z klimatem...

z klimatem...

niedziela, 30 września 2012

Jesienny spacer

Udał się nam niedzielny spacer, choć - zdaniem zwierząt futerkowych - był stanowczo zbyt krótki...

W drogę wyruszyliśmy - po raz pierwszy - samochodem idealnym do przewożenia naszej menażerii.
Od razu rozpoczęła się przepychanka przy oknie. Jakby okien nie było dwóch....Ale pewnie chodziło o to, że miejsce za kierowcą jest lepsze, niż za pasażerem....


Chwilowe zwycięstwo Wilczastego.
Burava obmyśla kontrofensywę.


I rozpoczyna atak.


Atak, jak widać, skuteczny. Wilczasty unosi się honorem i wycofuje się na tyły.


Tryumf Białego Niedźwiedzia.


I, na koniec, wypracowane porozumienie.


Jesienny las skłania do ożywionej działalności biegowo - węchowej.


Burava w amoku.

Każdy pod swoim własnym drzewem.


Kto podejdzie do człowieka? Wilk, czy Niedźwiadek...?


Oczywiście, że Niedźwiadek!


 Wilk ma zbyt wiele spraw do wywąchania. Nie ma czasu na pieszczoty!
 


Chociaż Burava również nie próżnuje....


Zmęczony, acz zadowolony.







Burava przylepiona do okna, nie dała sobie zrobić fotki en face w drodze powrotnej.

środa, 26 września 2012

Zwycięstwo nad Systemem

Wygrałam!
Po całodziennej walce ze złym Wujkiem Googlem, odzyskałam dostęp do bloga. Zdaję sobie sprawę z tego, że osoba bardziej biegła, zrobiłaby to jednym pstryknięciem, jednak jestem nadzwyczajnie zadowolona, że udało mi się przechytrzyć System.
Teraz ponapawam się swoim zwycięstwem i może wrócę do pisania....Jednak lęk przed utratą tego wszystkiego, co tu natworzyłam oraz świadomość faktu, że nie ma nic stałego, będą mi towarzyszyć już zawsze.
Dziękuję ci, Wuju Googlu niedobry.

piątek, 14 września 2012

Zapętlenie

Pierwsza wywiadówka w liceum.
I bardzo dziwne zdarzenie - w roli dyrektora moja własna wychowawczyni z ogólniaka. A ja - już nie uczennica, ale rodzic! Pani Profesor - ta sama, ja - mam wrażenie - nie zmieniona. Co ja robię w tym miejscu? Wyjątkowo nieswojo się poczułam - tak, jakby czas upłynął gdzieś poza mną. Tak, jakby te dziewiętnaście lat od matury wcale nie minęło. Tak, jakby ten wyrośnięty szesnastolatek, który jest teraz uczniem szacownego liceum, nie był tym samym niemowlakiem, którego przywiozłam ze szpitala w przeddzień Wigilii A.D. 1996. Tak, jakbym to ja - nie on! - miała za chwilę usiąść w ławce i zrobić notatkę z wykładu Pani Profesor.
Zdecydowanie - zbyt mało poważnie się czuję. Nie nadaję się na matkę licealisty....

piątek, 7 września 2012

Do roboty!

Pusto, głucho i bez wyrazu.
Jakby nic się nie działo.
A przecież się dzieje: życie się toczy nieustannie.
Potomki rozpoczęły naukę w nowych szkołach. Na razie bardzo zadowolone - przede wszystkim z tego, że wyrwały się z naszego zaścianka.
Kończymy remont naszej perełki ukochanej. Jest coraz piękniej. Jednak prawda jest taka, że w domu co chwilę okazuje się, że "należałoby" coś zrobić. A jeszcze w przypadku TAKIEGO domu....Wpadliśmy na pomysł kupienia kilku starych mebli - natychmiast przestały podobać nam się schody: trzebaby je postarzyć. Wpadliśmy na pomysł wytapetowania części salonikowej, koniecznie należy wymienić firanki. Wymieniliśmy część desek elewacyjnych - pozostałe aż proszą o renowację. A płot...a podwórko...a to i tamto....
Mimo kłód, rzucanych przez los pod nasze nogi, udało nam się pojechać na krótkie wakacje. Nie, nie tak pełne przygód i emocji, jak zeszłoroczne. Ale w lubianym przez nas miejscu, w lubianym przez nas towarzystwie (naszym własnym, hehe) - po prostu tydzień spokoju.
Teraz, korzystając z usamodzielnienia się Potomków, będę starała się nadrabiać blogowe zaległości - nie tylko w pisaniu, ale i w czytaniu. Przyznam, że odkąd korzystam z piekielnego, bezklawiaturowego wynalazku, mam niechęć do pisania dłuższych i bardziej przemyślanych wypowiedzi. Tak, jakby minimalizacja sprzętu, zminimalizowała mój mózg. Jestem w stanie pisać posty na forum, czy krótkie informacje mailem, ale złapałam się na tym, że robię wszystko, żeby jak najbardziej je skrócić. Nie jest to kwestią małej wygody w posługiwaniu się klawiaturą elektroniczną - jest ona porównywalnie wygodna do zwykłej, komputerowej, czy laptopowej. Ale pisać się na niej zwyczajnie nie chce. Przepraszam się więc z laptopem, albo nawet będę chodzić do komputera Gryzeldy, pod jej nieobecność....Nie będzie martwy sprzęt rządził moim blogiem!

środa, 5 września 2012

o Bełżcu

Taka powakacyjna refleksja turystyczno-wspominkowa.
Rok temu wracaliśmy z podróży na Wschód. Dość dalekiej, dwutygodniowej włóczęgi po Krymie. Mnóstwo wrażeń, sporo przygód, fascynacja odmiennym światem...
Po przekroczeniu granicy Polski, entuzjastycznie skomentowanym przez Gburka: "ale mamy u nas WSPANIAŁE drogi!", zmierzaliśmy ku domowi.
Nagle, na poboczu zauważyłam znak informujący o tym, że jedziemy przez miasteczko BEŁŻEC.
Obudziły się we mnie wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to nazwa Bełżec była dla mnie synonimem końca świata. To tam był kres Ziemi, to tam kryło się niewiadome.....
Dlaczego?
Jeździliśmy z Rodzicami do Dziadków na wszelkie wakacje i święta, nocnym pociągiem z Warszawy do Zamościa. To były czasy! Pociąg dalekobieżny zatrzymywał się na stacji PKP Otwock! Była to dla mnie (i - jak sądzę - dla mojego młodszego rodzeństwa) niesłychana przygoda. Niekiedy staliśmy na korytarzu, niekiedy udało się zdobyć miejsce siedzące, innym razem - luksus miejsca leżącego. Rankiem, zwykle zmorzonych snem, Rodzice budzili nas słowami: "wstajemy, zbieramy się, szybciej, bo pojedziecie do Bełżca!" - pociąg bowiem nie kończył biegu w Zamościu, tylko jechał dalej...
W ten sposób, Bełżec urósł w mojej wyobraźni do rangi miejsca, do którego zmierzają wszystkie pociągi z opieszałymi dziećmi, które nie zdążyły się ubrać i wysiąść, jak należy - w Zamościu. Miejsca, składającego się jedynie z wielkiej stacji, z dużą ilością peronów i torów, gdzie zjeżdżają się wszystkie pociągi świata, wysiadają z nich wszystkie powolne i zaspane dzieci, bez rodziców. Miejsca, w którym nie ma nic, poza tym dworcem pełnym ryczących, zagubionych dzieci....
Śmiesznie było jechać z wschodniego krańca Europy, i natknąć się - w całkiem odległym od tegoż krańca miejscu - na Bełżec, który długie lata jawił mi się jako punkt, poza którym nie ma już nic.