Trudno.
Może mnie też ktoś nie lubi. Jego prawo.
A moim prawem jest nie lubić Alicji.
Nie znam innej osoby, która by nie lubiła Alicji. O! Gryzelda też nie lubi Alicji. Zapytana przed filmem, czy przeczytała książkę (książka leży sobie spokojnie na półce), odpowiedziała sprytnie: "próbowałam".
Ja też próbowałam. Nie raz i nie dwa. Zawsze rozczarowanie, czy to książka, czy film. Niezależnie od tłumaczenia, obsady aktorskiej, sposobu podejścia do DZIEŁA. To nie moja bajka.
Ale na film postanowiłam się wybrać. Ze względu na sentyment do reżysera. Ze względu na aktorów. I ze względu na samą Alicję. No bo jakże to? Wszyscy wielbią, a ja nie? Coś ze mną nie tak, znaczy. Może brakuje mi czegoś? Albo mam czegoś za dużo? Już na pewno Tim Burton zrobi ze mną porządek i sprowadzi na dobrą drogę.
Początek zapowiadał się świetnie: kolory, akcja, stopień wariactwa. Pierwszy zgrzyt: dubbing. Zwyczajowo nie mam zastrzeżeń do kinowego dubbingu, tu też nie miałam. Do czasu, kiedy Czerwona Królowa nie odezwała się głosem Katarzyny Figury. Od tego momentu zaczęłam mieć przed oczami Rysię, żonę gangstera Siary z "Kilera". I nic na to nie poradzę. A już kiedy w roli Kapelusznika usłyszałam Sida Leniwca z Epoki Lodowcowej, osunęłam pod fotel i marzyłam, żeby więcej się nie odzywał. Który głuchy dźwiękowiec wpadł na pomysł, że Johnny Depp ma coś wspólnego z - lubianym przeze mnie - Cezarym Pazurą?
No nic - zaciskałam mocno zęby i usiłowałam przetrwać do końca.
Ale od momentu, kiedy odezwał się Szalony Kapelusznik, można powiedzieć, że skończył się dobry film. I nie była to - bynajmniej - zasługa kiepskiego wyczucia osoby od polskiego dubbingu.
Zawiła, mądra i przerastająca mnie swoją fantazyjnością historia, napisana przez Lewisa Carrola, została sprowadzona do wojenki między dwoma królowymi. I o co tyle szumu? I czego ja tu niby nie potrafiłam zrozumieć, przez całe moje dzieciństwo i dzieciństwo Potomków? Gdzie ta zakręcona, fantazyjna, nonsensowna baśń, do której - jak sądziłam - nie dorosłam? Moim zdaniem - zabrakło czarów u Burtona. Została sama Alicja. Bo tylko aktorka grająca Alicję zrobiła to, czego od niej oczekiwałam - zagrała dziewczynę - bohaterkę, która w stosownym momencie znajduje miecz, zakłada zbroję i zabija smoka. Swoją drogą - nie mogę się powstrzymać od porównania z filmowym "Księciem Kaspianem", przerobionym na zlepek scen batalistycznych.
Czerwona Królowa - zabita dubbingiem.
Biała Królowa - jak to Potomki określiły - chyba naćpana.
Pędzący Królik - jakiś mało zapędzony.
Skazeusz - fajny, fajny, ale zdecydowanie za mało wredny i za bardzo sympatyczny w swej złej naturze.
I nieszczęsny Kapelusznik. Nie dość, że zabity dubbingiem, to jeszcze ZABITY. Ot - po prostu. Zmasakrowany. Sprowadzony do roli ześwirowanego błazna. Rozczarowanie maksymalne. I żeby jeden z moich ulubionych aktorów tak dał sobie krzywdę zrobić?
Zastanawiam się, czy na zakończenie filmu spuścić zasłonę milczenia? Nie, nie da się. Ono było....szukam właściwego słowa.....porażające. Wciskające w kinowy fotel. Było takie, że Kapelusznik o głosie Sida Leniwca okazał się być zupełnie nieistotny. Cała historyjka o Alicji, opowiadana z - większą lub mniejszą udatnością - przez półtorej godziny, została zmielona w wielkiego, tłustego, McDonaldowego hamburgera. Bez dodatków. Wobec zakończenia, przestało mieć znaczenie, czy cały film był dobry, zły, płytki, za mroczny,mało śmieszny, kolorowy. Wszystko zostało przekreślone grubą krechą zakończenia. Litości! Ja jestem na diecie, powinnam się trzymać z daleka od fast foodów!
I jeszcze jedno: w związku z tym, że historię "Alicji w Krainie Czarów" znam pobieżnie, ale postacie i fakty z grubsza kojarzę, pół filmu zajęło mi domyślenie się, że ŻABERZWŁOK to doskonale mi znany (ot, chociażby z filmu Monty Pythona) Jabberwocky .
O! A tutaj można przeczytać recenzję wielbiciela książkowej Alicji (żeby nie było, że głupoty gadam, bo książki nie lubię), za którym mogę powtórzyć każdziuteńkie słowo.
http://www.bachanalia.zgora.pl/forum/viewtopic.php?p=21108