z klimatem...

z klimatem...

piątek, 27 kwietnia 2007

Szkolenie

Jasmeen była dziś na szkoleniu. Daleeeko od domu - jakieś 300 km. To był mój pierwszy wyjazd bez męża i dzieci od lat...a chyba pięciu. To był mój pierwszy wyjazd służbowy ( nie licząc praktyk studenckich).
Normalnie - czuję się świetnie: jestem odprężona, spokojna, radosna i pełna energii, mimo oczywistego stresu ( a czy wszystko pojęłam?) i zmęczenia ( od 4 rano na nogach). Jeśli spotkam znów kogoś ( bo kiedyś spotykałam nagminnie), kto będzie usiłował twierdzić, że praca w domu jest nic nie warta i w ogóle niemęcząca, osobiście dam mu w pysk, zupełnie jak pani Kazimiera Sz.
Nie musiałam planować, jak dokonać cudu i być w 3 miejscach jednocześnie (dziecko 1: tańce w szkole - 200 m od domu, ruchliwa ulica do przejścia - zaprowadzić na 14.30 - przyprowadzić po 15.30, dziecko 2: angielski  - 2 km od domu 16.00 - 17.00 - może pójść i przyjść samo - duże jest, ale: dziecko 1 - zbiórka zuchowa - 2 km od domu - zaprowadzić na 17.00 - 18.15, potem angielski 18.15 - 19.15 - miejsce zbiórki i angielskiego oddalone od siebie o jakieś 15 minut pieszo, samochód nieobecny, rowery dostępne). Nie chwaląc się - ja potrafię obskoczyć wszystkie powyższe wydarzenia, Ojca Dzieci zadanie przerosło: zadzwonił do mnie w lekkiej panice o 16.10, że pojechał z dzieckiem 2 na angielski rowerami i teraz na nie czeka....nie bardzo wie, jak zdążyć na 17.00 zabrać dziecko 1 z domu i dostarczyć je na zbiórkę, tym bardziej, że pilnuje roweru dziecka 2. No a kto mu kazał dziecko 2 na ten angielski wieźć? Dziecko 2 samo sobie radzić powinno, to dziecku 1 nalezy się opieka, a już zostawienie dziecka 1 samego w domu było krokiem wysoce nierozważnym, dziecko 1 potrafi zdemolować doszczętnie dowolne pomieszczenie w czasie dużo krótszym niż godzina. No nic, dziecko 1 na zbiórkę nie poszło.
Nie musiałam użerać się z Potworami cały Boży dzień - "mamoo, ona mi wlazła do pokoju" "mamoooo, on powiedział, że Zuzia jest głupia a Zuzia to moja ulubiona lalka" "mamoooo, jeść"" mamoooo, jeść, ale nie to"
"mamoooo""mamooo""mamooo"!
Nie musiałam zastanawiać się kilkakrotnie w ciągu dnia, czy Potwory w ogóle wyrosną na ludzi, prezentując takie zachowania, jak przezentują.
Nie musiałam rozważać, czy jak wklepię Potworowi w zad, to coś z tego wyniknie, skoro inne metody już dawno przestały działać.
Wszystkie sytuacje z Potworami bardzo mnie stresują, bo mam świadomość, że oto dokonuję procesu wychowawczego, kształtuję Nowego Człowieka. Nikt mi nie wmówi, że jakakolwiek sytuacja w pracy może być bardziej stresująca - a niech nawet Urząd Skarbowy przylecie z kontrolą - co mi mogą zrobić?
Nie, nie nadaję się na matkę dużym dzieciom.  Bo niemowlaki to zupełnie co innego - niemowlaki mogłabym hodować bez większych problemów. Tylko świadomość, że potem z nich wyrastają Potwory, powoduje, że nie rozmnażam się bez opamiętania.

czwartek, 26 kwietnia 2007

Gdzie ja mieszkam?

Otóż mieszkam na wsi. Nie - w średniej wielkości mieście - jak mi się dotąd wydawało. A miało mi się prawo wydawać, bowiem spędziłam tu niemal całe życie, z małą, 3-letnią przerwą, kiedy to pognało mnie do Dużego Miasta.
Wystarczy bowiem zmienić dzielnicę i już z miasta wyprowadzamy się na wieś, mimo niezmieniania kodu pocztowego. Wieś charakteryzuje się obecnością ptactwa ćwierkającego (plus) i zwierząt domowych (psy, koty, kury - hodowli krów i świń zabroniono specjalną ustawą już w początkach miejskości miasteczka i sądzę, że tylko ta ustawa powoduje, że ich tu nie ma). Jednak dużym minusem wsi są ludzie. O mentalności dość zastanawiającej. Skoro gospodarstwo nie ma kanalizacji, to gdzie należy wylewać nieczystości? Ano pod płot sąsiada. Co robi się ze śmieciami? Wyrzuca gdziekolwiek. Psy służą do czego? Do uwiązania na łańcuchu i pilnowania obejścia. Jaki jest stosunek dzieci do psów? Kopnąć, podrażnić, uderzyć. O dość specyficznej religijności nie będę się długo wypowiadać, choć też mnie razi - po prostu - w kościele nie być nie wypada, niezależnie, jak się postępuje w życiu.
Zaczynam rozważać zmianę dzielnicy.....Ale jeszcze tu pomieszkam, bo lubię mój domek.

środa, 25 kwietnia 2007

Majówka

Proszę Państwa - jasmeen wyjeżdża w sobotę na długi weekend. Całą paczką, z wyjątkiem zwierząt - one pozostają pod czułą opieką Wuja Gościsława....Jeśli się uda - będę przesyłać pozdrowienia z Gór Stołowych. Jeśli się nie uda - będę spisywać skrzętnie wszystkie wrażenia na kartce i zdam obszerną relację :)
Będzie to mój ostatni wyjazd przed rozpoczęciem działalności - następny: nie - wiadomo - kiedy :(

poniedziałek, 23 kwietnia 2007

Papierosowy odwyk

Zbieram pomysły - jak odzwyczaić mężczyznę od palenia. Dodam, że on nie jest uzależniony fizycznie, nie potrzebuje nikotyny. On lubi palić. Ma astmę - kiedy rok temu alergolog wysłał go do psychiatry ( bo bierze leki na astmę i pali), trochęsię opamiętał - ograniczył się do palenia tylko na imprezach. Potem było szukanie pretekstów: potrafił przynieść piwko do domu, żeby tylko mógł sobie zapalić: "no bo przecież wiesz, że po alkoholu palę". Teraz wyciąga papierosa wraz z piwkiem( czyli nie do alkoholu, tylko nawet przed). Za chwilę zepsuje cały rok "prawieniepalenia".
A ja jestem wściekła. Bo niby jego nałóg - jego problem. Już dawno nauczyłam się, że ani moje milczenie, ani tłumaczenia, ani przywalanie, ani wściekanie się, nie robią na nim wrażenia, więc wybieram okazywanie swoich uczuć - wściekam się na tę jawną głupotę. I czuję się jak jakiś stróż cudzej moralności....

niedziela, 22 kwietnia 2007

Porządek.....

to ja!
Mam 10 kieszeni w kurtce - nie wiem nigdy, w której z nich znajduje się dzwoniący natarczywie telefon - najczęsciej nie zdążam odebrać.
Mam 15 miejsc, w które odkładam portfel, klucze, kluczyki od auta i Inne Bardzo Ważne Przedmioty. Nigdy nie potrafię ich znaleźć, kiedy znalezienie staje się sprawą pilną.
Potrafię zgubić kwitek parkingowy na odcinku od parkometru do samochodu. Po prostu w zamyśleniu wtykam go w którąś kieszeń - i po kwitku. Kieszenie bowiem posiadam nie tylko w kurtce, ale również w portfelu i plecaczku.
Przed świętami wsławiłam się pojechaniem po zakupy, zrobieniem ich i wybebeszeniem przy kasie zawartości plecaczka, kieszeni i portfela. Karty nie znalazłam, w rozpaczy zadzwoniłam po męża - na szczęście był w domu, nie w pracy - użyczył mi swojej karty, zabijając wzrokiem - mimochodem. Bo mąż mój jest Pedantem. Nie wiem, jak on może żyć z taką żoną.....
Karta znalazła się w domu, pod stertą rachunków z wczoraj...albo z przedwczoraj....
Na dowód mojej niefrasobliwości spisałam kiedyś na kartce zawartość małej kieszonki mojego niewielkiego, codziennego plecaczka. Kartkę zapisaną wetknęłam, oczywiście, do zinwentaryzowanej kieszonki.
Niezbędnik kobiecy wygląda tak:
- chusteczki higieniczne - 3 paczki, każda pełna do połowy
- aparat cyfrowy czerwony - sztuk jeden
- spis dawkowania mężowskich leków na obgryzionym karteluszku ( cenny karteluszek: obok spisu dawkowania jest na nim wiele innych informacji - telefon do klubu fitness, nazwa i numer spłuczki sedesowej, wzrost i waga któregoś z dzieci, tylko którego?....)
- podręczny notesik czerwony ( zastosowanie niewiadome, w związku z manią zapisywania wszystkiego na obgryzionych karteluszkach - patrz wyżej)
- podpaska w opakowaniu, tampon w opakowaniu, wkładka higieniczna bez opakowania - tak na wszelki wypadek; widać wypadków dawno nie było, bo dość mocno nadszarpnięty ten niezbędnik
- gumka do wycierania (po co? hmmm.....)
- długopisy - sztuk cztery ( w tym jeden rozkręcony na drobne części, do tego okazał się niepiszący - nawiasem mówiąc, w poszukiwaniu części do tegoż długopisu, dokonano niniejszej inwentaryzacji)
- Św. Krzysztof - nalepka do samochodu, otrzymana od znajomego księdza w święto patrona kierowców - bodajże przedostatniego lipca....
- ekierka (???)
- aspiryna - jedna pełna paczka
- pyralginum - jedna pusta paczka
- klucze od domu w pęczku ( sztuk 9 plus 3 identyfikatory)
- lakier do paznokci (sztuk 2)
- błyszczyk do ust
- rachunek ze sklepu ( dzisiejszy!)
- klucz donikąd, za to ładny i stary
- gumy do żucia - sztuk 3, luzem, po degustacji stwierdzono, że smak melonowy
- pusta paczka po gumach do żucia ( miętowych)
- krem do rąk

Kieszonka ma wymiary 10 cm na 7 cm - sprawdziłam.......

sobota, 7 kwietnia 2007

Koncepcje wychowawcze

Zaczyna mnie zastanawiać wpływ koncepcji wychowawczych na ukształtowanie dorosłego człowieka. Bo te koncepcje bywają różne nie tylko w różnych rodzinach, ale i w obrębie jednej - w zależności np. od płci dzieci, wieku rodziców, sytuacji ogólnej.
 Znam rodzinę, gdzie była wyraźna faworyzacja męskiego potomka przez matkę - oto mamy 30-letniego maminsynka, wiecznego chłopca - ale to było do przewidzenia, aczkolwiek nie wiem, czy taki cel przyświecał matce, kiedy swego synka traktowała lepiej niż córki.
Córka starsza - "córeczka tatusia" - w szkole wzorowa uczennica, matura, studia, zero buntu......i nagle: ślub na drugim roku. A gdzie światła kariera? Ano zeszła na drugi plan wobec nowego celu - Rodziny. Zresztą - kobieta ta świetnie się czuje, realizując swoje nowe powołanie od lat kilkunastu. 
Córka młodsza - "wpadkowa" - rodzinna maskotka, zawsze najmłodsza, ale....z piętnem dziecka nieplanowanego. Nie czuła się w domu najlepiej, więc szybko znalazła sobie starszego partnera i ślepo się w nim zakochała. Ślub, dziecko, klapki na oczach, które szybko spadły. Zostało jej dziecko.
Czy powołując na świat nowe życie, powinniśmy mieć w głowie różne życiowe scenariusze, które rozgrywają się wokół nas? Czy po prostu twardo realizować swój plan? A może podświadomie staramy się unikać znanych nam błędów? Tylko czy wtedy nie popełniamy innych? Albo nawet nie popadamy w drugą skrajność?
Oto taka sytuacja: zapracowana matka ma starszą i młodszą córkę. Ojciec nieobecny. Starsza, kosztem swojego dzieciństwa, przejmuje obowiązki matki względem mlodszej. Która w przyszłości będzie lepszą matką?
Czy lepszą matką jest ta, która uważa, że naturalnym powołaniem kobiety - matki jest karmienie piersią i bycie z noworodkiem na każde jego wezwanie przez pierwsze miesiące jego życia?(to droga życiowa starszej siostry) Czy może ta, która lekko zniecierpliwiona płaczem miesięcznego dziecka daje mu smoczek, butelkę i inne gadżety, byle tylko nie wziąć na ręce "bo nie ma czasu na takie fanaberie - pracuje przecież, ma własne życie, nie będzie jej tu niemowlak rządził"(to siostra młodsza). Na pierwszy rzut oka wydaje się, że pierwsza. Ale czy pierwsza nie jest na dobrej drodze do wychowania maminsynka, o którym już była mowa?
Kto popełnie większy błąd: rodzice chuchający na swoją pięcioletnią córeczkę - zakładający jej kask rowerowy na przejażdżki po trawiastym podwórku, nie pozawalający na samodzielne spacery po okolicy i kontakty z rówieśnikami bez nadzoru dorosłych(okolica małomiasteczkowa, brudne i szczęśliwe dzieci bawią się na ulicy, widać je z okien domów), a może rodzice wypuszczający swoją siedmiolatkę rano na dwór i nie interesujący się jej poczynaniami aż do wieczora? Z całą pewnością to ta druga lepiej poradzi sobie w życiu, o ile wcześniej nie spotka jej coś przykrego. Czy warto takie ryzyko ponosić? Czy lepiej być jak ci pierwsi rodzice?
A może to wszystko jest jak u zwierząt? Na przykład ptaki dzielą się na gniazdowniki, które doglądają swoich piskląt w gnieździe i zagniazdowniki, które pisklęta wypuszczają.  I jedne i drugie dbają o swoje dzieci - na swój specyficzny sposób.
Mam mnóstwo takich przemyśleń i wątpliwości - począwszy od stosunku do pieniędzy, skończywszy na stopniu zaangażowania małoletnich w życie rodziny jako całości ( wiedza o tym, ile tata zarabia, na przykład). Będę je sobie tu podrzucać od czasu do czasu....

czwartek, 5 kwietnia 2007

Synogarlica vel Sierpówka

To kolejne moje zwierzątko, niemal domowe. Bo jak nazwać Kogoś, kto gnieździ się tuż za ścianą pomieszczenia, w którym przebywam najdłużej w ciągu dnia? (nie, nie, drodzy Państwo, tym pomieszczeniem nie jest kuchnia - zdecydowanie jest to gabinet wyposażony w komputer z dostępem do internetu).
Moja Synogarliczka jest ładniejsza, niż pokazują zdjęcia wyszperane w necie - jakaś taka bardziej uczesana...i ma CZERWONE oczy! A że ja mam lekkiego świra na punkcie koloru czerwonego, nie pozwoliłam odpędzić jej od wybranego przez nią miejsca gniazdowania, chociaż może ono okazać się uciążliwe - póki co: ptaszysko nie brudzi, ślicznie grucha, siedzi w gnieździe nieruchomo, mam nadzieję, że ściana domu pozostanie tak czysta, jak jest teraz...
Czekam na pisklaki i trzymam kciuki za dzielne zwierzątko - musi być jej dość niewygodnie na tej wąskiej belce. Od naszej wspaniałej ekipy remontowej uzyskałam informację, że musieli zniszczyć jej stare gniazdo, które było umiejscowione w winogronowych zaroślach. Tym bardziej uważam, że należy jej się miejsce u nas - w końcu była tu pierwsza....
Jednak pozwolicie, że rozlicznych os i innych insektów, których mnóstwo również podczas remontu wypędziliśmy, nie  będę tak hołubić jak Grusi. Tak daleko moja miłość do przyrody się nie rozciąga.

wtorek, 3 kwietnia 2007

Zwierzaki...

No to się doczekałam - słodkie szczeniątko 12-miesięczne, Wilczuś Rasowy ulubiony, pokazał swoje ciemne oblicze! Złodziej to jest pospolity, ot co! Kradziejstwo pierwsze uszło mu płazem - zostało potraktowane jako chęć przyniesienia świeżo wykopanych żonkili swojej starszej "siostrze" -  Dużej Burej Kosmatej. Nic to, że świeżo wykopane żonkile, były jednocześnie żonkilami świeżo posadzonymi......Nic to, że miały cieszyć oko całą wiosnę - zostały delikatnie uniesione szczenięcymi ząbkami i lekko zmaltretowane. A to był dopiero początek....Zaraz potem nastąpiło regularne wynoszenie nocą z altanki podwórkowych kapci (które jednak dobrze byłoby mieć tuż za progiem a nie w Bliżej Nieustalonym Miejscu, znanym tylko Wilczusiowi, zwanemu od tego momentu Strażnikeim Kapcia). W niedługim czasie zaczęły ginąć inne rzeczy, pozostawione nieopatrznie w towarzystwie Wilczusia a stanowiące dla niego - nie wiedzieć czemu - obiekt pożądania natychmiast po odwróceniu przez człowieka wzroku. Zadziwiające jest to, że psisko sprawia wrażenie zupełnie niezainteresowanego rzeczą "x", dopóki patrzy na niego Człowiek. Dopiero kiedy Człowiek wzrok odwróci, choćby na sekundę, Wilczuś niepostrzeżenie przysuwa się do zdobyczy, chwyta ją i - jakby nigdy nic ( to właśnie jest w całym procesie najistotniejsze) -  oddala się, sprawiając wrażenie znudzonego....Człowiek dopiero po pewnym czasie orientuje się, że zwierz uniósł ze sobą COŚ, co do niego nie należało....Ot, spryt i wrodzona niewinność , nie to, co rozwydrzone stado myszy, które niechcący też hodujemy....Niechcący, ponieważ wcale ich jakoś specjalnie do siebie nie zapraszaliśmy - nawet dom ociepliliśmy wełną mineralną zamiast styropianu, żeby zwierzątka nie miały gdzie nor wygryzać. No i w domu ich nie mamy, mamy za to w garażu. Pięknie się rozmnożyły - po wejściu do pomieszczenia i zapaleniu światła słychać zza szafy serię pisków i odgłosy kotłowania się. Przez pewnien czas obawialiśmy się nawet, że gościmy większych mysich kuzynów, na szczęście ujawniły swoje oblicze, wyłażąc z worka z psią karmą. I już mieliśmy jasność - niezłą stołówkę sobie znalazły....Przegryzją taki 12- kilogramowy worek i mają zapas żywności na całe pokolenia.....Tylko czy one nie zaczną mi aby szczekać? Sąsiedzi mogliby mieć pretensje, gdyby zza płotu zaczęło dobiegać chóralne acz piskliwe poszczekiwanie pokaźnego stadka.....

niedziela, 1 kwietnia 2007

Archiwum 3


istotne szczegóły :

1. boję się pająków. Nie jakoś panicznie: cienkonogiego to i na rękę wezmę, ale tych włochatych to bardzo....
2. mieszkamy w domku, więc pająki występują, również te spore i brzydkie
3. przedwczoraj w nocy śniło mi się, że mąż mnie straszył tarantulą, którą nosił na rękach
4. mąż ma zwyczaj, kiedy zobaczy pająka, mówić do mnie: "zamknij oczy" i dopiero go tłuc
5. łóżko mamy wiekowe, więc się było wgniotło - przestawiliśmy je odwrotnie niż stało przez lat 7, mankament jest jeden - ten kto śpi od brzegu musi uważać, bo łóżko jest typu składanego(typu wersalka ale nie do końca) i jak się wykonuje gwałtowne ruchy, to się właśnie składa( a delikwent spada)


Było tak:
poszliśmy spać
brzęczały komary
ja zasnęłam, mąż nie

nagle obudziło mnie zapalające się światło i tekst męża: "zamknij oczy"
co sobie w półśnie pomyślałam???

że oto piękny, włochaty okaz na ośmiu nogach łazi po łóżku

co zrobiłam?
zerwałam się z łóżka
łóżko się złożyło
ja spadłam na podłogę, pościel ze mną
wpadłam w jeszcze większą panikę (bo przecież skoro pościelspadła, to i pająk)
zerwałam się z podłogi
i patrząc nieprzytomnym wzrokiem na męża wyszeptałam: "gdzie on jest?"

mąż zbaraniały patrzył na mnie trzymając w ręku offa....

"ja tylko chciałem cię popsikać, bo komary cię gryzą"

Archiwum 2

Rano zdecydowałam sie pojechać z samochodem do myjni. Takiej porządnej - i wewnątrz, i na zewnątrz. Niemyty był przez jakieś 3 tygodnie: czekałam, aż się breja w miarę roztopi, więc warstwa brudu uzbierała się spora.
Po umyciu autko lśniło i pachniało. Byłam szczęśliwa, świat wydawał się jaśniejszy(mimo pogody) .
Pojechałam po dzieci do szkoły. Postawiłam samochód OBOK wielkiej, błotnisto - mazistej kałuży, na chodniku.
NIE, nikt nie wjechał w kałużę, ochlapując mój wypielęgnowany samochód.
Pochwaliłam się dzieciom, jak to pięknie nam się teraz będzie jeździć....i tak przyjemnie....
Wsiedliśmy do środka, zaczęłam manewrować(ciasno było) i...nadeszła pani z wózkiem dziecięcym. Chciałam być uprzejma wiosennie a stałam akurat w poprzek - i cofanie się na miejsce parkowania i dalsze wyjeżdżanie zajęłoby tak samo dużo czasu. A ja tak bardzo chciałam ją przepuścić....
Więęęęc.......
Wjechałam wszystkimi czterema kołami w breję
I natychmiast w niej utonęłam aż po podwozie
Próby wyjazdu zakończyły się zbryzganiem CAŁEGO auta drobinkami i niedrobinkami błocka, zmieszanego - dla większej atrakcyjności - ze zgniłą murawą i psimi odchodami.
Zakopałam się definitywnie.

Na szczęście z przedszkola wychodził nauczyciel mojego młodszego dziecka (moje szczęście, bo jego to chyba nie bardzo.....). Z pomocą chłopaków grających na pobliskim boisku w piłkę, po półgodzinnej walce i wzbijaniu fontann błota, wypchnęli mnie na twardy grunt.
Stan obuwia uczynnego pana od korektywy, jak też jego samochodu(który stał tuż za mną....) nie był do pozazdroszczenia.
Podziękowałam ładnie.
Chyba mu czekoladki kupię.....
Czy winko.....

Archiwum 1

Panienka lat 7 może mieć dziwne pomysły. Szczególnie panienka w rodzinie G.
Starszy jej brat ma komórkę.
Pod nieobecność brata, na tę komórke przyszedł sms.
Ciekawska siostra odczytała: był to jakiś głupawy konkurs.

I przyłazi do mnie: mamoooo, nie nakrzyczysz na mnie?
ja: ?
córeczka: bo ja odpowiedziałam na tego smsa.....
ja: ??
córeczka: napisałam "jesteście głupki", bo ty zawsze mówisz, że konkursy są głupie........

To jeszcze nie koniec......
Tego samego dnia jedziemy przez miasto autem
Nagle córeczka mówi:
"mamo, boję się, bo ten pan na mnie patrzy......"
ja:"który pan???"
córeczka:" ten z samochodu orange - on na pewno wie, że ja mu tego smsa wysłałam"