z klimatem...

z klimatem...

wtorek, 29 grudnia 2009

i mamy bajkę....

Złośliwie - parę dni po świętach. Ale mamy ją - tę bajkę - w okołoświąteczno - noworocznym okresie. Liczy się. Niech jej będzie - śnieg jest tak puszysty, jak dwadzieścia lat temu, w magicznych czasach naszego dzieciństwa. Jest tak, jak być powinno od początku grudnia. Jest bejecznie, miękko, cicho i puszyście. I oby tak zostało...Oby to białe "COŚ" nie przemieniło się w błotnistą breję.

Ale to nierealne marzenia: zmieni się w breję, zanim rano zdążę wyciągnąć sanki do kuligu z garażu....To taka zimowa gierka przyrody ze mną...Od paru lat to samo....

piątek, 25 grudnia 2009

Śmiesznostka 1

Dziecięciem w trzeciej klasie podstawówki będąc, Gburek wziął udział w jasełkach, gdzie anielskim głosikiem zaśpiewał kolędę. Przed całą szkołą wraz z dyrekcją i zaproszonym gośćmi. Na sali gimnastycznej. Bez zawstydzenia, bez fałszu - genialnie!
Wzruszyłam się niemożebnie, łezka zakręciła mi się w oku.

A zaraz potem wychowawczyni ściszonym głosem poprosiła mnie do siebie na krótką rozmowę.

Poszłam, żądna pochwał i zachwytów nad talentem dziecięcia.

Usłyszałam:
"Gburek w stosunku do koleżanek używa obraźliwych słów nazywających narządy płciowe. Nawet nie wiedziałam, że dziewięcioletnie dziecko TAKIE słowa może znać. Czy mogą państwo coś z tym zrobić?"

Ani wcześniej ani później, całym procesie wychowawczym nie przeżyłam takiego dysonansu emocjonalnego.

czwartek, 24 grudnia 2009

_Przepis na Świąteczne Ciasto Owocowe_



*Składniki:*
- 1 kostka masła
- 2 szklanka cukru
- 1 łyżeczka soli
- 4 jajka
- 1 szklanka suszonych owoców
- 1 szklanka orzechów
- sok cytrynowy
- proszek do pieczenia
- 3-4 szklanki dobrej whisky

*Sposób przygotowania:*
Przed rozpoczęciem mieszania składników sprawdź czy whisky jest dobrej jakości.
Dobra... prawda?
Przygotuj teraz dużą miskę, szklankę itp. utensylia kuchenne. Sprawdź czy na pewno whisky jest taka jak trzeba ... by być tego pewnym nalej jedna szklankę i wypij tak szybko, jak to tylko możliwe.
Powtórz operacje.
Przy użyciu miksera elektrycznego ubij kostkę masła na puszystą masę, dodaj łyżeszke sukru i ubjaj dalej. W miedzyszasie zprawdź czy wisky jest na pewno taka jak czeba. Najlepiej sklaneczke. Otfórz druga butelkie jezli czeba. Wszuś do mniski dwa jajki, obje szlanki z owosami i upijaj je mikserem. Sprawś jakoź wiski żepy pootem gosie nie mufili sze jest trójnoca. Wszuś do miszki szyska sul jaka masz w domu czy so tam masz szysko jedno so, f sumje fsale nie nie ma snaszenia so fszusisz. Fypij skok sytrynnmowy. Fymjeszaj fszysko z oszehami i sukrem fszystko jedno i frzudz monki ile tam masz fdomu, osmaruj piesyk masem i wyklej siasto na plache piesyka, usaw ko na 350 stofni, saaaamknij szwiszki. Sprawś jakoś fiski sostanej ot pieszenia siasta i iś spaś.

Musiałam to sobie na bloga wkleić. Od jakichś dziesięciu lat śmieszy mnie to niezmiennie - nie chciałam, żeby przepadło.

wtorek, 22 grudnia 2009

Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta....

Zaliczam w tym roku pełnię odczuć, całe spektrum przedświątecznych emocji - tydzień przed Wigilią odwiedziłam Centrum Handlowe, dzień przed Wigilią - Centrum Onkologii.

W tym pierwszym Centrum miałam pokaz pędu donikąd, gonienie za rzeczami - byle kupić więcej i więcej, byle pokazać wszystkim: stać mnie na to i na tamto, ogłosić całemu światu swoją pozycję w społeczeństwie. "Bogatego Mikołaja!" - zdawały się wołać witryny sklepów. "Będzie bogatszy niż rok temu!" - zdawali się odpowiadać biegający nerwowo tu i tam kupujący.

W tym drugim Centrum obejrzałam wyścig z czasem, ucieczkę przed nieuchronnym, próby przechytrzenia podstępnego wroga..."Do tych Świąt chyba uda się dotrwać, a do następnych?" - pytało spojrzenie niestarej kobiety na szpitalnym korytarzu. "Założymy się?" - brzydko chichotał z kąta Zły.

Ani w jednym ani w drugim Centrum - chociaż takie odmienne - nie było czuć atmosfery nadchodzących świąt....Trudno - nie w każdym miejscu musi być wyczuwalny zapach piernika, pomarańczy i choinki.

Boże Narodzenie wręcz uwielbiam. A już dla śnieżnego Bożego Narodzenia co roku jestem gotowa pojechać w góry. Jestem gotowa, a w końcu zostaję na kompletnie niezimowych nizinach. Zostaję, bo tu są Bliscy, bo Święta bez Rodziny są jakieś takie jałowe, nawet te z gwarantowanym spacerem po śniegu na góralską Pasterkę.

W tym roku miałam przez chwilę nadzieję, że i u nas wreszcie będzie biało i mroźno - jak za czasów mojego dzieciństwa. Ale niestety - dzień przed Wigilią zima nie wytrzymała i sobie poszła; pewnie wróci, jak już będzie "po wszystkim", czyli koło końca lutego....

ech, ech

W ramach protestu przeciw nieświątecznym Centrom i wybitnie nieświątecznej pogodzie, postanowiłam stworzyć - przynajmniej w domu - atmosferę radosnej krzątaniny i pełnej miłości współpracy.....

Zarządziłam wspólne pieczenie ciasteczek.

Nigdy nie piekę słodkości, ponieważ zwykle mi to nie wychodzi. Mogę piec mięsa, pasztety, robić sałatki, gotować zupy, wymyślać różne potrawy - byle nie z mąką. Mąka mnie nie kocha. A mąka plus piekarnik to już pewna katastrofa. Wiem to od lat, dlatego z pokorą oddaję tę działkę w ręce Mamy.

Tym razem się uparłam.
Znalazłam pięć prostych przepisów, każdy z dopiskiem: "zawsze się udaje", zwołałam Potomki i zabraliśmy się do Dzieła.

Pierwsza Kłótnia Między Rodzeństwem nastąpiła po jakichś pięciu minutach współpracy. "Ja chcę mieszać czekoladę w garnku!" - powiedział Gburek. "Ale ja nie będę mieszać orzechów z masłem, bo się brzydzę" - odrzekła płaczliwie Gryzelda.
Potem, w krótkim czasie, nastąpiła Druga i Trzecia Kłótnia Między Rodzeństwem oraz spektakularna Kłótnia Dzieci z Matką ("bo ty jemu zawsze", "bo ona nigdy"), po której Potomki zostały karnie odesłane na górę.

W przepisie 1 Matka pozajączkowała proporcje i zamiast ciastek orzechowych (bez mąki, więc teoretycznie bezpieczne!), wyjęła z piekarnika orzechy w roztopionym maśle. dobre, acz mało okazałe.

W przepisie 2 Matce pozajączkowały się proporcje, ale to naprawiła. Ciastka wyszły foremne (Gryzelda - odwołana z góry - dzielnie wykrawała), ale nie wszystkim smakują.

W przepisie 3 nie miało się co zajączkować, bo wystarczyło roztopić czekoladę w śmietanie. Gburek odmówił współpracy, gdyż topiona czekolada nie była mleczna, tylko gorzka. Obraził się i poszedł do siebie. Gryzelda wypaćkała obie łapki połową masy czekoladowej, po czy uznała, że ma dość toczenia trufli i oddaliła się w kącik, aby oddać się wylizywaniu palców.

Matka została sama na pobojowisku. Porzuciła pomysł na udowadnianie światu, że piec potrafi. Utoczyła resztę trufli, posprzątała kuchnię i obiecała sobie, co następuje:

- nigdy więcej świątecznych wypieków
- nigdy więcej pomocników w kuchni

Aż do następnego roku, kiedy znów da się ponieść świątecznej atmosferze.

piątek, 18 grudnia 2009

śnieg i kierowcy

Zima zaskoczyła kierowców. Jak co roku.
Zastanawiające jest to, że Drugi Dzień Zimy nie jest już taki dramatyczny.
Oraz to, że Pierwszy Dzień Zimy zawsze, co roku, Jest Dramatyczny.
Tak, jakbyśmy mieszkali w tropikach i ŚNIEG był niesłychanym, historycznym wydarzeniem, a nie corocznym, niezmiennym elementem miejscowego klimatu.

czwartek, 17 grudnia 2009

akcja świnka - morska świnka

Odbieram dziś o 11.30 Gryzeldę ze szkoły, mamy w planach wizytę u lekarza oraz krótki wypad do Centrum Handlowego. Rozćwierkana Gryzelda wyznaje mi, że po 16.00 zadzwoni do mnie jej Wychowawca, bo ona się zobowiązała się, że będąc w Centrum Handlowym nabędzie za klasową kasę klatkę podróżną dla klasowej świnki morskiej (świnka będzie w święta podróżować ze szkoły do domu jednej z koleżanek Gryzeldy).
Zadałam tylko dwa pytania:
- czy ona, Gryzelda, posiada rzeczone klasowe fundusze?("nie posiadam, ale przecież Ty, mamo, posiadasz, pan U. ci odda")
- czy może ma gdzieś namiary telefoniczne na Wychowawcę, gdyby PRZYPADKIEM zaistniały jakieś problemy i niejasności? ("no nie mam, ale mama koleżanki Gburka ma, to jakby co, to zadzwonisz do Gburka, on zadzwoni do swojej koleżanki a ona zadzwoni do swojej mamy, a jej mama zadzwoni do pana U.")

Już wiedziałam, że będzie wesoło. I było!


Pod sklep z klatkami dla świnek dotarłyśmy ok. 15.
Bardzo kompetentna pani wyjaśniła nam, że to, co nam się wydawało idealną klatką podróżną, jest klatką dla myszy, nie dla świnek. A w ogóle, poza wszystkim, to świnka ma teraz, obecnie za małe mieszkanko i na pewno ona cierpi na depresję (Matko! świnka z depresją....) i przede wszystkim to jej trzeba kupić większą klatkę docelową, a nie podróżną, bo w zasadzie to to, w czym ona mieszka, to jest klatka podróżna.
Miałyśmy godzinę 15.30 i byłyśmy w kropce.
Gburek odmówił dzwonienia do koleżanki i brania udziału w kretyńskim łańcuszku.
Namówiony, wysłał Gryzeldzie numer telefonu kluczowej koleżanki.
Koleżanka zaatakowana smsem: "cześć, tu siostra Gburka, czy możesz poprosić swoją mamę, żeby poprosiła pana U. , żeby zadzwonił do mojej mamy?", odpisała: "a Twoja mama dlaczego do niego nie zadzwoni?". Na to Gryzelda: "bo nie ma numeru. to może twoja mama poda mojej mamie ten numer?" I tu sprawa skończyła się krótkim: "moja mama nie jest upoważniona i nie jest sekretarką pana U."
I świnka z depresją pozostała bez klatki podróżnej. I ze zbyt małym metrażem klatki codziennej.

Co najśmieszniejsze, ja mam w domu numer telefonu do mamy tejże koleżanki, ale w domu miałam być około 20, czyli po zabawie - przecież nie będę wydzwaniać po ludziach o tej porze, szczególnie w sprawie świnek morskich.

Wróciłyśmy, wysłałam pani G przepraszającego smsa z wyjaśnieniami (bez odpowiedzi - pewnie już ma mnie nieodwołalnie za kretynkę).
A o 20.30 zadzwonił skruszony pan U.
Fakt, było po 16, tak jak obiecywał.

Kocham morskie świnki.
Szczególnie z depresją.

środa, 16 grudnia 2009

I skończyło się...

...beztroskie życie panny Gryzeldy.
Nawet się tego trochę spodziewałam, ale nie mogę powiedzieć, że oczekiwałam.
Gryzelda - dziecko genialne, wszechstronnie uzdolnione. Dziecko ze słuchem i pamięcią absolutną. Dziecko pochłaniające książki, odkąd zaczęło rozpoznawać litery w wieku lat około trzech.

To oto dziecko w klasie czwartej się pogubiło.
Bo trzeba się uczyć, żeby skoczyć powyżej czwórki, nawet w szkole o marnym poziomie, nawet przy tak marnym programie nauczania, jak w polskim szkolnictwie początku dwudziestego pierwszego wieku.

Genialne dziecko potrafi zdobyć komplet ocen - od "jeden" do "sześć", więc nie udałoby się mu zdobyć czerwonego paska, gdyby koniec semestru był końcem roku. Owszem - dziecko genialne ma same czwórki-piątki-szóstki, jako oceny końcowe. Jednak w swej wredocie oraz perfidii nie uznaję tego wyniku za zadowalający. Nie w przypadku tego egzemplarza. Nie po to tak sprytnie z Jonatanem wykonałam kombinację genową, żeby ją teraz zmarnotrawić. I nie chodzi tu - bynajmniej - o oceny. Chodzi o totalne nieróbstwo uczennicy.

Pamiętam, jakim zaskoczeniem oraz dumą było dla mnie świadectwo z czerwonym paskiem Gburka. Kompletnie się tego - z jego strony - nie spodziewałam, nie oczekiwałam. A tu: niespodzianka. Wypracowana, zasłużona nagroda.

W przypadku Gryzeldy brak wyróżnienia jest dla mnie sygnałem, że ja coś robię nie tak, czegoś nie dopilnowuję, coś mi umyka. Dobrze, że patrzę i widzę. I będę naciskać. Od teraz.

Dziwna sprawa, że walki o zacięcie naukowe spodziewałam się ze strony syna, mam ją ze strony genialnej i - w założeniu bezproblemowej - córki.

wtorek, 15 grudnia 2009

Romans z bloggerem rozkwita







Uczę się wstawiać fotki.
Te tutaj pochodzą z przedzimowego spaceru na pobliskie bagna.

Odkrycie 1. - nie muszę zapisywać zdjęć z kompa na blogu - wstawiają się same, bez dodatkowych zabiegów magicznych, zmniejszania, cudowania.....

Odkrycie 2. - wersja robocza tekstu zapisuje się co dwie minuty. Sama! Ojjj, to będzie długi romans!

Odkrycie 3. - mogę zmienić nawet tytuł bloga, jeśli miałam zły dzień i nietrafnie wybrałam!

Odkrycie 4. - z łatwością przeniosę tu wszystkie moje ulubione linki do przyjacielskich blogów

poniedziałek, 14 grudnia 2009

to tu to tam

Usiłuję nawiać z bloxa.
Próbuję na blogu i na bloggerze.
Tam, gdzie się prędzej zadomowię, zostanę na dłużej.
No to tymczasem.

niedziela, 13 grudnia 2009

i popsuli....

W 2005 roku pojawiło się czasopismo w sam raz dla mnie: o podróżach dla pasjonatów. Mnóstwo informacji o ciekawych miejscach bliżej i dalej - o potrawach, zwyczajach, ludziach....o wszystkim, co interesuje człowieka głodnego poznawania świata.
Nie opuściłam żadnego numeru, mam je wszystkie w domowym archiwum i często do nich sięgam.
Odkąd w 2007 roku zmienił się redaktor naczelny, notuję zmianę charakteru Travelera. I jest to sukcesywne pikowanie w dół - moim zdaniem.
Wczoraj wzięłam do ręki ostatni numer i już wiem, że będzie to rzeczywiście mój ostatni. Będę przeglądać w empikach i śledzić treść, ale póki będzie to pisemko instruktażowe dla znudzonych życiem snobów, którzy sami nie wiedzą, gdzie jeszcze mogą pojechać, żeby znajomym szczęka opadła odpowiednio nisko i jak bardzo ekstremalnych przygód zażyć, żeby ich rozleniwiona adrenalina nieco się ruszyła, nie będę docelowym klientem redaktorki Martyny Wojciechowskiej.
Trudno, nie przekonują mnie podróżnicze dokonania tej pani, bo nie jest dla mnie wiarygodny ktoś chełpiący się zdobyciem kolejnych niedostępnych miejsc na mapie dzięki oddziałowi pomagierów oraz zastępowi asystentów. Nie fascynują mnie opowieści z podróży snute przez osobę, która zawdzięcza te podróże innym, nie sobie samej. Nie, nie zazdroszczę jej tego, że wykonuje zawód, który jest jednocześnie jej pasją, bo jakoś nie przekonuje mnie to, że jest to jej pasja. Nie jest wiarygodna w tym, co robi.
I najlepiej widać to po piśmie, kierowanym jej ręką. To pismo dla egoistów, którzy w nosie mają prezenty dawane im przez rodzinę - bo prezent zrobiony samemu sobie jest najlepszy! To pismo dla snobów, dla których choinka jest niemodna - święta należy spedzić w jakimś ekscytującym miejscu, np. w podmorskim hotelu na Fidżi czy też w spa na Bali ewentualnie na medytacjach, koniecznie w Indiach. A po powrocie pochwalić się co najmniej skokiem na bungee. Ale najlepiej czymś, czego nikt wcześniej nie znał, czymś w stylu heliski. Nie wiecie, co to heliski? O, doprawdy, jesteście w tyle, moi drodzy!

Trudno, jestem nudziarą i wybieram tradycję. Choinkę, pierogi i polskie kolędy. Oraz prezenty od i dla najbliższych.

A w podróżach uwielbiam patrzenie na inność ludzi. I na krajobrazy. Nie szukam ekstremalnych przeżyć. Wystarczą mi więc zwykłe przewodniki, nie pisemka dla zmanierowanych poszukiwaczy adrenaliny i egzotyki.

środa, 9 grudnia 2009

Wall-E

Jest sobie jedna piękna scenka w filmie "Wall-e": ludzie, którzy wyekspediowali się w Kosmos z powodu zasypania Ziemi śmieciami, pokazani są jako poruszające się na latających łóżkach krótkokończyniaste tłuściochy, niezdolne do najmniejszego wysiłku, wymieniające tylko szklanki z napojami i tacki z jedzeniem za pomocą kilku przycisków.

Mam ostatnio wrażenie, że robię wszystko, żeby Potomki tę czarną wizję zrealizowały. A wszystko - pozornie - dla ich dobra.
 Bo przecież nie poślę trzynastoletniego Gburka do szkoły na piechotę - musiałby wychodzić z domu o 7.20 i iść całe trzy kilometry!!!!
Bo nie wyślę dziesięciolatki samej na zajęcia pozalekcyjne o 16, żeby nie wracała po ciemku.
I tak dalej, i tak dalej....

Efekt uzyskałam taki, że kiedy w poniedziałek Gburek musiał awaryjnie wrócić za szkoły do domu sam, pieszo, pierwszym pytaniem było: "a taksówką nie mogę?". Ofuknięty ostro, wrócił do domu pieszo, ale do końca dnia był osowiały, czuł się słabo i zgłaszał pretensje: "przez was będę chory". Natomiast na zajęcia pozalekcyjne, które wymagają dojścia pieszo/dojechania rowerem, stara się nie chadzać.

Myślę, że gdyby dać mu takie latające łóżko z Wall-ego, byłby przeszczęśliwy.

niedziela, 6 grudnia 2009

Choinka

Moi śmieciarscy sąsiedzi pomogą mi chyba w tym roku ubrać choinkę.
W tym tygodniu znalazłam pod płotem:

- sporą siatkę pomidorów (bombki - jak znalazł!)
- lampki choinkowe (domniemuję, że popsute, ale nie szkodzi...)
- mało istotne drobiazgi: puszka po piwie, butelka po wódce, folie, papierki - po drobnej przeróbce nadadzą się na ozdoby choinkowe...
- niemałą kupkę butelek plastikowych po napojach o pojemności 1,5 l
Teraz oczekuję na:
- anielskie włosie
- czub lub gwiazdę
- coś imitującego śnieg
- bombki innego koloru i kształtu (banany? pomarańcze?)
- pomysły na inne ozdoby

Myślę, że do 24 grudnia się uzbiera....


Jednocześnie informuję, że mój eksperyment ekologiczny, mający na celu sprawdzenie, przez jaki czas rozkładają się porzucone śmieci bytowe, chyba dobiegł końca - z porzuconej przed miesiącem (?) reklamówki nie pozostał ani jeden śmieć. Nie mogę jednak wykluczyć, że ktoś je jednak posprzątał.....

piątek, 4 grudnia 2009

Jeszcze raz...

...usłyszę w mediach, że Polański zamieszka w willi wraz elektroniczną obrączką, to - jak jestem anielsko zrównoważona i opanowana - rzucę czymś w źródło tejże wiadomości!

W wiadomościach internetowych mam możliwość nie wchodzenia we wątki, które mnie nie interesują. Radio lub tv mogę tylko wyłączyć. Ale zanim to zdążę zrobić (kto znowu schował pilota???), dziennikarz już wypowie tę kwestię, od której dostaję swędzącej wysypki: "Polański będzie miał założoną elektroniczną obrączkę....." Nie wiem, co mówią dalej, bo najczęściej udaje mi się szczęśliwie wyłączyć/przełączyć.

No uwzięli się na staruszka! Nie dadzą mu w spokoju zamieszkać w tej willi z obrączką!

Ja rozumiem, że jeśli jest się celebrytą, który nabałaganił 30 lat temu, należy spodziewać się wszystkiego - także tego, że byle dziennikarzyna teraz może wleźć z butami. Przedawnienie nie obowiązuje. To nieważne, że jeszcze za czasów "Pianisty" wszyscy nosili Polańskiego na rękach -  było to chyba nieco później niż czyn, za który teraz pokutuje?

Nie wypowiadam się w kwestii jego winy. Nie bronię zepsutego wielbiciela lolitek. Bronię człowieka, który ma prawo do intymności.

I siebie też bronię.

Bo ja mam prawo słyszeć w mediach INFORMACJE a nie SENSACJE.

Dziś rano weszłam do domu - był włączony telewizor. A tam relacja na żywo z obsypanej śniegiem willi Romana P.
Stado dziennikarzy z aparatami.
Mnóstwo samochodów.
Hieny!
Kto zrobi lepsze zdjęcie.
Kto nakręci lepsze ujęcie.
Kto podejdzie bliżej.

Nie, nie trafia do mnie tłumaczenie "to ich praca, ludzie tego oczekują". W nosie to mam. Wszystkich powinny obowiązywać jakieś ogólnoludzkie zasady.

A ganianie  z kamerą po śniegu siedemdziesięcioletniego człowieka (reżysera, sprzątacza, profesora czy kierowcy tira) zdecydowanie ogólnoludzkie zasady przekracza.

Skoro ja jestem urażona całym tym cyrkiem, zakładam, że znajdzie się jeszcze kilka osób równie - lub bardziej nawet - urażonych. To gdzie potwierdzenie tezy: "ludzie tego oczekują"?

Może wystarczy - tym mniej świadomym - pokazać, że gonienie za tanią sensacją nie jest czynem godnym CZŁOWIEKA, istoty myślącej, obdarzonej intelektem. Może tyle wystarczy, zamiast biegania po śniegu z aparatem i mikrofonem?

czwartek, 3 grudnia 2009

Zabawki oczami nastolatka

Moje dziecko dorosło. Gburek mianowicie.
Dorósł był do wieku, w którym to byle co kojarzy się z "wiadomo czym". I wywołuje nerwowy chichot, często przeobrażający się w nieopanowany rechot z tarzaniem.
Wczoraj chłopiec dostał ataku nad katalogiem zabawek jednego z hipermarketów.
Podam w kolejności, co nastolatka (a w efekcie i jego nieco świrniętą matkę) doprowadziło do radosnych konwulsji.

Przyjaciel z wanny. (od tego się zaczęło....potem ruszyło jak lawina)
Wesoły garnuszek na klocuszek.
Słonik z klockami.
Ślimak smakosz klocków.
Słonik edukacyjny.
Zwariowany samochód - wydaje naturalne dźwięki zwierząt.

Piesek u lekarza. (to jest śmieszne wyłącznie w kontekście weterynaryjnych przygód naszego Wilka)

Płyń do mnie piesku. (??? - zabawka do męczenia poprzez zanurzanie??? loteria - dopłynie czy nie???)

Dużo mniej śmieszny okazał się "samochód napędzany wstrząsami" oraz jego bliźniak: "samochód przewracający się" - pewnie dlatego, że nie kojarzyły się z "wiadomo czym".



I - przepraszam, nie wiem, czy powinnam, bo będzie niepoprawnie politycznie.....Cóż, najwyżej zostanę kontrowersyjną autorką bloga ;)

Ale nie ukrywam, że tłumioną, acz niewątpliwie wielką radość wywołał:

"Traktorek na pedały z przyczepką".

A teraz idę się wstydzić ......

wtorek, 1 grudnia 2009

Przygodowo

1.
Zepsuł mi się piekarnik. Elektryczny. Wezwałam więc elektryka. Ten wymontował urządzenie z szafki, posprawdzał wszystkie kabelki, nie znalazł awarii. Już - już miał się poddać i ogłosić siebie nieukiem, kiedy uwagę jego przykuł zegar wskazówkowy, zamontowany na przedzie piekarnika. Zegar był wyposażony w timer - ani z jednego ani z drugiego nie korzystałam, bo nigdy nie chciało mi się ich ustawiać.
Co się okazało? Jakiś złośliwiec (podkreślam: TO NIE JA!) przestawił timer na "zero", co uniemożliwiało włączenie piekarnika.
Myślę, że elektryk opowiada teraz o mnie historyjki z cyklu: "kiedyś miałem klienta..."
2.
Wężyk od baterii kuchennej zaczął przeciekać. Dzielny Jonatan odkręcił go i zawiózł do sklepu. Tam zakupił nowy i przystąpił ochoczo do przykręcania.
Niestety, okazało się, że i bateria, i wężyk mają taką samą średnicę - wyraźnie brakowało jakiegoś elementu przejściowego.
Jonatan dokładnie pamiętał, że tenże element wykręcał: najprawdopodobniej zgubił albo zostawił w sklepie. Ale w nowym zestawie pt. "wąż i elementy mocujące", powinien wszak być też i element przejściowy...Jonatan udał się z powrotem do sklepu. Bezskutecznie - nie znalazł ani starej, przypuszczalnie zagubionej, przejściówki ani też nie dostał nowej do nowego zestawu.
Zasępiony przyszedł do domu i wezwał hydraulika.
Hydraulik po prostu wykręcił starą przejściówkę z baterii - cały czas tam była. Nikt jej nie wykręcał.

Jeden  do jednego.
Ale i tak ja wygrałam w cuglach z powodu dzisiejszej przygody.


3.
Wyszłam na spacer z psem - Suką. Należy dodać, że był to spacer celowy - miałam odebrać Gryzeldę z muzyki, raczej nie mogłam się spóźnić.
Musiałam przejść przez moją "ulubioną" dzielnicę, gdzie domy stoją jeden przy drugim i nie ma między nimi przejść - żeby dotrzeć od punktu A do punktu B na dwóch równoległych ulicach, trzeba iiiiść dłuuugo ulicą Iksińską, dotrzeć do poprzecznej ulicy Igrekowej, skręcić w ulicę Zetową
i iść tąże Zetową do punktu B, który mieści się dokładnie naprzeciwko punktu A na ulicy Iksińskiej. Takie półkole trzeba zrobić.
W pewnym miejscu jest sobie duże podwórko, które rozciąga się pomiędzy ulicami Iksińską i Igrekową - ma dwie bramy - na każdą ulicę po jednej.
Akurat dziś obydwie bramy zastałam otwarte. Nawet nie wiedziałam, co mieści się na tymże podwórku, jakoś uroiło mi się, że chyba jakiś plac budowy...
Niewiele myśląc, weszłam tam, aby szybciutko i niezauważenie przebiec na skróty.
Kiedy byłam w połowie drogi, zaczęło migać pomarańczowe światło, oznaczające, że brama otóż zaczyna się zamykać. Odwróciłam się:
druga brama też się zamykała....
Błyskawicznie przeprowadziłam ocenę sytuacji: to nie plac budowy, tylko wykończony dom trzyrodzinny. Taki szeregowiec.
Dość wypasiony i zdecydowanie zamieszkały.
O matko, wtargnęłam na cudzą posesję i do tego jestem na niej zamknięta. Z psem.
Moją nadzieją pozostawały furtki. Zwyczajowo przy furtkach są przyciski, umożliwiające ich otwarcie.
Ale nie na tak wypasionych posesjach, z których najwyraźniej wyjeżdża się wyłącznie samochodem, a gościom otwiera się je z domowego zacisza.
Pozostało mi tylko ujawnić się, informując właścicieli o tym, że na ich podwórku jest intruz. Z groźnym zwierzęciem do kompletu.
W pierwszym domu nie było dzwonka. W sumie - po co komu dzwonek, jeśli i tak gości wpuszcza się domofonem?
W drugim domu nikogo nie było.
W trzecim był dzwonek.....na jego dźwięk rozległ się niepewny głos starszej pani:
"Kto tam?"
Co w mojej sytuacji powinnam powiedzieć?
"Swój"?
"Obcy"?
"Królewna Śnieżka"?

Powiedziałam, że potrzebuję pomocy. To wszak  prawda -
"ludzie, na gwałt potrzebuję rozumu: wchodzę na cudze podwórka!"
Widać brzmiałam przekonująco, bowiem starsza pani otworzyła drzwi, jednak od razu cofnęła się przestraszona, zobaczywszy obcą kobietę z niewielkim niedźwiedziem.

Wyjaśniłam, przeprosiłam, zostałam wypuszczona.
postaram się więcej nie pałętać po nieswoim terenie.
Wiem, że w Stanach mogłabym - za podobny czyn - zostać ustrzelona.