z klimatem...

z klimatem...

sobota, 27 października 2012

Czas herbaty

Minął tydzień i nadeszła zima.
Pewnie bym SAMODZIELNIE tego nie zauważyła, ale wystarczyło wejście na facebooka, gdzie tysiące ludzi, na różne sposoby informowało o tym, że spadł pierwszy śnieg.
Myślę sobie, że ten powszechny amok i przerażenie śniegiem - w zasadzie zjawiskiem normalnym o tej porze roku, w tej szerokości geograficznej - było spowodowane, akurat w rym roku, nagłym przeskokiem od cieplutkiej, złotej jesieni, do śnieżnej i wilgotnej zimy.
Faktycznie, zrobiło się zimno. Chwilowo pożegnałam się z rowerowymi wypadami po zakupy oraz z...kawą.

Nastał czas herbaty, bowiem kiedy marznę, pijam ją litrami. Ma być mocna, gorzka i gorąca. Żadnych dodatków cytrynowo-imbirowo-sokowo-cynamonowych. Prosta, czarna herbata.

środa, 24 października 2012

Dwie fotki




Zagadka:
 







ile lat dzieli te dwa obrazki?

Najśmieszniejsze jest to, że człowiek-obiekt dziwny jest, skoro po TYLU latach nadal staje do zdjęcia w równie głupkowatej pozie.




niedziela, 21 października 2012

Coraz głębiej w jesień....

Nie chce się używać słów, kiedy mgły zasnuwają świat....Człowiek ma ochotę tylko spoglądać zza szyby, ciesząc się domowym ciepłem i bezpieczeństwem. Czasami jednak opłaca się wychylić czubek nosa, poza granice domowych pieleszy. Można wtedy odnaleźć Skarby Przyrody.
Otwock Wielki.




















A gdyby tak zadbać o ten park....tak troszeczkę....odrobinę...Pięknie byłoby w każdym zakątku. Chociaż i tak jest urokliwie, nieprawdaż?

środa, 17 października 2012

Bałagan w linkach

Słuchajcie, jakimś sposobem złym, skasowały mi się wszystkie odnośniki do ulubionych blogów, które miałam w zakładkach.
Czy mogę mieć prośbę - jeśli czyta to Autor/Autorka bloga, do którego link widniał u mnie, proszę o napisanie mi adresu (w komentarzu lub mailu) - postaram się uzupełnić.
Zupełnie nie wiem, jakim sposobem to się wydarzyło....Pewnie drogi do niektórych blogów nie będzie mi dane odnaleźć....szkoda.....

wtorek, 16 października 2012

Nowy Pokój

Kolejnym plusem, wynikającym z posiadania dodatkowego pokoju, do którego wyprowadził się z salonu telewizor wraz z osprzętem, jest fakt, że wreszcie słychać, jak deszcz bębni o dach. Bardzo mi tego brakowało wcześniej, ponieważ Potomki mają swoje pokoje pomiędzy naszą przestrzenią życiową na parterze, a dachem - do tej pory to wyłącznie one były uprzywilejowane w zakresie możliwości słuchania akustycznej działalności deszczu.
A teraz i na dole mamy przyrodniczy pokój odsłuchowy. I dobrze!

(uprzejmie zwracam uwagę na zdobniki na szafce podtelewizyjnej - bardzo je lubię)

Natomiast w starej części "wielofunkcyjnej, oprócz zwiększonej przestrzeni życiowej, zyskaliśmy miejsce dla naszego ulubionego zegara:


a ja - osobiście - zyskałam swój kącik czytelniczy:


Teraz muszę jedynie przejść kilkuetapowy kurs obsługi pilotów RTV, kończący się arcytrudnym egzaminem, polegającym  na prawidłowym włączeniu konsoli X-Box (jak do tej pory - dwukrotnie oblałam). Póki nie zdam egzaminu, moim miejscem będzie raczej fotel pod lampą, niż kanapa w nowym pokoju...
Na szczęście do słuchania ulewy nie potrzebuję pilota.



poniedziałek, 15 października 2012

Taki sobie...SKOK

Przeżywałam, jak większość ludzi podpiętych do telewizorów i internetu, skok z nieba, wykonany wczoraj przez niejakiego Felixa Baumgartnera. Przeżywam do dziś, choć pomysł wariacki, z pozoru - nikomu niepotrzebny, kosztowny, ryzykowny i - zdawać by się mogło - w ogóle bezsensowny. Po co ryzykować, jeśli można leżeć na kanapie? Po co wydawać kasę, jeśli można ją spożytkować na szczytne cele? Po co narażać bliskich na nerwy? Po co? Po co? Po co?
A ja lubię ludzi z pasją, którzy swoje szalone pomysły realizują, pomimo przeciwności wszelakich.
Dlatego, nie mogąc śledzić relacji na żywo, co i rusz włączałam internet w komórce, chociaż byłam w miejscu i w warunkach nie do końca sprzyjających śledzeniu postępów Człowieka-bez-Lęku-Wysokości.
Może dlatego od początku zafascynowana byłam tym projektem, że mnie osobiście przeraża wjazd na górę karuzeli typu "Diabelski Młyn"? A już pomysł wyskakiwania z niej (np. z powodu awarii), to najkoszmarniejszy z moich koszmarów. Mogą to potwierdzić moi bliscy, którzy mieli okazję obcować ze mną podczas niejednej przejażdżki Diabelskim Młynem.
Widziałam kiedyś, jak kobieta skoczyła z mostu na bungee. Niespełna 60 metrów. Spojrzałam za nią w dół. Zakręciło mi się w głowie. Nigdy - przenigdy bym tego nie zrobiła.
Na samą myśl o wyleceniu na 40 ki-lo-met-rów w górę, samotnie, robi mi się słabo.
Myśl o tym, że jedyna droga do domu, to wyskoczenie - na łeb, na szyję - to jest dla mnie poza wszelkim wyobrażeniem.

Zdaję sobie sprawę, że bohaterski Felix-bez-Lęku-Wysokości nie myśli tak, jak Jasmeen-Tchórzliwa, może za to boi się psów? albo ma inne fobie? Może po nocach, w charakterze koszmaru, śni mu się ruszanie w podróż, bez uprzedniego szczegółowego zaplanowania? Albo przygotowywanie świątecznych potraw na Wigilię? Albo odpowiadanie na trudne pytania przedszkolaków? Albo reagowanie na nastolatkowe bunty?

Najbardziej podobało mi się to, że tylu ludzi dobrze życzyło obcemu człowiekowi, przez tych parę godzin. Patrzyliśmy w ekrany, nie mogąc się od nich oderwać, i myśleliśmy ciepło: "niech mu się uda! niech mu się uda!" To wspaniałe. Jakby tylu ludzi kibicowało sobie wzajemnie na co dzień, zamiast zazdrościć i podkładać świnie, świat byłby piękniejszy.

poniedziałek, 1 października 2012

Pieczątkowisko studenckie

11.01.2012
Obrona pracy magisterskiej i otrzymanie magicznej, Bardzo Ważnej Kartki - OBIEGÓWKI.
W dobie powszechnej komputeryzacji, sieci wewnętrznych, internetu i innych wynalazków, wydawało mi się, że zebranie potwierdzeń o niezaleganiu z wypożyczonymi książkami, będzie trwało chwilę. O ja naiwna....

Mapka sytuacyjna, żeby nie-warszawiacy nie musieli się domyślać trasy mej wędrówki:



16.01. 2012
 Uniwersyteckie Centrum Badań nad Środowiskiem, kampus Ochota, ul. Żwirki i Wigury 93 (1), misja zakończona sukcesem.
 Biblioteka Wydz. Geologii, kampus Ochota, ul. Żwirki i Wigury 93 (2), misja zakończona sukcesem.
 Biblioteka Wydz. Biologii, kampus Ochota, ul. Miecznikowa 1 (3), misja zakończona poczwórnym (!) sukcesem: dostaję tu aż cztery pieczątki, w tym jedną z biblioteki dość odległej (al.Ujazdowskie) - niech żyje komputeryzacja!
Zachęcona łatwością, z jaką przychodzi mi zdobycie pierwszych sześciu pieczątek, postanawiam resztę zostawić sobie na następny raz. Ha, ha, oraz HA - "RAZ", naprawdę myślałam, że będzie to raz....

5.03.2012
 Biblioteka Wydz. Geografii, kartografia, kampus główny UW, ul. Krakowskie Przedmieście 30 (4), misja zakończona sukcesem.
Porażki:
-  Biblioteka Wydz. Geografii, wypożyczalnia, kampus główny UW, ul. Krakowskie Przedmieście 30(5)(czynna do 14.00, 15 minut spóźnienia...)
- profesor (nieobecny), kampus główny UW, ul. Krakowskie Przedmieście 30(6)
- tajemnicza rubryczka pt. "wydział, na którym wykonywano pracę" - wydział geografii? czy może zakład klimatologii?, kampus główny UW, ul. Krakowskie Przedmieście 30, profesor władny podjąć decyzję - nieobecny (7)
- Biblioteka Wydz. Prawa (8), kampus główny UW (ktoś wie, gdzie jest Krakowskie Przedmieście 26/28? moja nawigacja nie wie...)

19.04. 2012
 Rajd biblioteczny. Pieszo, autobusem i tramwajem.

Biblioteka Wydz. Geografii, wypożyczalnia, kampus główny UW, ul. Krakowskie Przedmieście 30(5) - misja zakończona sukcesem.
Profesora brak (kampus główny UW, ul. Krakowskie Przedmieście 30) - dwie pieczątki do tyłu (profesorska(6) i wydziałowa(7), niezależnie od tego, czy geograficzna, czy klimatologiczna ) 
Biblioteka Wydziału Prawa (kampus główny UW, ul.Krakowskie Przedmieście 26/28), odnaleziona starodawną metodą: "koniec języka za przewodnika" - i bardzo dobra to metoda, sama bym nie wpadła na to, że biblioteka taka znajduje się tu, gdzie mi ją wskazano - dzięki temu misja nr 8 - zakończona sukcesem.
Zachęcona powodzeniem przedsięwzięcia, udaję się spacerkiem w kierunku pobliskiego (no, powiedzmy...) gmaszyska BUW (ul. Dobra 56/66). Przechodzę szczęśliwie przez zasieki groźnych panów ochroniarzy (nie z plecakiem, nie w kurtce, nie z parasolką), po to tylko, zeby dowiedzieć się, że oni w SYSTEMIE mają odnotowane, że nie rozliczyłam się jeszcze z innymi bibliotekami. A SYSTEM nie kłamie, zaś rozliczenie z BUW jest ostatnim punktem programu, taką wisienką na torcie. Jeszcze nań nie zasługuję.
(ciśnie się pytanie, że skoro widzą w SYSTEMIE wszystkie inne biblioteki, to dlaczego nie są w stanie biednego studenta rozliczyć w jednym miejscu?). Misja nr 9 zakończona więc niepowodzeniem.
Niezrażona, postanawiam żwawym kurcgalopkiem ruszyć ku Starówce, żeby "zaliczyć" punkt programu nr 10:
Bibliotekę Wydziału Nauk Ekonomicznych (Długa 44/50) - misja kończy się sukcesem, acz okupiona jest bólem nóg, gdyż "kawałeczek" od ulicy Dobrej do ulicy Długiej nie jest "na żywo" taki króciutki, jak miałam to w pamięci....
Rzutem na taśmę, w drodze powrotnej, uderzam do punktu nr 11:
Biblioteki Instytutu Fizyki Doświadczalnej (Hoża 69). Wszystko byłoby w idealnym porządku, gdyby znów wyobraźnia nie spłatała mi figla: jakimś sposobem ubzdurało mi się, że od przystanku Metro Politechnika do ul. Hożej 69 jest doprawdy bliziutko. Mimo powodzenia misji nr 11, padam z nóg.


26.04.2012
Udane polowanie na Pana Profesora skutkuje uzyskaniem dwóch cennych pieczątek. Obydwie w jednej lokalizacji: kampus główny UW, ul. Krakowskie Przedmieście 30
Pieczątka Profesorska, oznaczona nr 6
Pieczątka Wydziałowa, oznaczona nr 7 (jednak geografia, acz nie do końca wiadomo, czy decyzja jest właściwa, okaże się przy odczytywaniu obiegówki).

10.05.2012
Misja - Kampus Ochota.

Wydział Fizyki, ul.Pasteura 7,  Pierwsza Pracownia Fizyczna ( pieczątka nr 12) - niestety, biblioteka czynna jest od godziny 14, brakuje 15 minut...oddalam się więc do następnej misji:
Biblioteka Wydziału Matematyki, ul. Banacha 2, (pieczątka nr 13) - misja zakończona sukcesem.
Powrót na Wydział Fizyki, postój przed nadal nieczynną biblioteką (a jest już godzina czternasta minut piętnaście, Drodzy Państwo, miałam nieco lepsze zdanie o naukowcach...)
Stałabym tam do dziś pewnie, gdyby miła pani z pokoju obok nie zainteresowała się moją milczącą okupacją. Biblioteka bowiem  nieczynna jest z powodu choroby pani bibliotekarki, ktoś zapomniał wywiesić stosownej karteczki z informacją. Nieszczęśliwie sekretariat (a może kwestię pieczątki mógłby załatwić sekretariat?) również jest w tym czasie nieczynny, wyposażona w numer telefonu, celem zasięgania informacji o otwarciu biblioteki bez konieczności osobistego stawiennictwa, ruszam ku kolejnej misji, którą jest:
Biblioteka Wydziału Chemii, ul. Pasteura 1 - bez najmniejszych problemów zdobywam tu pieczątkę nr 14.
Korzystając z pięknej pogody oraz nadmiaru wolnego czasu, postanawiam jeszcze udać się do najbardziej wyeksploatowanej przeze mnie biblioteki:
 Centralnej Biblioteki Geografii i Ochrony Środowiska IGiPZ PAN, Twarda 51/55, gdzie zdobywam pieczątkę nr 15.

17.05.2012
Walka o pieczątkę nr 12.
Poinformowawszy się telefonicznie, że  biblioteka Wydz. Fizyki przy ul. Pasteura nadal pozostaje nieczynna, po konsultacji z Panią Sekretarką Wydz. Fizyki i wyłuszczeniu mojego problemu (nie, nie chcę wypożyczać żadnych pozycji, chcę tylko pieczątkę, sztuk 1), zostaję skierowana do Biblioteki Wydziału Fizyki Doświadczalnej - może tam uda mi się zdobyć cenny stempelek?
Jadę na ulicę Hożą 69. Byłam tu już, nieprawdaż?
Odnajduję filię biblioteki z ul.Pasteura (bo to nie ta biblioteka, w której już uzyskałam pieczątkę nr 11, to nawet zupełnie inny budynek!), odnajduję Panią Bibliotekarkę, która wysłuchuje mnie cierpliwie, wykonuje telefon na Pasteura, upewniając się, czy może podstemplować mi cokolwiek w imieniu tamtejszej biblioteki, odnajduje pieczątkę, która się zapodziała, szuka właściwej rubryczki w mojej obiegówce....
i....
....
"nie, nie, nie, ja nie mogę tego podstemplować...bo to nie o bibliotekę chodzi, tylko o PRACOWNIĘ, gdzie ma pani napisane, że Biblioteka?"
"no....wszędzie...." - mówię niepewnie.
Zerknąwszy na obiegówkę, stwierdzam, że owszem, wszędzie chodzi o biblioteki, z tym jedynym wyjątkiem: tu chodzi o pieczątkę PRACOWNI. Zabawne....
Efekt jest taki, że biblioteka, oczywiście,  przypieczętować nie może w imieniu Pracowni, Pracownia jest nieczynna, a do tego mieści się na Pasteura, ja czasu nie mam w dniu dzisiejszym.
Misja nr 12 znów zakończona niepowodzeniem.

24.05.2012
Misja nr 12 - ostateczne rozwiązanie.
Udaję się bezpośrednie na ul.Pasteura7. Zmierzam ku Pracowni nr 1, mijając z podniesioną głową wciąż nieczynną bibliotekę.
Pani zarządzająca cenną pieczątką, dowiedziawszy się, w którym Roku Pańskim brałam udział w zajęciach tejże pracowni, skarży się na współczesnych studentów i chwali z rozrzewnieniem stare, dobre roczniki.
Misja nr 12 wreszcie zakończona sukcesem.

29.05.2012
Szczęśliwe zakończenie.
Dobra 56/66
BUW
Koniec Tułaczki.
Magiczna pieczątka nr 9, podsumowująca akcję, zostaje zdobyta.

Oto owoc i dowód mojej przygody:



żebym teraz tylko nie zgubiła tej cennej pamiątki...

1.10.2012
Przeczekałam wakacje, zaglądając co i rusz do teczki z Ważnym Dokumentem. Czaję się na Sekretariat MSOŚ, żeby w najbliższych dniach odebrać Dyplom.



niedziela, 30 września 2012

Jesienny spacer

Udał się nam niedzielny spacer, choć - zdaniem zwierząt futerkowych - był stanowczo zbyt krótki...

W drogę wyruszyliśmy - po raz pierwszy - samochodem idealnym do przewożenia naszej menażerii.
Od razu rozpoczęła się przepychanka przy oknie. Jakby okien nie było dwóch....Ale pewnie chodziło o to, że miejsce za kierowcą jest lepsze, niż za pasażerem....


Chwilowe zwycięstwo Wilczastego.
Burava obmyśla kontrofensywę.


I rozpoczyna atak.


Atak, jak widać, skuteczny. Wilczasty unosi się honorem i wycofuje się na tyły.


Tryumf Białego Niedźwiedzia.


I, na koniec, wypracowane porozumienie.


Jesienny las skłania do ożywionej działalności biegowo - węchowej.


Burava w amoku.

Każdy pod swoim własnym drzewem.


Kto podejdzie do człowieka? Wilk, czy Niedźwiadek...?


Oczywiście, że Niedźwiadek!


 Wilk ma zbyt wiele spraw do wywąchania. Nie ma czasu na pieszczoty!
 


Chociaż Burava również nie próżnuje....


Zmęczony, acz zadowolony.







Burava przylepiona do okna, nie dała sobie zrobić fotki en face w drodze powrotnej.

środa, 26 września 2012

Zwycięstwo nad Systemem

Wygrałam!
Po całodziennej walce ze złym Wujkiem Googlem, odzyskałam dostęp do bloga. Zdaję sobie sprawę z tego, że osoba bardziej biegła, zrobiłaby to jednym pstryknięciem, jednak jestem nadzwyczajnie zadowolona, że udało mi się przechytrzyć System.
Teraz ponapawam się swoim zwycięstwem i może wrócę do pisania....Jednak lęk przed utratą tego wszystkiego, co tu natworzyłam oraz świadomość faktu, że nie ma nic stałego, będą mi towarzyszyć już zawsze.
Dziękuję ci, Wuju Googlu niedobry.

piątek, 14 września 2012

Zapętlenie

Pierwsza wywiadówka w liceum.
I bardzo dziwne zdarzenie - w roli dyrektora moja własna wychowawczyni z ogólniaka. A ja - już nie uczennica, ale rodzic! Pani Profesor - ta sama, ja - mam wrażenie - nie zmieniona. Co ja robię w tym miejscu? Wyjątkowo nieswojo się poczułam - tak, jakby czas upłynął gdzieś poza mną. Tak, jakby te dziewiętnaście lat od matury wcale nie minęło. Tak, jakby ten wyrośnięty szesnastolatek, który jest teraz uczniem szacownego liceum, nie był tym samym niemowlakiem, którego przywiozłam ze szpitala w przeddzień Wigilii A.D. 1996. Tak, jakbym to ja - nie on! - miała za chwilę usiąść w ławce i zrobić notatkę z wykładu Pani Profesor.
Zdecydowanie - zbyt mało poważnie się czuję. Nie nadaję się na matkę licealisty....

piątek, 7 września 2012

Do roboty!

Pusto, głucho i bez wyrazu.
Jakby nic się nie działo.
A przecież się dzieje: życie się toczy nieustannie.
Potomki rozpoczęły naukę w nowych szkołach. Na razie bardzo zadowolone - przede wszystkim z tego, że wyrwały się z naszego zaścianka.
Kończymy remont naszej perełki ukochanej. Jest coraz piękniej. Jednak prawda jest taka, że w domu co chwilę okazuje się, że "należałoby" coś zrobić. A jeszcze w przypadku TAKIEGO domu....Wpadliśmy na pomysł kupienia kilku starych mebli - natychmiast przestały podobać nam się schody: trzebaby je postarzyć. Wpadliśmy na pomysł wytapetowania części salonikowej, koniecznie należy wymienić firanki. Wymieniliśmy część desek elewacyjnych - pozostałe aż proszą o renowację. A płot...a podwórko...a to i tamto....
Mimo kłód, rzucanych przez los pod nasze nogi, udało nam się pojechać na krótkie wakacje. Nie, nie tak pełne przygód i emocji, jak zeszłoroczne. Ale w lubianym przez nas miejscu, w lubianym przez nas towarzystwie (naszym własnym, hehe) - po prostu tydzień spokoju.
Teraz, korzystając z usamodzielnienia się Potomków, będę starała się nadrabiać blogowe zaległości - nie tylko w pisaniu, ale i w czytaniu. Przyznam, że odkąd korzystam z piekielnego, bezklawiaturowego wynalazku, mam niechęć do pisania dłuższych i bardziej przemyślanych wypowiedzi. Tak, jakby minimalizacja sprzętu, zminimalizowała mój mózg. Jestem w stanie pisać posty na forum, czy krótkie informacje mailem, ale złapałam się na tym, że robię wszystko, żeby jak najbardziej je skrócić. Nie jest to kwestią małej wygody w posługiwaniu się klawiaturą elektroniczną - jest ona porównywalnie wygodna do zwykłej, komputerowej, czy laptopowej. Ale pisać się na niej zwyczajnie nie chce. Przepraszam się więc z laptopem, albo nawet będę chodzić do komputera Gryzeldy, pod jej nieobecność....Nie będzie martwy sprzęt rządził moim blogiem!

środa, 5 września 2012

o Bełżcu

Taka powakacyjna refleksja turystyczno-wspominkowa.
Rok temu wracaliśmy z podróży na Wschód. Dość dalekiej, dwutygodniowej włóczęgi po Krymie. Mnóstwo wrażeń, sporo przygód, fascynacja odmiennym światem...
Po przekroczeniu granicy Polski, entuzjastycznie skomentowanym przez Gburka: "ale mamy u nas WSPANIAŁE drogi!", zmierzaliśmy ku domowi.
Nagle, na poboczu zauważyłam znak informujący o tym, że jedziemy przez miasteczko BEŁŻEC.
Obudziły się we mnie wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to nazwa Bełżec była dla mnie synonimem końca świata. To tam był kres Ziemi, to tam kryło się niewiadome.....
Dlaczego?
Jeździliśmy z Rodzicami do Dziadków na wszelkie wakacje i święta, nocnym pociągiem z Warszawy do Zamościa. To były czasy! Pociąg dalekobieżny zatrzymywał się na stacji PKP Otwock! Była to dla mnie (i - jak sądzę - dla mojego młodszego rodzeństwa) niesłychana przygoda. Niekiedy staliśmy na korytarzu, niekiedy udało się zdobyć miejsce siedzące, innym razem - luksus miejsca leżącego. Rankiem, zwykle zmorzonych snem, Rodzice budzili nas słowami: "wstajemy, zbieramy się, szybciej, bo pojedziecie do Bełżca!" - pociąg bowiem nie kończył biegu w Zamościu, tylko jechał dalej...
W ten sposób, Bełżec urósł w mojej wyobraźni do rangi miejsca, do którego zmierzają wszystkie pociągi z opieszałymi dziećmi, które nie zdążyły się ubrać i wysiąść, jak należy - w Zamościu. Miejsca, składającego się jedynie z wielkiej stacji, z dużą ilością peronów i torów, gdzie zjeżdżają się wszystkie pociągi świata, wysiadają z nich wszystkie powolne i zaspane dzieci, bez rodziców. Miejsca, w którym nie ma nic, poza tym dworcem pełnym ryczących, zagubionych dzieci....
Śmiesznie było jechać z wschodniego krańca Europy, i natknąć się - w całkiem odległym od tegoż krańca miejscu - na Bełżec, który długie lata jawił mi się jako punkt, poza którym nie ma już nic.

niedziela, 22 lipca 2012

Migawki Wrocławia, śladami Kury

Po przeczytaniu książki Agnieszki Gil "Herbata z jaśminem" widziałam jedno: nie znam Wrocławia wcale a wcale, mimo kilkakrotnej bytności tamże.
Nabyłam plan miasta, wypożyczyłam rower miejski i w sobotnie, lipcowe popołudnie, udałam się na przejażdżkę, śladami bohaterów książki.
 Było łatwo, bo Autorka opisuje swoje miasto tak, że od razu rozpoznaje się miejsca znajome z kart powieści.

Oto środek transportu, wraz z podstawowym ekwipunkiem:


Zastanawiałam się, czy nie  posegregować zdjęć zgodnie z akcją książki, ale w związku z tym, że nie dotarłam we wszystkie miejsca, zdjęcia pójdą w takiej kolejności, w jakiej robiłam je podczas wycieczki.
I tak, punkt pierwszy: Teatr Lalek, wraz z krasnoludkami w fontannie i dookoła niej. Różowe flagi zdradzają, że byłam we Wrocławiu w trakcie trwania Festiwalu Filmowego....



Punkt drugi. Park wokół Wzgórza Partyzantów.


Brama Oławska. Po prostu takie przejście podziemne. W tle - Galeria Dominikańska.


Liceum, do którego uczęszczała Kura.


Widok od drzwi Liceum, ku Galerii Dominikańskiej.


Budynek PZU. Przy nim ojciec wypuszczał Grzesia z samochodu.


Widok na drugi brzeg fosy z Wzgórza Partyzantów. Może i z okien szkoły był taki widok? Do wnętrza szkoły nie wchodziłam....


Źródełko na Wzgórzu.


Widok od Źródełka ku fosie.


Odnowiona stacja PKP. W książce występuje ten budynek podczas remontu. Teraz jest piękny i nie-do-rozpoznania. Tu: strona frontowa, oczywiście.


Dworzec PKS, na tyłach PKP. Nic szczególnego....


Przystanek autobusu 125. Stąd odjeżdża Kura na początku opowieści, aby po chwili dostać mandat za jazdę bez biletu....


Widok z przystanku na dworzec PKP. Strona - oczywiście - tylna.



Ulica Hubska. Bardzo blisko domu Kury...


Coraz bliżej....

I oto on:


Na dowód, zbliżenie:


Potem zagłębiłam się w boczne uliczki, szukając kładki nad torami. Jednak fakt, że poruszałam się sama, zaś sugestywne określenia dzielnicy przez autorkę oraz to, co widziałam na własne oczy, spowodowały jakąś moją dziwną niechęć do dalszej eksploracji....Zawróciłam i ulicą Pułaskiego, dotarłam do Placu Wróblewskiego.


Po przejażdżce absolutnie przepiękną ulicą Traugutta, gdzie tak mnie zamroczyło od nadmiaru uroczych kamienic, że nie zrobiłam ANI JEDNEJ fotki ( ale wrócę tam, na pewno!), nieco okrężną drogą, w stosunku do tej, którą pokonywała Kura, dotarłam do Odry.
Poniżej zdjęcie z Kładki Zwierzynieckiej, widok na kolorowy mur Ogrodu Zoologicznego.


i na Odrę, w kierunku miasta. Gdzieś tu był usytuowany klub Kury.


Sama Kładka Zwierzyniecka prezentuje się tak:


A tu widok w przeciwną stronę. Gdzieś tu Maciek prowadzał Aresta:


Kładka nad Oławką. Tędy do Klubu chodziła Kura.


 A to już most nad Oławką. Może nie widać, ale jest bardzo paryski, z latarenkami i brukowaną jezdnią...


Tu lekki foch i skarga: pomimo tego, że wnikliwie obejrzałam sobie nabrzeże Odry, nie zlokalizowałam żadnego klubu wodniackiego. Owszem, jest hotel i jakiś klub nurkowy, ale nic poza tym. Za to ulica Na Grobli bardzo ładna. W ogóle świetna trasa do pokonania rowerem.

I z powrotem w mieście. Brama Oławska po przeciwnej stronie ulicy:



Kościół św. Wojciecha. Tuż za Galerią Dominikańską.


Bar Jacek i Agatka. Bardzo niepozorny. Na pewno Autorka ma jakieś wspomnienia z nim związane, skoro napomknęła o nim na kartach swej powieści.


Hala Targowa. Wstyd się przyznać, ale nie byłam w środku. Nadrobię to, niewątpliwie.


Widok od Hali Targowej na Most Piaskowy. Lubię jego czerwień. Szukałam w Odrze Krasnala Pracza, ale były same kaczki, krasnala ani śladu.


Most Tumski. Ten z kłódkami od zakochanych. Dalej jest Ostrów Tumski. Przeuroczy o każdej porze roku. Niestety, zaczęło się robić ciemno, a rowery miejskie nie mają oświetlenia. Postanowiłam tutaj zakończyć tę pierwszą wycieczkę śladami Kury.


I jeszcze raz widok na Halę Targową. Tym razem od Mostu Piaskowego.


Szkoła Kury z oddali.


Przejście Świdnickie.Widok ku ulicy Świdnickiej i Operze ( gdzieś tam jest....)


Przejście Świdnickie. Widok ku Rynkowi (uwielbiam Rynek).


Muzeum Miejskie. Nie dane mi było i tym razem skorzystać z jego zasobów. Ale ja jestem cierpliwa....poczekam....



Na koniec, zupełnie bez związku z "Herbatą z jaśminem"  - jeden z wrocławskich krasnali Kinoman Młodszy, tak się nazywa. Bo wrocławskie krasnale mają swoje imiona....o, tu można sobie o nich poczytać:
http://krasnale.pl/




I już absolutnie na samym końcu. Nie mogłam się powstrzymać. Mekka imprezowiczów.


Dla mnie - przedsionek piekła. Ostatnie miejsce na kuli ziemskiej, w którym bym się chciała znaleźć w piątkowy i sobotni wieczór. Trudno, widocznie urodziłam się stara, bo zawsze mnie takie miejsca mierziły, nie tylko po skończeniu trzydziestki ;)

Do Wrocławia niewątpliwie wrócę i odbędę jeszcze niejeden spacer śladami bohaterów "Herbaty z jaśminem". Może nawet uda mi się zwabić Autorkę w charakterze przewodniczki?