Jasmeen była dziś
na szkoleniu. Daleeeko od domu - jakieś 300 km. To był mój pierwszy
wyjazd bez męża i dzieci od lat...a chyba pięciu. To był mój pierwszy
wyjazd służbowy ( nie licząc praktyk studenckich).
Normalnie - czuję się świetnie: jestem odprężona, spokojna, radosna i pełna energii, mimo oczywistego stresu ( a czy wszystko pojęłam?) i zmęczenia ( od 4 rano na nogach). Jeśli spotkam znów kogoś ( bo kiedyś spotykałam nagminnie), kto będzie usiłował twierdzić, że praca w domu jest nic nie warta i w ogóle niemęcząca, osobiście dam mu w pysk, zupełnie jak pani Kazimiera Sz.
Nie musiałam planować, jak dokonać cudu i być w 3 miejscach jednocześnie (dziecko 1: tańce w szkole - 200 m od domu, ruchliwa ulica do przejścia - zaprowadzić na 14.30 - przyprowadzić po 15.30, dziecko 2: angielski - 2 km od domu 16.00 - 17.00 - może pójść i przyjść samo - duże jest, ale: dziecko 1 - zbiórka zuchowa - 2 km od domu - zaprowadzić na 17.00 - 18.15, potem angielski 18.15 - 19.15 - miejsce zbiórki i angielskiego oddalone od siebie o jakieś 15 minut pieszo, samochód nieobecny, rowery dostępne). Nie chwaląc się - ja potrafię obskoczyć wszystkie powyższe wydarzenia, Ojca Dzieci zadanie przerosło: zadzwonił do mnie w lekkiej panice o 16.10, że pojechał z dzieckiem 2 na angielski rowerami i teraz na nie czeka....nie bardzo wie, jak zdążyć na 17.00 zabrać dziecko 1 z domu i dostarczyć je na zbiórkę, tym bardziej, że pilnuje roweru dziecka 2. No a kto mu kazał dziecko 2 na ten angielski wieźć? Dziecko 2 samo sobie radzić powinno, to dziecku 1 nalezy się opieka, a już zostawienie dziecka 1 samego w domu było krokiem wysoce nierozważnym, dziecko 1 potrafi zdemolować doszczętnie dowolne pomieszczenie w czasie dużo krótszym niż godzina. No nic, dziecko 1 na zbiórkę nie poszło.
Nie musiałam użerać się z Potworami cały Boży dzień - "mamoo, ona mi wlazła do pokoju" "mamoooo, on powiedział, że Zuzia jest głupia a Zuzia to moja ulubiona lalka" "mamoooo, jeść"" mamoooo, jeść, ale nie to"
"mamoooo""mamooo""mamooo"!
Nie musiałam zastanawiać się kilkakrotnie w ciągu dnia, czy Potwory w ogóle wyrosną na ludzi, prezentując takie zachowania, jak przezentują.
Nie musiałam rozważać, czy jak wklepię Potworowi w zad, to coś z tego wyniknie, skoro inne metody już dawno przestały działać.
Wszystkie sytuacje z Potworami bardzo mnie stresują, bo mam świadomość, że oto dokonuję procesu wychowawczego, kształtuję Nowego Człowieka. Nikt mi nie wmówi, że jakakolwiek sytuacja w pracy może być bardziej stresująca - a niech nawet Urząd Skarbowy przylecie z kontrolą - co mi mogą zrobić?
Nie, nie nadaję się na matkę dużym dzieciom. Bo niemowlaki to zupełnie co innego - niemowlaki mogłabym hodować bez większych problemów. Tylko świadomość, że potem z nich wyrastają Potwory, powoduje, że nie rozmnażam się bez opamiętania.
Normalnie - czuję się świetnie: jestem odprężona, spokojna, radosna i pełna energii, mimo oczywistego stresu ( a czy wszystko pojęłam?) i zmęczenia ( od 4 rano na nogach). Jeśli spotkam znów kogoś ( bo kiedyś spotykałam nagminnie), kto będzie usiłował twierdzić, że praca w domu jest nic nie warta i w ogóle niemęcząca, osobiście dam mu w pysk, zupełnie jak pani Kazimiera Sz.
Nie musiałam planować, jak dokonać cudu i być w 3 miejscach jednocześnie (dziecko 1: tańce w szkole - 200 m od domu, ruchliwa ulica do przejścia - zaprowadzić na 14.30 - przyprowadzić po 15.30, dziecko 2: angielski - 2 km od domu 16.00 - 17.00 - może pójść i przyjść samo - duże jest, ale: dziecko 1 - zbiórka zuchowa - 2 km od domu - zaprowadzić na 17.00 - 18.15, potem angielski 18.15 - 19.15 - miejsce zbiórki i angielskiego oddalone od siebie o jakieś 15 minut pieszo, samochód nieobecny, rowery dostępne). Nie chwaląc się - ja potrafię obskoczyć wszystkie powyższe wydarzenia, Ojca Dzieci zadanie przerosło: zadzwonił do mnie w lekkiej panice o 16.10, że pojechał z dzieckiem 2 na angielski rowerami i teraz na nie czeka....nie bardzo wie, jak zdążyć na 17.00 zabrać dziecko 1 z domu i dostarczyć je na zbiórkę, tym bardziej, że pilnuje roweru dziecka 2. No a kto mu kazał dziecko 2 na ten angielski wieźć? Dziecko 2 samo sobie radzić powinno, to dziecku 1 nalezy się opieka, a już zostawienie dziecka 1 samego w domu było krokiem wysoce nierozważnym, dziecko 1 potrafi zdemolować doszczętnie dowolne pomieszczenie w czasie dużo krótszym niż godzina. No nic, dziecko 1 na zbiórkę nie poszło.
Nie musiałam użerać się z Potworami cały Boży dzień - "mamoo, ona mi wlazła do pokoju" "mamoooo, on powiedział, że Zuzia jest głupia a Zuzia to moja ulubiona lalka" "mamoooo, jeść"" mamoooo, jeść, ale nie to"
"mamoooo""mamooo""mamooo"!
Nie musiałam zastanawiać się kilkakrotnie w ciągu dnia, czy Potwory w ogóle wyrosną na ludzi, prezentując takie zachowania, jak przezentują.
Nie musiałam rozważać, czy jak wklepię Potworowi w zad, to coś z tego wyniknie, skoro inne metody już dawno przestały działać.
Wszystkie sytuacje z Potworami bardzo mnie stresują, bo mam świadomość, że oto dokonuję procesu wychowawczego, kształtuję Nowego Człowieka. Nikt mi nie wmówi, że jakakolwiek sytuacja w pracy może być bardziej stresująca - a niech nawet Urząd Skarbowy przylecie z kontrolą - co mi mogą zrobić?
Nie, nie nadaję się na matkę dużym dzieciom. Bo niemowlaki to zupełnie co innego - niemowlaki mogłabym hodować bez większych problemów. Tylko świadomość, że potem z nich wyrastają Potwory, powoduje, że nie rozmnażam się bez opamiętania.