Były lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku. Pierwsze telewizory trafiały pod strzechy. Do nowoczesnego domu, wybudowanego poniżej banku, naprzeciwko drewniaka państwa K. i piekarni pana J., wprowadzili się Nowi. Córki państwa K. - konkretnie Najmłodsza Córka - szybko wypatrzyły, że Nowi mają syna w wieku ODPOWIEDNIM. Zaraz potem okazało się, że Nowi mają - co prawda - łazienkę z prawdziwą wanną i prysznicem, ale nie mają telewizora. I już był pretekst, żeby zaprosić Nowego Kolegę.
Kolega okazał się jednak Za Stary dla Najmłodszej. Dla Średniej zresztą też....i dla Najstarszej nie był zbyt młody. Ale tu już nie było rady - wkroczyło Uczucie - kilka miesięcy po pierwszym zaproszeniu na telewizję, młodzi ogłosili, że chcieliby wziąć ślub.
Były lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku. Mała dziewczynka zajadała poziomki z cukrem z babcinego ogródka. Albo jajecznicę z Prawdziwych jaj, z Prawdziwym, okrągłym chlebem, na którym babcia, przed ukrojeniem, rysowała znak krzyża. Albo u drugiej babci, po drugiej stronie "szosy" pierogi z ziemniakami i miętą, ryż na mleku albo ciasteczka - gąski. Jeden dziadek woził ją na rowerze. Drugi zrobił huśtawkę. Jeden grał na harmonii, drugi śpiewał piosenki. Długie, sielskie wakacje.
Były lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku. Trochę większa dziewczynka biegała z jednej strony ulicy na drugą - od jednej babci do drugiej. Bo dziadków już nie było.....
Ulicą rzadko jeździły samochody, za to często spływała woda po deszczu.
Żywopłot z ligustru rósł wokół kwiatowo - warzywnego ogródka babci Z. Ogródek babci C. przypominał kobierzec z różnokolorowych kwiatów.
Zimą, podczas ferii, zjeżdżało się na sankach z górki koło banku wprost w ogrodzenie babci Z., żałując, że ono JEST i przeszkadza w dalszej jeździe.
Były lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku. Zbuntowana Nastolatka kłóciła się z babcią Z. Ale nadal chodziła z Nią udekorować Figurę kwiatami z babcinego ogródka. Urządzała długie, piesze wycieczki - do starej cegielni, na "Ruski Cmentarz" - przez pola, w nieznane. Poziomek już nie było, tylko ruskie pierogi, jedzone z blaszanej miseczki, na stoliku pod lipą, miały wciąż ten sam smak. Babcię C. odwiedzała Nastolatka na miejscowym cmentarzu.
Nastał wiek dwudziesty pierwszy. Dziewczynka stała się Kobietą, Żoną i Matką. Ani Dziadkowie, ani Babcie nie doczekały się Prawnuków. Coraz rzadziej była okazja odwiedzać podzamojski K.
Ale sentyment pozostał. Mimo, że nie ma już żywopłotu, babcinych ogródków, dziwnych, ażurowych, blaszanych, płotków wokół rabatek w centrum osady, ani okrągłego chleba.
Jest lipa, pod którą jadało się pierogi.
Jest figura, do której nosiło się kwiaty.
I są obydwa domy, chociaż żaden z nich nie jest taki sam:
w jednym mieści się przedszkole - przypuszczam, że nie ma już tego prysznica z czarnym wężem, przez który prowadziłam długie rozmowy telefoniczne....
Drugi, otynkowany i przebudowany, nie ma już tego babcinego ciepła. Już więcej klimatu ma - stojąca obok - była piekarnia pana J.
Pozostał kredens, na nim samowar. I drewniane, białe drzwi...
I furtka do - zupełnie niebabcinego - ogródka. I bielone krawężniki, pieczołowicie odmalowywane przed każdym Bożym Ciałem. Woda po deszczu też spływa takimi samymi strużkami po dwóch stronach "szosy".