Czas odjazdu.
Pogoda zupełnie nietypowa dla chorwackiego wybrzeża: wieje wiatr, temperatura nie przekracza 25 stopni, chmury przepływają po niebie w niezwykłym tempie. Zastanawiamy się, czy nie wyjechać dzień wcześniej - z plażowania wszak nic nie wyjdzie....Postanawiamy jednak pojechać na "naszą" plażę - jesteśmy jedynymi - oprócz zapalonych poławiaczy ryb. Morze szumi i...faluje(!), co jest tutaj zupełnie niezwykłym zjawiskiem. Adriatyk zwyczajowo jest płaski i jednolicie błękitny - dziś pierwszy raz widzimy białe grzebienie fal.
Potomki ochoczo wskakują do wody, piszcząc niemiłosiernie, że zimna. Ale nie rezygnują z ostatniej kąpieli - pluskają, prychają i zachowują się jak młode foki. Ja nie jestem tak zdesperowana - czytam sobie na brzegu, przesypując z ręki do ręki wygładzone kamienie. Kilka z nich chowam do torebki - będą cieszyć oko na dalekiej północy w zimowe wieczory. Może oddadzą mi wtedy promienie słońca, które pochłonęły, leżąc na plaży?
Po pewnym czasie, dość nieśmiało, zza chmur wychodzi słońce. Już-już mamy wracać do domu, kiedy decyduję się na zanurzenie w lodowatej - dla rozpieszczonego ciepłem kamieni ciała - wodzie. Plażowicze, których zwabiło nagłe rozpogodzenie, patrzą na nasze wodne igraszki, jak na pomieszanie cyrku z domem wariatów - nie wiedzą, że temperatura naszego Bałtyku jest właśnie taka w najcieplejszych tylko kilku dniach roku.
Niestety, słońce, które dopiero co wychynęło zza chmur, zaczyna chować się za górami - zbliża się wieczór, to już naprawdę koniec naszej beztroski.
Po zapakowaniu dobytku do samochodu, stoję długo, patrząc na uspokojone już morze, na zaczerwienione blaskiem zachodu góry i myślę o tym, żeby tej energii, którą wchłonęłam przez tydzień plażowania, starczyło mi na rok, co najmniej rok....I żebym potrafiła, kiedy dopadnie mnie codzienność, przypomnieć sobie, jak życie potrafi być piękne.
Pogoda zupełnie nietypowa dla chorwackiego wybrzeża: wieje wiatr, temperatura nie przekracza 25 stopni, chmury przepływają po niebie w niezwykłym tempie. Zastanawiamy się, czy nie wyjechać dzień wcześniej - z plażowania wszak nic nie wyjdzie....Postanawiamy jednak pojechać na "naszą" plażę - jesteśmy jedynymi - oprócz zapalonych poławiaczy ryb. Morze szumi i...faluje(!), co jest tutaj zupełnie niezwykłym zjawiskiem. Adriatyk zwyczajowo jest płaski i jednolicie błękitny - dziś pierwszy raz widzimy białe grzebienie fal.
Potomki ochoczo wskakują do wody, piszcząc niemiłosiernie, że zimna. Ale nie rezygnują z ostatniej kąpieli - pluskają, prychają i zachowują się jak młode foki. Ja nie jestem tak zdesperowana - czytam sobie na brzegu, przesypując z ręki do ręki wygładzone kamienie. Kilka z nich chowam do torebki - będą cieszyć oko na dalekiej północy w zimowe wieczory. Może oddadzą mi wtedy promienie słońca, które pochłonęły, leżąc na plaży?
Po pewnym czasie, dość nieśmiało, zza chmur wychodzi słońce. Już-już mamy wracać do domu, kiedy decyduję się na zanurzenie w lodowatej - dla rozpieszczonego ciepłem kamieni ciała - wodzie. Plażowicze, których zwabiło nagłe rozpogodzenie, patrzą na nasze wodne igraszki, jak na pomieszanie cyrku z domem wariatów - nie wiedzą, że temperatura naszego Bałtyku jest właśnie taka w najcieplejszych tylko kilku dniach roku.
Niestety, słońce, które dopiero co wychynęło zza chmur, zaczyna chować się za górami - zbliża się wieczór, to już naprawdę koniec naszej beztroski.
Po zapakowaniu dobytku do samochodu, stoję długo, patrząc na uspokojone już morze, na zaczerwienione blaskiem zachodu góry i myślę o tym, żeby tej energii, którą wchłonęłam przez tydzień plażowania, starczyło mi na rok, co najmniej rok....I żebym potrafiła, kiedy dopadnie mnie codzienność, przypomnieć sobie, jak życie potrafi być piękne.