lat 14) wyraźnie ożywił się przy odkryciu przez bohaterów "prawdziwej" choinki z "prawdziwymi" prezentami. Ale i obruszył: "no mamo! w takim momencie przerywasz? doczytałabyś już do końca rozdziału, skoro TYLE już przeczytałaś". W pierwszej chwili zbaraniałam - jak to "przerywasz"? Jak to "nie dokończyłaś"? Może jednak wcześniej to czytał a mnie się strony zlepiły? Czy co? Nie! Nic podobnego - to koniec rozdziału.
I tu dotarła do mnie śmieszna prawda: Gburek czekał na to, aż chłopcy - bohaterowie rozpakują prezenty. A opowieść kończy się na tym, że je ZNAJDUJĄ. Po prostu. Nieważne, co jest w środku - przynajmniej dla autora. Dla Gburka zaś - priorytetowe! Pofuczał, pomruczał i poszedł spać, niepocieszony. Jak można urwać wątek w środku? Pozostawić prezenty bez odwijania z papierka. Phy!
Uśmiałyśmy się z Gryzeldą setnie z tej gburkowej dociekliwości.

wtorek, 7 grudnia 2010

Plastikowy eksperyment

Zrobiłam - całkiem niechcący - ekologiczny eksperyment. Od pewnego czasu - w przybliżeniu: od początku lata - nie pozwalałam wyrzucać pudełek po lodach. Początkowo miałam dla nich zastosowanie - mroziłam owoce sezonowe na zimowe kompoty, umieszczałam w nich moje niezliczone drobiazgi, tworzące kuchenny i łazienkowy bałagan - w każdym razie pudełka po lodach miały swoje drugie życie u nas w domu. Od pewnego czasu obserwuję przesycenie domu pudełkami: zamrażarkę już zapełniłam owocami, drobiazgi znalazły swoje miejsce, pudełka zaś rosną w piramidę na kolejnych półkach w schowku. Wyrzucać jakoś tak mi nieswojo - bo skoro tamte się przydały, to może te też - kiedyś? Ale już powoli zaczyna być jasne, że TE jednak pozostaną nieprzydatne i należałoby je jednak wyrzucić.......

Kiedy tak spoglądam na ogrom plastikowego śmiecia, jaki jedna rodzina jest w stanie wyprodukować w ciągu kilku miesięcy, nachodzą mnie dwie refleksje:
1. wyginiemy, przytłoczeni własnymi odpadami - bo czymże są marne pudełka po lodach, wobec całej reszty opakowań i pojemników: szklanych, plastikowych, papierowych, aluminiowych....
2. dlaczego nie potrafimy zawczasu zareagować, tylko czekamy, aż problem urośnie do rozmiarów, w których to nas przytłoczy?

Nawet wymyśliłam rozwiązanie: kaucje za wszelkie opakowania, których można byłoby użyć ponownie. Szybciutko zniknęłyby z lasów butelki, plastiki i inne, jeśli byłyby stosowne punkty skupu. Szybciutko ludzie nauczyliby się odnosić do sklepu pudełka po lodach, jeśli za nowe opakowanie mieliby zapłacić o kilka złociszy więcej, w przypadku nie posiadania pudełka "na wymianę". Tak, to wszystko już było ( i w pewnych sytuacjach nadal jest: mamy kaucje za niektóre butelki ) - dlaczego więc nie rozszerzyć tego pomysłu?

Pewnie dlatego, że nikt nie widzi w tym interesu....Pieniędzy...Zarobku....

A gdyby tak producenci musieli płacić wyższy podatek, w razie większego zużycia plastiku/szkła na opakowanie swojego produktu - wtedy w interesie producentów byłoby, żeby uatrakcyjnić klientom powtórne wykorzystanie.

Ale ja nie wierzę, że to kiedykolwiek zadziała - gatunek ludzki jest zbyt wygodny. Dlatego wolimy, żeby nasi potomkowi utonęli w śmieciach. Bo przecież może wcześniej coś innego ich dopadnie: wirus? zmutowane drapieżniki? anomalie pogodowe? mateoryt? Kto to może wiedzieć? Po co więc zajmować się śmieciami? Po nas choćby potop........

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Doroczny wątek zabawkowy

Rok temu, pod wpływem lektury przedświątecznej gazetki reklamującej zabawki, popełniłam wpis o garnuszku. Poczciwy garnuszek wywołał bowiem niespodziewaną radość u Gburka. Wesołość udzieliła się wszystkim - każda z prezentowanych PO garnuszku zabawek z CZYMŚ się kojarzyła. Od zeszłego roku Potomki nie są dziećmi. Stanowczo i zdecydowanie: zabawki się im nie należą.
Ale wolny rynek ma swoje prawa - i w tym roku dotarł do nas katalog z aktualną ofertą zabawkową. Jest jeszcze weselej, niż w roku ubiegłym.
Być może nie wszyscy mają tak daleko idące skojarzenia, jak nasza - nie-do-końca-normalna-rodzinka, niemniej jednak pozwolę sobie - ku pamięci - wypisać to, co nam się najbardziej spodobało:


Barbie
"Salon piękności dla konia" ( nic na to nie poradzę - nastolatkom SIĘ KOJARZY)
"Lalka syrenka pływająca" - nakręcaj jej ogon
"Lalka Roszpunka z koniem"(hmmm)
"Lalka Syrenka ze szczotką do czesania"(a do czego może służyć szczotka?)
Zwierzątka
pet shop "Pojazd napędzany łapkami"
"zestaw kucyków flokowanych"
hit nr 1(!!!) zestaw kucyki-syrenki (czy kucyki syrenki to samce, czy samice? dziecko powinno mówić: "poproszę kucyka-syrenkę", czy może poproszę "kucykę-syrenka"?"powóz kucyków-syrenków?)
jednorożce: śpiewające piosenki, opowiadające bajki, ruszające skrzydełkami, z brokatem i różdżką
hit nr 2 - zestaw nazwany przeze mnie "zestawem małego sadysty" : "chomik plus samochód"
lalka z łaskotkami (ciekawe, czy jest opcjonalnie lalka bez łaskotek)
hit nr 3 - nagroda specjalna za dobór imienia - lalka z pozytywką Gosia lub WACEK ( litości, każde dziecko wie, co to jest wacek!)

lalka funkcyjna z pieskiem - piesek zachowuje się jak PRAWDZIWY szczeniak (no, doprawdy....)

Można skompletować zestawik dla lubujących się w zdrobnionkach: młoteczek muzyczny, ośmiorniczki do kąpieli, samochodzik, radyjko, komputerek, gitarkę, mikserek edukacyjny, helikopterek do literek i cyferek - do wyborku do kolorku.

Jest i nasz zeszłoroczny przyjaciel: WESOŁY GARNUSZEK NA KLOCUSZEK. Mało tego - ma równie radosnych przyjaciół:
Ślimaka Smakosza Klocków
Hipopotama Zjadacza Klocków
oraz
Wesołe Klocki na Kółkach

Ja przepraszam, lektura katalogu zabawek mnie przerosła.





Nie mogę się doczekać, czym zaskoczą nas Kochani Producenci w następnym sezonie....

czwartek, 2 grudnia 2010

Cudowny lek

Chory Gburek oznacza jedno: będzie angina. Chory Gburek - niezależnie od tego, jak zaczyna się choroba - zawsze kończy anginą - i to nawet po podcięciu migdałków. Zabieg ten pomógł - a jakże - z angin comiesięcznych (z regularnością porażającą) przeszliśmy do angin corocznych.

Tym razem zaczęło się niewinnie - od przeziębienia. Posiedział w domu parę dni, łykając witaminę C i leki antyalergiczne. Płynnie przeszło w zapalenie ucha - określone przez lekarkę (przeziebienie mogę leczyć sama, ale uszu się nie podejmuję) jako "odkataralne" - nadal bez antybiotyku, powinno samo przejść. Po następnych kilku dniach już wiedziałam: nie obejdziemy się bez wybijacza bakterii, tym bardziej, że zastosowane bez wiedzy lekarza  krople douszne (no dobra, przyznam się, że zostały przepisane przez naszą laryngolog właśnie na takie okazje, żeby bez potrzeby nie szwędać się po lekarzach, jak coś w uchu strzyka)  też nie pomogły, za to się skończyły....

Nasza Pani Laryngolog, jest podobna do jednej takiej fajnej aktorki kabaretowej, o tej:



i za każdym razem podczas wizyty, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że za moment wybuchnie perlistym śmiechem...Jest to jedna z niewielu lekarek, co do których mam zaufanie absolutne i bezwzględne, mimo jej radosnego i mało poważnego sobowtóra.

Nasza Pani Doktor po obejrzeniu ucho-gardła stwierdziła, że anginy jeszcze nie ma, ale porządne zapalenie już jest i kropelki douszne oraz psikadła dogardłowe nie wystarczą. Wspólnie wybraliśmy antybiotyk na A., ponieważ w domu były zapasy tegoż, po zabiegu Buravej oraz chorobie Gryzeldy - nawet dawka się zgadzała. Wzbudziło to ostry sprzeciw Głównego Zainteresowanego, który jest przekonany, że jemu pomaga wyłącznie lek na Z. I jest to sprawdzone przez lata doświadczeń - nie wiem, co kazało mi uwierzyć w bajkę, że tym razem będzie inaczej.

Gburek nie dostał zakazu szkoły - tym bardziej, że czuł się dość dobrze (bez gorączki!) a już tydzień zdążył opuścić...Uznałam za stosowne przegonić go po jednym z większych parków Warszawy - w śnieżycę. Ot, miałam sprawędo zalatwienia na drugim końcu, a nie chciało mi się dookoła jechać miejską komunikacją, mocno niepewną w zimowy czas.
Nie wiem, czy ten to fakt, czy może ślepa wiara Gburka w lekarstwo na Z., spowodowały, że dziś zaliczyłam TRZECIĄ - podczas jednej choroby chłopięcia - wizytę lekarską. Antybiotyk na A. nie działał, wręcz przeciwnie, stan Gburka znacznie się pogorszył. Tym razem, u internisty nie chciałam bawić się w wynajdowanie leków oraz stawianie diagnoz, chciałam załatwić sprawę błyskawicznie, bo ja już WIEDZIAŁAM: "dzień-dobry-pani-doktor-poprosimy-receptę-na-Z.-do-widzenia. Ale trafiłam na doktor dociekliwą. "Trzeci tydzień choroby? Angina? Nie, to niemożliwe, angina nie bierze sięz kataru wirusowego". Gdyby nie moja sympatia do p. doktor, parsknęłabym śmiechem. U tego osobnika angina bierze się zewsząd i zawsze. Pani doktor uwierzyła, jak zobaczyła. Gburek już zażywa swój ulubiony antybiotyk. A ja zastanawiam się: jeśli włożyłabym do opakowania po Z. tabletki A., czy siła suugestii zadziałałaby leczniczo?



środa, 1 grudnia 2010

Czas łosia


Z nadejściem zimy, śnieżyc i mrozów, nadszedł czas kubka z łosiami. To typowo herbaciany kubek, tym lepszy, że mieści się w nim znacznie więcej napoju, niż w kubku standardowym.  Tym milszy, że herbata wolniej w nim stygnie. Nie ma co - Szwedzi wiedzą, co dobre na długie, zimowe wieczory...