Oprócz tego, że:
- w środku nocy zabrał nas z mazurskiej puszczy kierowca ciężarówki – miłośnik (raczkującego wtedy) Radia Maryja – i do tej pory nie wiem, co było gorsze – noc w mazurskiej puszczy, czy rozmodlony kierowca…
- zgubiłam
się w Orzyszu nocą ( tzn. Towarzysz twierdził, że się zgubiłam - ja
tylko poszłam szukać zamku), zaraz potem znalazłam się tamże, za to w
towarzystwie jeża,
- zasnęłam pod drzewem, siedząc na śpiworze, w konsekwencji czego spadłam z hukiem na ziemię,- w Olsztynie złapali nas kontrolerzy w komunikacji miejskiej za to, że nie mieliśmy biletów na plecaki (do tej pory mandat nie przyszedł…)
- spod Ostródy pewien przemiły Pan zabrał nas do samych Chałup
- prawie utonęliśmy pod wiaduktem (burza była), usiłując nocą zatrzymać kogoś, jadącego nad morze – wskutek tego pojechaliśmy w kierunku przeciwnym i obejrzeliśmy najbrzydszy dworzec PKP (Grudziądz) i najładniejszą starówkę (Toruń), uprzednio przeszedłszy z całym dobytkiem przez najdłuższy most na Wiśle,
- zatrzymany pod Koszalinem młody człowiek okazał się dozorcą opustoszałej (koniec sierpnia)nadmorskiej bazy harcerskiej – udostępnił nam domek i kuchnię w zamian za pomoc w porządkach.
- byliśmy świadkami ekwilibrystycznych zdolności kierowcy wielkiego tira, który cudem uratował samochód (a i nas) przed wylądowaniem w rowie
- odbyliśmy „przejażdżkę śmierci” z niefrasobliwymi kierowcami rajdowymi – miłośnikami ostrej jazdy po wąskich, dziurawych dróżkach.
Oprócz tego wszystkiego, mieliśmy jeszcze przygodę z kajakiem. W Augustowie, gdzie przebywaliśmy dni parę, żywiąc się wyłącznie frytkami popijanymi mlekiem z kartonu (bez szkody dla młodocianych organizmów), wybraliśmy się do przystani, w celu wypożyczenia kajaka. Ja pływać nie umiałam wcale (za to zupełnie nie bałam się wody), mój Towarzysz pływać co prawda umiał, ale dokumentów potwierdzających ten fakt nie posiadał. Wiadomo, że w wypożyczalni sprzętu pływającego, należy okazać kartę pływacką. Postanowiliśmy zgrywać stare wilki morskie: „no nie mamy dokumentów, to prawda, ale kajak – co tam kajak – nie ma dla nas żadnych tajemnic” – byliśmy widać przekonujący, bo kajak wypożyczyliśmy. Pan wypożyczający wyszedł sobie na pomost i nas obserwował – profesjonalnie zabezpieczyliśmy się więc kapokami, drugi komplet wrzuciliśmy na spód kajaka i… wypłynęliśmy. Kiedy już – pewnie poruszając wiosłami - oddaliliśmy się od brzegu – pan z pomostu (koło którego akurat przepływaliśmy), odezwał się cicho, acz dosadnie: „wygodniej by wam było, jakbyście się przesiedli – macie ster z przodu”. I tak umarł nasz wizerunek starych wilków morskich – posłusznie zawróciliśmy i przesiedliśmy się. Rzeczywiście było łatwiej…