z klimatem...

z klimatem...

wtorek, 31 lipca 2007

Jednak o kajaku. Archiwalne

Lat temu…..- naście byliśmy piękni i młodzi. Skończyliśmy edukację ogólną, zdaliśmy uniwersyteckie egzaminy, popracowaliśmy tu i tam, by nie siedzieć w rodzicielskiej kieszeni i ruszyliśmy na wyprawę autostopem przez Polskę. Było niesłychanie - do tej pory wspominamy poszczególne etapy tej trzytygodniowej podróży.
Oprócz tego, że:
- w środku nocy zabrał nas z mazurskiej puszczy kierowca ciężarówki – miłośnik (raczkującego wtedy) Radia Maryja – i do tej pory nie wiem, co było gorsze – noc w mazurskiej puszczy, czy rozmodlony kierowca…
-  zgubiłam się w Orzyszu nocą ( tzn. Towarzysz twierdził, że się zgubiłam - ja tylko poszłam szukać zamku), zaraz potem znalazłam się tamże, za to w towarzystwie jeża,
- zasnęłam pod drzewem, siedząc na śpiworze, w konsekwencji czego spadłam z hukiem na ziemię,
 -  w Olsztynie złapali nas kontrolerzy w komunikacji miejskiej za to, że nie mieliśmy biletów na plecaki (do tej pory mandat nie przyszedł…)
- spod Ostródy pewien przemiły Pan zabrał nas do samych Chałup
-   prawie utonęliśmy pod wiaduktem (burza była), usiłując nocą zatrzymać kogoś, jadącego nad morze – wskutek tego pojechaliśmy w kierunku przeciwnym i obejrzeliśmy najbrzydszy dworzec PKP (Grudziądz) i najładniejszą starówkę (Toruń), uprzednio przeszedłszy z całym dobytkiem przez najdłuższy most na Wiśle,
-  zatrzymany pod Koszalinem młody człowiek okazał się dozorcą opustoszałej (koniec sierpnia)nadmorskiej  bazy harcerskiej – udostępnił nam domek i kuchnię w zamian za pomoc w porządkach.
-   byliśmy świadkami ekwilibrystycznych zdolności kierowcy wielkiego tira, który cudem uratował samochód (a i nas) przed wylądowaniem w rowie
-    odbyliśmy „przejażdżkę śmierci” z niefrasobliwymi kierowcami rajdowymi – miłośnikami ostrej jazdy po wąskich, dziurawych dróżkach.
Oprócz tego wszystkiego, mieliśmy jeszcze przygodę z kajakiem. W Augustowie, gdzie przebywaliśmy dni parę, żywiąc się wyłącznie frytkami popijanymi mlekiem z kartonu (bez szkody dla młodocianych organizmów), wybraliśmy się do przystani, w celu wypożyczenia kajaka. Ja pływać nie umiałam wcale (za to zupełnie nie bałam się wody), mój Towarzysz pływać co prawda umiał, ale dokumentów potwierdzających ten fakt nie posiadał. Wiadomo, że w wypożyczalni sprzętu pływającego, należy okazać kartę pływacką. Postanowiliśmy zgrywać stare wilki morskie: „no nie mamy dokumentów, to prawda, ale kajak – co tam kajak – nie ma dla nas żadnych tajemnic” – byliśmy widać przekonujący, bo kajak wypożyczyliśmy. Pan wypożyczający wyszedł sobie na pomost i nas obserwował – profesjonalnie zabezpieczyliśmy się więc kapokami, drugi komplet wrzuciliśmy na spód kajaka i… wypłynęliśmy. Kiedy już – pewnie poruszając wiosłami -  oddaliliśmy się od brzegu – pan z pomostu (koło którego akurat przepływaliśmy), odezwał się cicho, acz dosadnie: „wygodniej by wam było, jakbyście się przesiedli – macie ster z przodu”. I tak umarł nasz wizerunek starych wilków morskich – posłusznie zawróciliśmy i przesiedliśmy się. Rzeczywiście było łatwiej…

niedziela, 29 lipca 2007

W komplecie

 Gburek po 10 minutach bytowania z siostrą orzekł: "brakowało mi tego twojego trajkotania". To chyba jakieś miłosne wyznanie było, bowiem Gburek jako pierwszy w rodzinie niecierpliwi się na słowotok Najmłodszej.
Wakacje trwają nadal. Ja, jako matka pracująca, opuszczam swe potomstwo na osiem godzin dziennie. Zostawiam je na pastwę psów. Nieszkolonych. Czy to dobre niańki, okaże się za pięć tygodni, pod koniec wakacji. Dodatkowo zamieszkała z nami na tydzień morska świnia, Gucio. Świnia jest szkolna (chociaż nieszkolona) i z okazji wakacji tuła się po świecie. Fajna jest, ale mało kontaktowa. I łatwo ją zgnieść. I psy traktują ją jak żywy pokarm. I Gburek do rąk jej nie bierze, bo się brzydzi. Dobrze, że to tylko tydzień - dowiedziałam się przynajmniej, że małe źwierzątka nie są dla nas - no, z wyjątkiem garażowych myszy.
Z okazji niedoczasu nie jedziemy na dwutygodniową włóczęgę rodzinną po Bałkanach. Najpierw było mi trochę smutno...ale kiedy już na poważnie zaczęłam planować wyprawę na północ (nic nie powiem, nic nie powiem!), znowu się cieszę. Bo tak naprawdę to ja najbardziej lubię wymyślać trasę, wyszukiwać na mapie boczne drogi i planować atrakcje. A najfajniej jest w drodze, kiedy następuje niespodziewana zmiana planów. Dzieciaki w każdym razie cieszą się bardziej z opcji północnej, niż południowej.

sobota, 28 lipca 2007

Głupawka

Ogarnia nas wielokrotnie. Chichramy się wtedy z byle czego, długo i bez opanowania. Sytuacja jest tym bardziej dziwna, że śmieszy nas to wszystko nawet kilka lat po zdarzeniu - do dziś cieszymy się jak dzieci na wspomnienie arbuzów przewożących węgierskie wino przez granicę, chociaż zdarzenie mialo miejsce cztery lata temu (matko, jak ten czas pędzi!!!). Doskonale wiem, że śmieszne do wypęku te sytuacje są tylko dla nas, zaś kiedy opowiadamy je innym, są śmieszne tylko trochę lub wręcz wcale. Znowu wychodzimy na świrów.
Także mam pewne opory przed opisywaniem tu naszych głupawkowych przygód. Ale przed kilkoma powstrzymać się nie mogę......
Zastanowiła nas ostatnio kwestia nazewnictwa województw: bo niby dlaczego mamy zachodniopomorskie, pomorskie i kujawsko-pomorskie? Skoro już jakieś pomorskie jest, to kujawskie też mogłoby uzyskać byt niezależny. Od kwestii województw przeszliśmy płynnie do tematu rejestracji samochodów. Dlaczego kujawsko-pomorskie ma "C" na początku? Bo nie może mieć "T"(Toruń) ani "B"(Bydgoszcz). "T" ma świętokrzyskie, które nie może mieć "K"(Kielce), bo ma je małopolskie(Kraków). Małopolskie nie może mieć "M", bo "M" jest zarezerwowane dla policji, dawnej milicji. A dolnośląskie, jako jedyne nie ma literki od miasta Wrocławia, tylko od nazwy województwa "D". Chwilunia, więc może kujawsko - pomorskie też ma od województwa? "Cujawskie"?
Daruję sobie chyba opowieści o:
- wyprawie do centrum handlowego, gdzie zabłądziliśmy między klatką schodową a windą
- próbie podniesienia wielce ciężkiego stolika przez mojego męża (stolik okazał się przykręcony do ziemi)
- śmiertelnym przerażeniu tegoż (męża, nie stolika), kiedy ukąsiłam go żabą - pacynką (nie spodziewał się, że ma tak walniętą żonę)
- o płynięciu kajakiem tyłem do przodu mogę napisac na wyraźne życzenie ;)

środa, 25 lipca 2007

Wpadka

Zostałam nakryta!
Nie robiłam wielkiej tajemnicy przed rodziną i znajomymi z tego, że piszę bloga - treści w nim zawartych się nie wstydzę i nie ujawniam żadnych tajemnic życiowych...ale jakoś nikt mnie o to nie pytał...Wczoraj, przy okazji przeglądania cudzych blogów (no przecież on tego nigdy nie robi!!!), mąż zapytał mnie, czy ja też mam swojego. Cóż było robić - przyznałam się...
Teraz będę dużo bardziej ważyć słowa, zanim je opublikuję....
Do tego mąż się lekko obraził z dwóch powodów:
 1. że od kwietnia nic mu o tak ważnym przedsięwzięciu nie powiedziałam ( ważnym???)
 2. że piszę o sobie publicznie, co znaczy, że się obnażam.
Hmmm.......

niedziela, 22 lipca 2007

Wycieczka

Nie jesteśmy normalnym małżeństwem - jesteśmy świrami. Jedynie posiadanie dzieci nam nieco świrowanie jest w stanie utemperować. Ale tylko w nieznacznym stopniu. Normalne dzieciate rodziny nadal nasze postępowanie okresliłyby mianem skrajnie nieodpowiedzialnego i dziwacznego.
Na dwa tygodnie oddaliśmy Potomstwo pod opiekę harcerzom, więc nasze świrowania są pełnozakresowe.
W miniony weekend poniosło nas nad Bałtyk nasz polski ( piszę to wyraźnie, bo jak nas rok temu poniosło nad Bałtyk, to przez Litwę, Łotwę i Estonię dotarliśmy do Szwecji - taki weekendowy spontaniczny wypadzik...) - zasadniczo w odwiedziny do Gryzeldy. A że droga prostą być nie może, poprowadziłam auto (bo to ja sprawuję funkcje pilota) bocznymi szosami. Było cudownie i przygodowo, ale zauważyłam, ze chyba mąż mi się starzeje, bo w miarę upływu czasu, zaczął coś przebąkiwać o GPS ( dla małp!!!) i o czasie dojazdu na miejsce. Niby żartem, ale coś czuję, że z wiekiem poziom ześwirowania mu się obniża - wolałby do Gdańska dojechać "siódemką", zamiast przez Golub- Dobrzyń, Wąbrzeźno (b. piękne miasteczko) i Malbork (tu to nawet oblężenie zamku widzieliśmy!). Nic to, że trochę droga mi się pomyliła - to była taka prawie celowa zmyłka - mnie jakoś tak ciągnie do tego krzyżackiego zamku ( wspomnienia, wspomnienia...).
Z kolei w drodze powrotnej zamarzyliśmy o konsumpcji ostatniej flądry nad morzem, a że jeść nam się JESZCZE nie dość chciało, pojechaliśmy sobie wzdłuż wybrzeża na ZACHÓD - mieliśmy zamiar tak jechać, dopóki głód nas nie dopadnie. Dopadł nas szczęśliwie wyjątkowo szybko - jakieś 5-10 kilometrów jazdy po dołach i błocie autem zupełnie do tego nieprzystosowanym. Nawet przez chwilę myśleliśmy, że się zakopiemy i tak pozostaniemy na wieki...A przecież droga była narysowana na mapie....
Po pysznym posiłku ruszyliśmy w drogę tak, by ominąć korek składający się z samochodów wracających z nadmorskiego weekendu (matko, ile tych ludzi jest!!!). Było niesamowicie - droga wśród drzew przyciętych na kształt tunelu - pierwszy raz coś takiego widzieliśmy, sarenki wyłażące na drogę stadami (no, takie trzyosobowe stado....), a w nocy, jakieś 5 kilometrów od jakiejkolwiek cywilizacji - kobieta z niemowlakiem na ręku. Ta pani do dziś mi spać nie daje.....Niosła to swoje niewielkie dziecko na rękach, idąc poboczem absolutnie ciemnej szosy od miasteczka do wioski. Miała do przejścia jeszcze 6 kilometrów - i pewnie by je przeszła, gdybyśmy jej nie podwieźli. Zastanawia mnie, czy tak bardzo ja zrobiłam się wygodnicka, że mnie to wydarzenie dziwi, a dla tej kobiety było czymś normalnym (autobus nie przyjechał), czy też rzeczywiście coś się za tą nocną wędrówką matki z dzieckiem kryło....
Nasze jazdy bocznymi drogami spowodowały, że było bardzo ciekawie, czasem śmiesznie, a do domu dotarliśmy po ok. sześciu godzinach podróży. Stojąc w korku na trasie Gdańsk - Warszawa, osiągnęlibyśmy podobny czas, ale podróż byłaby nuuudna, jak flaki z olejem.
Kiedy trzaskaliśmy drzwiczkami auta po przyjeździe do domu, nie wiedzieliśmy, że czeka nas jeszcze jedna niespodzianka - na powitanie wyszedł nam tylko Wilk - Pierdoła, Buravej nie było - a to ona zwyczajowo wita nas jako pierwsza. Nieco się zaniepokoiliśmy.....Wilk pytany, gdziej jest Burava - odpowiadał piskiem i kręceniem się wokół ogona: wyraźnie było widać, że coś zaszło! Drżącymi rękami otworzyliśmy furtkę, wtedy pies pobiegł ku drzwiom garażu, które wyjeżdżając zostawiliśmy otwarte, zapewniając zwierzętom schronienie przed ewentualnym deszczem - budy nie tolerują.... Drzwi zastaliśmy zamknięte a Buravą w środku. Przypuszczalnie w czasie burzy zrobił sie przeciąg i Suka została uwięziona - biedna. Cóż - gdyby trafiło na Wilka, pewnie by się oswobodził - zdaje się, że opanował umiejętność otwierania klamki, podobnie jak przełażenia przez płot. Nawiasem mówiąc - ma coraz więcej umiejętności, których brakuje Buravej - wyrasta chyba ze swojej pierdołowatości - może kiedyś wyjdzie na ludzi - tfu! na psy!

sobota, 21 lipca 2007

Zakochana

beznadziejnie........
Już jest kupiony przez dewelopera i przeznaczony do rozbiórki...bloczysko ponure stanie na jego miejscu - jego nieszcześciem jest to, że stoi na dużej, atrakcyjnej działce w centrum miasta. Ech.....

dom

A ja bym tak pięknie go zagospodarowała.....
Po pierwsze - wyremontowała tak, że stałby się perełką okolicy.
Po drugie - urządziła w nim klubik - to moje marzenie, a lokalizacja i warunki - idealne. Taki klubik z książkami dla Dużych i Małych oraz małym conieco. Z księgarnią i placem zabaw. Do posiedzenia w dzień z dziećmi, wieczorami z Ukochanym.
Ale nie - lepiej wyburzyć.
ech.....Chociaż niech zdjęcie pozostanie......

piątek, 20 lipca 2007

Gitarra

Otóż nabyłam tydzień temu instrument a nawet dwa ( drugi dla dzieci, żeby mi mojego nie ważyli się tknąć).
Wszystko na fali pędu do nauczenia się jeszcze czegoś w tym życiu. Taki pęd miewam od czasu do czasu, odkąd skończyłam lat 25.
Najpierw były rolki - zakończone sukcesem.
Potem pływanie - takiż sam sukces. Chociaż tu akurat wątpliwości miałam mnóstwo, bo wody nigdy się nie bojąc, za każdym z nią kontaktem szłam na dno jak kamień.
Teraz przyszła kolej na gitarrę.
Nie wiem, czy sukces będzie adekwatny do poprzednich, ale uparta jestem....
W zanadrzu mam jeszcze naukę tańca - ale tu może być pewien problem z powodu braku predyspozycji.....
Gdybyż jeszcze naszło mnie na naukę języków....Tzn. czasem mnie nachodzi, ale zbyt krótkofalowo, żeby wynikały z tego jakieś pożytki.
Ale wracając do gitary. W dzieciństwie byłam muzykalna. Chciałam się uczyć grać na pianinie, jednak z braku miejsca w mieszkaniu, nie mogło być mowy o własnym instrumencie. Gitara stała się moim "zastępczym" marzeniem. Do dziś nie wiem, dlaczego rodzice wciąż mi odmawiali. Na któreś z "nastych" urodzin, zakupili mi instrument. Moja radość trwała krótko - swoim zwyczajem zrobili to "oszczędnie" - kupili u Rosjan z bazaru popularną u nich siedmiostrunówkę. Moje rozczarowanie i rozgoryczenie było tak wielkie, że zniechęciłam się ostatecznie. Aż do teraz.
A teraz zobaczymy.......

czwartek, 19 lipca 2007

"Bo jestem taka samaaa, jak palec aaalbo coooś taaam..."

Mąż ma nagłą delegację. Dzieci wiadomo - na wyjeździe, koleżeństwo, po nocnej posiadówie, z "Borata" na razie zrezygnowało - mam wolny wieczór. Plany były niesłychane: pojeżdżę na rolkach, pospaceruję z psami, ogarnę dom, może nawet coś ugotuję! Poczytam, ufarbuję włosy, pooglądam tv, poprasuję, nastawię ze dwa prania i powieszę oraz czego-to-ja-jeszcze-nie zrobię.
Wróciłam po zrealizowaniu dwóch pierwszych punktów programu i zapadłam w net. Jakby mi mało było przez cały dzień....
A serio - samotnik ze mnie, lubię być sama...Ciekawe, po jakim czasie by mi się znudziło....
Gitarrę odpaliłam. Nawet trochę gra ;) - przy odrobinie dobrej woli, uda się usłyszeć linię melodyczną -  pod warunkiem, że śpiewam tekst, hehe. Długa droga przede mną...Ale ja uparta bywam, dam radę.
Idę wyciągnąć zmyte gary ze zmywarki - siedzą już tam ze dwa dni i same jakoś wyjść nie chcą...

środa, 18 lipca 2007

Lenistwo wakacyjne

Kobieta pracująca, bezdzietna - no pierwszy raz w życiu jestem w takiej sytuacji.
I jakoś się odnajduję!
Przedwczoraj basen z mężem, wczoraj wspólne rowerki i.....niespodziewane wpadnięcie na znajomych z ogólniakowej klasy. G. i M. usiedli z nami w knajpce, pogawędka bardzo nas wciągnęła - okazało się, że świat jest mniejszy, niż nam się wydawało i że mamy mnóstwo wspólnych znajomych. Koledze M. zostało przypomniane przeze mnie jego flagowe wystąpienie na jednej z lekcji języka polskiego, kiedy to profesorka omawiała romantyzm a M. był zajęty zupełnie czym innym i zapytany:" Kto to był Odyniec?", odpowiedział po chwili namysłu (chyba mu się trochę przedmiot nie zgadzał...): "To taki rodzaj dzika, pani profesor".
Kiedy już pan kelner znacząco zaczął sprzątać krzesełka przy sąsiednich stolikach (bardzo nieładnie, panie kelnerze!), wybraliśmy się na spacer do naszego domu. Mój nieszczęsny mąż - nieprzyzwyczajony do spacerów dłuższych niż od bramy do samochodu - z lekka się zmęczył, ale w Miłym Towarzystwie dość szybko pokonaliśmy te dwa - trzy kilometry - choć już przed ostatnim zakrętem zamieniał się w shrekowego osła z tekstem: "daleko jeszcze?"
W domu - pusta lodówka, niepościelone łóżko i ogólny rozgardiasz - w końcu kobieta pracująca jestem, nie? Ale jakieś zapasy z głębi lodówki wygrzebałam, usiedliśmy na altance, rozmowa nadal prawie sama się toczyła aż tu nagle.....kolega M. spojrzał na zegarek. Była 4 rano!!! Fakt, nieco się przejaśniło....Naprędce zebraliśmy pozostałości po dodatkach kulinarnych do rozmowy i umówiliśmy się na dziś wieczór na wspólne oglądanie "Borata". Mam nadzieję, że M. nie zaspał na ważne spotkanie, bo mój mąż np. swoją poranną lekcję angielskiego odwołał był...
Także bardzo nas demoralizuje nieobecność dzieci (a te nawet nie dzwonią do starych, no!). Moją planowaną dietę diabli wzięli z wielu względów:
1. przygotowanie sałatek wymaga czasu, zaopatrzenia lodówki i pomysłu
2. w upał chce mi się jeść dopiero po godzinie 21
3. piję piwo lub wino wieczorami i opycham się orzeszkami do tego
A tłuszczyk zwisa nad paskiem.....
Nic to...poodchudzam się kiedy indziej, teraz mam wolne :)

wtorek, 17 lipca 2007

Dama z ł....

....omem!

Śmiać mi się ostatnio zachciało, z tego, jak to życie weryfikuje młodzieńcze marzenia. W ogólniaku byłam delikatną, pełną marzeń i oderwaną od realności osóbką. Fascynowała mnie przeszłość, widziałam siebie jako dystyngowaną hrabinę na francuskim dworze królewskim - książki Aleksandra Dumas to był mój żywioł. A potem nastało umiłowanie romantyzmu - totalny odlot z mojej strony. To wszystko przypomniało mi się, kiedy pakowałam się do świeżo zakupionego auta marki Volkswagen LT, dzierżąc w jednej dłoni piłę a w drugiej łom. Przedsiębiorca budowlany - co za przyziemność....Gdyby ktoś jasmeen siedemnastoletniej pokazał migawkę z przyszłości - chyba poszłaby się utopić w najbliższym zbiorniku wodnym. Najgorsze dla niej chyba byłoby to, że jest szczęśliwa i się w tym wszystkim odnajduje.
A swoją drogą - bardzo fajni, mądrzy i wartościowi ludzie wyrośli z moich klasowych kolegów i koleżanek - właściwie głównie koleżanek  - panów mieliśmy zaledwie pięciu na stanie. A ja ich tak nie potrafiłam przez cztery lata docenić...Nawet po cichu żałuję, że się tak w ogólniaku alienowałam - ale cóż - okres dojrzewania przechodzi się w różny sposób - mój sposób był wielce dla rodziców przyjazny: polegał na spędzaniu całych dni w książkach i słuchaniu klasyki. Przy świecach i w czerni. Chociaż...chyba mieli prawo pomyśleć, że córka im świruje.....Ja  - mając w perspektywie dojrzewanie córki - wolałabym chyba jednak księżniczkę zamykającą się dobrowolnie w wieży, niż balangującą nie wiadomo z kim i gdzie do białego rana. Niestety, znając przewrotność losu oraz charakter Gryzeldy, dostanę w prezencie to drugie....Tak jak moi sąsiedzi, którym szesnastolatka po awanturze z domu nawiała i szukała jej cała otwocka policja. 4 dni. Już mam ciarki na plecach....

poniedziałek, 16 lipca 2007

"Wyjechali na wakacje....."

...wszyscy nasi podopieczni!
Ale luuz!
Budzę się rano i nie muszę się w popłochu odziewać, bo mnie Potomstwo w negliżu zastanie - ba! - mogę sobie paradować na golasa po domu!
Przez tydzień miałam błogi spokój od awantur rodzinnych typu: "a bo on mi""a bo ona mnie" - teraz będę miała spokój totalny - od wszystkiego: "kup mi", "daj", "głodna jestem", "pić", "nudzę się", "mogę poogladać tv, pograć na kompie?" - jestem chyba wyrodna, bo się cieszę z tych nadchodzących dwóch tygodni....A ojciec dzieci wzdycha i tęskni, szczególnie wieczorami - dziwak jakiś....
Wczoraj odwiedziliśmy Gburka - oczywiście zgrzytnęlo mi coś z zazdrości - sama bym na taki obóz pojechała w charakterze uczestnika.....Gburek cały szczęśliwy. Ja zaś sprawdziłam swoje umiejętności pływackie w zbiorniku naturalnym: otóż są! (te umiejętności), tylko woda trochę zimna.
Gryzelda zadzwoniła wieczorem, że dojechali i trzepią łóżka i czy ona ma trzepać, bo przecież ma uczulenie na kurz i już ją drapie w gardle. Na pytanie, czy już trzepała, odpowiedziała, że nie oczywiście. Dlaczego więc ją drapało? Od patrzenia na trzepanie, hehe. Mam nadzieję, że trochę ją nauczą tam porządku......
Dziś wieczorem mam w planach wycieczkę rowerową sam na sam z mężem. Ale jak będzie tak gorąco, to ją chyba zamienimy na basen.....

piątek, 13 lipca 2007

Dzień za dniem

Ale mam urwanie łeba!
Dziś znalazłam chwilę, żeby wejść na forumy ( wcale nie wszystkie moje ulubione zdażyłam, nie wszystkie...) i bloga, ale wczoraj - bieganina totalna! Znaczy: interes się kręci - chyba dobrze :)
Dotarło do mnie, że nie opisałam pięknych historyjek, które przydarzyły mi się w miniony weekend, a tu już kolejny weekend nadchodzi - też zapewne pełen przygód.
Miałam przez ten tydzień tylko tyle czasu, żeby w "szkicach" dopisywać tytuły kolejnych ewentualnych notek. Dużo tego mi się zrobiło - będą jak znalazł na jakiś martwy sezon. Tylko głupio bedzie pisać o letnich zdarzeniach w zimowy czas, nie?
 Gburek dzwonił - jest super, pogoda znośna, druh mu guziki obciął, ale dziewczyny mu przyszyły, w zamian za podwieczorek - radzi sobie chłopak....
W niedzielę wyjeżdża Gryzelda - przyjmuję zakłady, za ile będziemy musieli po nią jechać i kto o to poprosi - ona sama, czy zgnębiona kadra, hehe.

wtorek, 10 lipca 2007

Odwieczny problem

Dotarło do mnie wreszcie:
Mam 32 lata. To nie jest to samo, co 22.
 To nie jest już tak, że zjem w weekend:
śniadanie: biały chleb z masłem, kawa z mlekiem
obiad: naczosy z sosem serowym w kinie i cola
kolacja: kanapka z pasztetem i pomidorem
i nadal będę ważyć 50 kilo.
To nie jest już nawet tak, że zjem to beleco, o którym napisałam, potem pokatuję się ze dwa dni jakąś dietą i znów będę ważyć 50 kilo.
Teraz jest tak: zeżrę to co napisałam, odłoży mi się w brzuchu albo w biodrach i będę cierpieć przez bite dwa tygodnie diety i ćwiczeń, żeby sobie poszło. Jeden dzień odpuszczę sobie wnikliwą analizę swojego menu a skutki mam długofalowe.
Nie powiem, żebym była z tego super zadowolona.....ale przynajmniej mam świadomość.
Bo do tej pory jakoś wydawało mi się to dużo prostsze i miałam jakieś wewnętrzne przekonanie, że co przyszło i urosło, to sobie i pójdzie.....No niestety - z wiekiem robi się inaczej....
Ważę już prawie 60.....
ech.......

poniedziałek, 9 lipca 2007

Weekend pełen wrażeń

Otóż:
W sobotę robiliśmy ostatnie przedobozowe zakupy dla Gburka a potem byliśmy na urodzinach kuzynki. Wieczorem zaś odbyło się komisyjne pakowanie harcerza.
W niedzielę, po wyekspediowaniu syna na letnią poniewierkę do mazurskiego lasu (o jak ja mu zazdroszczę!!!), urządziliśmy sobie wyprawę do IKEA po regały na nasz księgozbiór. Wreszcie będzie porządek w tzw. komputerowym pokoju! Wreszcie będę mogła napawać oczy książkami, które teraz cierpią, złożone w kartonowych pudłach....
Wyprawa do IKEA obfitowała w różne śmieszne zdarzenia oraz wywołała u mnie szereg przemyśleń, o których w innych notkach, bo długich i dygresyjnych notek jakoś ostatnio nie lubię.
Po południu zabłądziliśmy w centrum handlowym (o tym też w stosownym miejscu i czasie napiszę),ale mimo to - udało nam się obejrzeć w kinie "Shreka trzeciego" - owszem, śmieszny - a po powrocie zabraliśmy się do samodzielnego skręcania regałów - poszło nam nadspodziewanie dobrze, nawet razem z drzwiczkami!
Dziś czeka nas układanie książek na półkach - ależ będzie zabawa!!!!

piątek, 6 lipca 2007

PMS istnieje

Przygotowałam sobie parę dni temu notkę - o tym, że ogarnia mnie ogólna panika w szerokim zakresie.
A że się nie wyrabiam z pracami domowymi i czuję, że mi dom zarasta brudem, obiady stały się byle jakie, prasowanie ucieka z pojemnika, dzieci siedzą same popołudniami (bo w dzień oddałam je instytucjom publicznym - na półkolonie chodzą).
A że nie mam czasu zrobić zakupów podstawowych typu kosmetyki, chemia gospodarcza - nawet doszło do tego, że w domu wyszła mi kawa i herbata - skandal!
A że Gburek wyjeżdża w niedzielę na trzy tygodnie, a ja jakoś tak mało do tego przygotowana jestem logistycznie - trzeba mu tyle rzeczy dokupić.....Trzeba go spakować...Dobrych rad udzielić....O matko! O matko!
A że jakoś tak życie mi przez palce ucieka - ani nigdzie nie wychodzę, ani nic sensownego nie robię, tylko praca dom, praca - dom. Z niekorzyścią dla domu.
A że jakoś tak z mężem dogadać się nie mogę i żyjemy obok siebie.
Już wieczorem tego samego dnia, w którym powstał szkic notki, wszystkie moje niepokoje zyskały wytłumaczenie: to PMS był. Taki szybki, krótki i intensywny PMS, nic więcej....

środa, 4 lipca 2007

makabryczne....

Historyjka z lekka makabryczna.
Na telefon zmarłego niedawno wuja przyszedł sms od jednej z jego licznych wielbicielek. Treść: "Jasiu, żyjesz?"
Smsa odebrała jego córka i wykasowała...Wdowa po wuju skwitowała, że gdyby to ona odebrała, odpisałaby  z właściwą sobie szczerością: "Nie, umarłem 9. czerwca."

wtorek, 3 lipca 2007

Klientka o poranku

Szkoda, że nie w poniedziałek, bo ubaw miałabym cały tydzień.....
Wpadam do pracy punkt 10.00. Pod bramą zastaję tupiącą panią Klientkę. "Macie jeszcze te okna w magazynie po 100 zł?" - pyta. Jako żywo - nigdy nie widziałam okna za 100 zł, poza tym nie mamy magazynu - okna zamawia się w fabryce, gdzie są produkowane dla każdego klienta indywidualnie. Ale grzecznie zapraszam panią do środka, pokazuję foldery drzwi ( bo też ją interesują), rozmawiamy....Po chwili - z uporem maniaka - powraca do tematu okien z magazynu - " bo ja widziałam Waszą reklamę, tam jest napisane". Przebiegam w myśli wszystkie nasze ulotki, jakie widziałam i nie przypominam sobie żadnego tekstu o magazynie. Fakt, w celach marketingowych różne rzeczy się pisze, ale przecież nie mogliśmy napisać nic o oknach Z MAGAZYNU, bo go nie mamy!!! Klientka zaczyna się pienić - "nie wiecie, co wypisujecie na tych reklamach, wprowadziliście mnie w błąd! Ja tu przez pół miasta taksówką jadę, bo tanie okna, a tu nic!"
I tu mnie oświeciło -  na reklamie jest napisane: "OKNA MAGAZYNOWE OD 100ZŁ"
Okna magazynowe - nie "w magazynie", tylko "do magazynów" - nieotwieralne, bez wzmocnień, nie nadające się do mieszkania.
Morał: ludzie, uczcie się czytać ze zrozumieniem!

poniedziałek, 2 lipca 2007

Rodzinne skąpstwo

Moja siostra, wracając wczoraj z rodzinnego ogniska popisała się podwójnie.
Dziecię jej, Gotfryd, najmłodsze w rodzinie, zaczęło układać się do snu. Została więc zawezwana taksówka, żeby najmłodszego członka rodziny, wraz z jego matką, odwieźć do domu (pomijam już drobny fakt, że mój mąż powracał właśnie z wojaży i był 10 kilometrów od domu: w ciągu 15 minut mógłby przejąć funkcje taksówkarza, ale kolega Gotfryd musi być zaopiekowany natychmiast i bezzwłocznie, cała rodzina o to dba). Zawezwanie taksówki było zupełnie nietypowym zachowaniem - od lat praktykuje się w tej rodzinie spacery nocne, niezależnie od pory, odległości i wieku dzieci. Oszczędność przede wszystkim!
Siostra pojechała, zaopatrzona w 20 zł, mimo tego, że pan kierowca solennie obiecywał, że taki kurs będzie kosztował nie więcej niż zł 10. Odprowadzana była okrzykami ciotek, rodziców i kuzynek: "czy aby więłaś klucze? czy nie zapomniałaś telefonu? czy wszystko masz?" - jakby wyjeżdżała co najmniej na drugi koniec Polski na dwa tygodnie....
Po 10 minutach, ujrzeliśmy taksówkę powracającą - pomyśleliśmy zgodnie, że Gotfryd zapragnął nagle obecności babci czy coś w tym rodzaju.....Prawda okazała się prostsza - zziajana siostra ma wydyszała: "zapomniałam kluczy i telefonu". Cóż - dobrze, że przypomniała sobie o tym, zanim taksówka odjechała, pozostawiając ją pod zamkniętym domem bez możliwości kontaktu z rodziną.
Po 2 minutach nadjechał mąż mój - w sumie chyba mogła poczekać.....
Nie minęlo kolejnych 10 minut, jak kuzynka zaczęła chichrać się nieprzytomnie nad odebranym smsem. Treść: "zapłaciłam 19,50 za kurs, ale nie chciałam reszty".
I tu została opowiedziana anegdota o tym, jak jasmeen ( skondinąd zupełnie wyrodna córka rodziny pod względem stosunku do pieniędzy), dała węgierskiemu kelnerowi napiwek....
Po obfitym posiłku, pierwszym na węgierskiej ziemi, jasmeen poszła się rozliczać. Nie miała jeszcze wprawy w liczeniu forintów (należy podkreślić, że nasi Bratankowie nie mieli denominacji), wiec jako napiwek zostawiła garść drobnych. Mąż jasmeen, jako osoba szybciej orientująca się w niuansach finansowych, jakoś podejrzanie szybko zebrał ich manatki i uciekł z miejsca posiłku. Dopiero w samochodzie, kiedy opanował atak śmiechu, wyjaśnił jasmeen, że napiwek nie powalał swoją wysokością...było to w przeliczeniu około 10 groszy. Niecałe......

niedziela, 1 lipca 2007

Czytelnictwo

Niniejszą notkę sponsoruje blog poniższy:

http://poczytajmi.blox.pl/html

Pozdrowienia dla Autorki :)

Od zawsze byłam maniaczką czytania. Odkąd nauczyłam się rozróżniać litery, czytałam wszystko, co miałam w zasięgu wzroku. Odziedziczyła to po mnie Gryzelda, wprawiając w osłupienie autobus pełen ludzi ( łącznie ze mną), odczytawszy trasę tegoż autobusu - powoli ale poprawnie. Miała wtedy lat niespełna cztery. Od tego czasu, Gryzelda doprowadzała do furii Gburka, który z mozołem pokonywał w pierwszej klasie trudy poznawanie literek....Doprowadzała też do rozpaczy mnie, bowiem zachwyty postronnych nad jej umiejętnościami, sprawiały, że Gburek wcale do czytania się nie palił a wręcz przeciwnie - zniechęcał. Już miałam wizję, że mój syn czytać nie będzie nigdy, kiedy na pomoc przyszedł mi Harry Potter - oznajmiłam Potomstwu, że czytać im tego nie będę, jak Gburek nauczy się czytać, przeczyta sobie sam. Gryzeldzie  przyobiecałam lekturę Harrego, jak tylko rozpocznie edukcję szkolną ( wszak czytać już umiała - i głośno wyrażała swoje zdanie na temat niesprawiedliwości dziejowej: "bo ja już czytam a nie mogę Harrego! a on się nigdy nie nauczyyyy!"). Niespodziewanie szybko od tej obietnicy, Gburek zaczął płynnie czytać. Pierwszy tom Harrego poszedł w użycie zaraz po ósmych urodzinach...Przeczytanie całego zajęło co prawda kilka miesięcy, ale sukces był - Gburek czytał z własnej, nieprzymuszonej woli. Niestety - kiedy zaczyna się z fenomenalną książką, trudno zejść niżej: Gburek nie bardzo ma ochotę czytać coś innego, niż książki o Harrym. Mam nadzieję, że jednak kilka pozycji będzie godnych jego zainteresowania...
Przygody Harrego P. musiałam umiejętnie ukrywać przed Gryzeldą - jednak długo nie dało się wytrzymać, potraktowaliśmy więc rozpoczęcie "zerówki" jako początek edukacji i pierwszego dnia wakacji "przedzerówkowych" Gryzelda dostała pozwolenie czytania pożądanej powieści. Naiwnie łudziłam się, że zajmie jej to chociaż połowę wakacji - jakież było moje zdziwienie, kiedy po pięciu dniach przyszła do mnie z nieśmiałym pytaniem, czy ona może tom drugi już zacząć.....Wychowałam mola książkowego!!!!
Czytamy dużo książek dziecięcych, często są to te pozycje, które sama ciepło wspominam (np."Niekończąca się opowieść" "Karolcia"), często też moje dziecięce fascynacje okazują się celne jak przysłowiowa kula, co trafiła w płot ( Niziurski, Nienacki, seria podróżnicza o Tomku). Szperam więc po Merlinie oraz księgarniach ( ale tam to tylko wtedy, jak mam nadmiar w portfelu...) w poszukiwaniu atrakcyjnych nowości. Wspomniany na początku tej notki blog będzie niewątpliwie moją inspiracją.