Po niedzielnej akcji "ostry dyżur", kiedy u Jonatana stwierdzono zapalenie płuc i polecono prześwietlić Gburka w trybie pilnym, udałam się do przychodni po skierowanie na RTG. Byłam pewna, że wypisanie skierowania na konieczne badanie to jedynie chwila. Ha!
Numerków- oczywiście - nie było.
Przyjmowała ta sama lekarka, która widziała Chłopaków tydzień temu i kazała przyjść po niedzieli, jeśli objawy nie osłabą. Uderzyłam więc - jak w dym - do gabinetu. Wyłuszczyłam, z czym przychodzę. Pani doktor uśmiechnęła się przepraszająco i....odmówiła, bo ona my tylu pacjentów, że nie zdąży, bo to nie byle co, bo ona musi pacjenta ZBADAĆ i SIĘ ZASTANOWIĆ. Może jutro....I nie muszę ciągnąć ze sobą chorego, jutro ona wypisze, byle nie dziś. Tu powinnam się namyślić: to musi tego pacjenta zbadać - czy nie musi?. Ale moje osłupienie było tak wielkie, że po prostu wyszłam z gabinetu.
Szczęśliwie, na korytarzu odzyskałam właściwe sobie opanowanie. To była internistka, mam jeszcze zaprzyjaźnionych pediatrów - przecież wypisanie skierowania na RTG to tylko formalność, do jasnej anielki!
Przyjmowała akurat jedna z moich ulubionych lekarek (hehe, zmiany-zmiany-zmiany). Uśmiechnięta wygłosiłam tę samą formułkę, co pod gabinetem internistycznym: "proszę o skierowanie na RTG, mam w domu jednego z zapaleniem płuc, lekarz w szpitalu zalecił, żebym wszystkich kaszlących w domu prześwietliła, bo jest ryzyko, że są zarażeni". Pani doktor wygłosiła na to kontr-fromułkę, która wprawiła mnie na nowo w osłupienie: "Pani kochana, co ja mam wszystkim kaszlącym wypisywać RTG na żądanie? przecież to szkodliwe, tam RENTGENY są!!!"
Łał!!!! RENTGENY!!! Krwiożercze bestie! Zabronić prześwietleń! Zamknąć gabinety RTG!
Żebym to ja jeszcze słynęła w tej przychodni z nagminnego wymuszania na lekarzach setek badań....Ale nie, pierwszy raz PROSZĘ o RTG. Gburek (lat 14) w ogóle pierwszy raz w życiu miał prześwietlone płuca....
Pani doktor w końcu powiedziała, że ona może zbadać pacjenta, owszem, ale jak nie zobaczy wskazań do prześwietlenia, to nie wypisze skierowania. Ustawiłam się w kolejce.
Kiedy nastała nasza pora, weszliśmy, ale od początku widać było, że jest coś nie tak z panią doktor - jak znałam ją od lat 11 jako miłą, przystępną i nie-traktującą-rodzica-jak-tłumoka, tak teraz czułam się jak kretynka. Opowiedziałam historię męża (wczoraj, nawet kiedy się dusił, zmian osłuchowych nie miał żadnych, dopiero na RTG wyszły), w karcie można było wyczytać, od jakiego czasu Gburek kaszle. Pani doktor kiwała głową, osłuchując pacjenta. Po czym triumfalnie stwierdziła, że nic nie słyszy.
W końcu ogłosiła:
"To przyszła pani po leczenie czy po skierowanie na badania?"
Odpowiedziałam, że dla mojego spokoju - po skierowanie, ale jeśli jest konieczne leczenie - to i po leczenie.
Zaczęła wypisywać skierowanie. Ufffff
Poprosiłam jeszcze o receptę na lek przeciwalergiczny, bo akurat mi się skończył. Wieeeelka była łaska, że mi wypisała. ("no przecież pani mówiła, że TYLKO po skierowanie!")
Zapytałam, czy skoro dziecko nie ma zmian osłuchowych, może iść do szkoły?
"No co też pani, dziecko jest chore, potrzebuje leczenia, to pani nie chce ode mnie leczenia, tylko JAKICHŚ prześwietleń" - usłyszałam.
Podziękowałam za skierowanie, powiedziałam, że dziecko jest leczone od tygodnia, więc jakoś damy radę, stosując się do dotychczasowych zaleceń i ...pojechaliśmy na prześwietlenie.
A dziś pomachałam pani doktor kliszą z rtg. Zapalenie płuc. Antybiotyk.
Nie doczekałam się przeproszin za wczorajsze korowody, ale mina lekarki - bezcenna.
Teraz ustawiam się w kolejce po życzenia : ZDROWYCH Świąt.
Na koniec taka refleksja: przez cały czas pobytu w przychodni byłam uprzejma, acz stanowcza. Nie, nie asertywna, bo jeśli lekarka uparłaby się, że skierowania nie da, zamierzałam odpuścić i udać się do szpitala. Ciekawe, czy gdyby Jonatan - uosobienie asertywności - był na moim miejscu - z przychodni zostałby kamień na kamieniu? Bo że dostałby skierowanie szybciej, niż ja, to pewne.