Wróciłam z zakupów, obdarowując Potworzęta soczkiem marchwiowym, jednodniowym. Sok zapakowany był w PLASTIKOWE (istotne) butelki o pojemności 0,33, zakręcane plastikowym korkiem, dodatkowo zabezpieczony (pod plastikowym korkiem), aluminiowym kapslem.
Gburek wypił swój sok jeszcze w drodze do domu, Gryzelda stojąc na środku pokoju, radośnie opowiadała mi o wydarzeniach w szkole. Dla dodania sobie animuszu, podrzucała swoją zamkniętą butelkę soku.
Tu kilka faktów.
1. Nieobecny w domu był Jonatan. I nie do końca wiedzieliśmy, dlaczego. Ja - wychodząc do sklepu i do szkoły po Gburka, nie usłyszałam od niego komunikatu, że planuje jakieś wyjście, Gryzelda, mimo tego, że była w domu, kiedy jej Ukochany Tatuś dom opuszczał, zarejestrowała tylko, że rzucił: "jadę coś załatwić" i wybył. Snuliśmy więc przypuszczenia, co lub KOGO mógł Jonatan chcieć załatwić. Na czarnej liście była listonoszka - zastępczyni naszego Ulubionego Pana Listonosza, która przez tydzień zastępstwa wsławiła się tym, że wrzuciła do naszej skrzynki tyle karteczek "awizo", ile nasz stały Pan Listonosz nie wrzuca przez rok swojej pracy. Dodam, że przy nieustannej obecności w domu któregoś z domowników - wystarczyło zadzwonić dzwonkiem (sprawnym dzwonkiem, podkreślę dla wątpiących).
2. Nieobecny Jonatan, jak już kilka razy na tym blogu wspominałam, jest osobowością pedantyczną. Bardzo. Niełatwo z tym żyć (przypuszczam, że jemu samemu nawet trudniej, niż całemu otoczeniu, bo to jego denerwują krzywo ustawione krzesła lub nieład w obejściu), ale z perspektywy długoletniego związku nie sposób przecenić zalet z tego wynikających, jak chociażby to, że w domu jest zawsze czysto i Jonatan zawsze wie, gdzie jest przedmiot, który on odkładał (w przeciwieństwie do damskiej części domowników).
Wracając do historyjki: mamy nieobecnego pedanta, który nie wiadomo kiedy wróci oraz nastolatkę, podrzucająca butelkę z sokiem.
Jak nietrudno się domyślić, butelka w pewnym momencie nie została złapana, tylko spadła na drewnianą podłogę. Oderwawszy leniwie wzrok od komputera, zamarłam. Nie spodziewałam się wszak tego, co zobaczyłam. Przecież butelka była plastikowa...przecież zabezpieczona dwoma korkami, przecież spadła z niewielkiej wysokości na miękką, drewnianą podłogę......
....co nie przeszkodziło jej rozlać swej zawartości rozległą, marchewkową kałużą na drewniana, PEŁNĄ SZPAR podłogę. To mnie otrzeźwiło, bo początkowo stałam w kompletnym osłupieniu, usiłując zrozumieć, jak to się mogło stać???? Gęsty sok w szparach między deskami!!!! Co to będzie????
Gburek, jednocześnie ze mną, złapał za papierową rolkę kuchenną, Gryzelda pucowała wytarte deski nawilżanymi ściereczkami, potem jeszcze raz na sucho. W międzyczasie ściągnęłam zachlapane spodnie i skarpetki.
Walczyliśmy z czasem: zdążymy przed powrotem Jonatana, czy nie zdążymy?
Jednak im bardziej podłoga była czysta, tym bardziej przekonywaliśmy się o zakresie dokonanych zniszczeń: okropkowany na marchewkowo był stół, krzesła, schody, drzwi i wszystko-wszystko wokół...Im bardziej się rozglądaliśmy, w tym większą panikę wpadaliśmy. Kiedy w rozpaczy wzniosłam wzrok powyżej linii kolan, okazało się, że pobliska jasnokremowa ściana upstrzona jest rudymi kropkami na całej dostępnej powierzchni. O ile ścieranie z lakierowanego drewna i plastiku jest robotą efektywną, acz żmudną, tak pucowanie ścian....oj...w tym momencie, Gburek się poddał i ewakuował do swojego pokoju, żeby nie patrzeć na sceny, które niewątpliwie rozegrają się po - zapewne rychłym - powrocie Głowy Rodziny.
W zaistniałej sytuacji, fakt wsiąkania soku w podłogowe szpary, którym się tak strasznie przejęłam, jawić mi się zaczął jako żart i powód do głupawego śmiechu. Śmiałyśmy się więc, nie przestając energicznie trzeć ściany nawilżanymi ściereczkami. Im więcej kropek ścierałyśmy, tym więcej nowych odkrywałyśmy.
Na szczęście, wytarte plamki nie pojawiały się na nowo, wyglądało więc na to, że nasza działalność jest skuteczna.
Kiedy oceniłyśmy, że jest szansa, iż ściany wyglądają jak przed wypadkiem.....rozejrzałam się jeszcze po raz ostatni, żeby sprawdzić, czy aby na pewno wszystko zostało starte.....i.........
......zobaczyłam SUFIT upstrzony równo marchewkowymi kropkami........
(informacyjnie: TRZY metry powyżej podłogi)
Postanowiłam nie dać za wygraną.
Przysunęłam stół, postawiłam nań drabinkę, weszłam na to dziwne rusztowanie ( ja!!! z lękiem wysokości!!!!!) i pucowałam zawzięcie sufit, aż ostatnia ruda plamka zniknęła mi z pola widzenia.
Pozostawało tylko czekać na obserwację czujnego oka Jonatana....i wyrok: zauważy coś, czy nie zauważy?
A Jonatan powrócił w świetnym humorze, zasiadł do obiadu - a siaduje dokładnie naprzeciwko TEJ ściany - spożył posiłek - i nic! Opowiedział nam, gdzie był i co załatwił. Wyjawił, że spotkał się z Kolegą, którego my jeszcze nie znamy, a i on nas też nie zna. A że to Dobry Kolega, to nawet myślał przez chwilę, żeby skorzystać z okazji (Kolega zamiejscowy jest) i zaprosić go do domu na kawę-herbatę, ale ostatecznie poszli do kawiarni.
Byłoby co najmniej zabawnie, gdyby Kolega poznał Rodzinkę w ferworze walki z marchewką na ścianach.....
Uprzedzając dociekania, skąd nasza panika i co by było, gdyby Jonatan wrócił za wcześnie - w towarzystwie Kolegi lub bez niego, domniemuję:
1. Wściekłby się i miałby zepsuty humor do końca dnia.
2. Zrobiłby z igły widły (a co robi się z wideł??? Bo to były WIDŁY, to mówię ja, nie- pedantka)
3. Dociekałby przez kilka godzin, jak to się stało.
4. Zrobiłby awanturę Gryzeldzie, że podrzucała soczek (w sumie...po co podrzucała? Nie wiem...)
5. Sam zacząłby sprzątać metodami inwazyjnymi, co doprowadziłoby do powstania śladów, niewątpliwie( np. Cifem...)
6. Dopatrywałby się wyimaginowanych śladów przez długie tygodnie, codziennie. Ciągle by je widział. Nie mógłby jeść ani spać.
7. Po miesiącu takiego wypatrywania, stwierdziłby, że nie może żyć w takim brudzie i zarządził malowanie.
Drogi Jonatanie, jeśli to czytasz....wybacz milczenie w tym temacie. Nie byłam w stanie opowiedzieć Ci tej historyjki twarzą w twarz. I tak wiem, że po powrocie gruntownie obejrzysz TĘ ścianę i na pewno dostrzeżesz pozostałości wypadku, których przez tydzień nie dostrzegłeś ;)