W środę nocą napisałam poniższego posta, zamierzając opublikować go czwartkowej nocy. Dziś mój W Zad Gryziony Ropuch dopisał ciąg dalszy, bo przecież to, co już napisałam, było zbyt proste.
Środa
Moje peany na cześć zimy przerwał Zielony Wredny Potwór.
Od początku wiedziałam, że mi to zrobi, gdyż jego złośliwa natura ujawnia się cyklicznie i regularnie, odkąd jest z nami. Nieważne, że kocham go mimo wszystko, a nawet wbrew oraz na przekór wszystkiemu, że bronię przed wyrzuceniem na śmietnisko, którym to wyrzuceniem wielokrotnie groził mu Jonatan, płacząc niemal z bezsilności, nad jego zwyrodniałym charakterem.
Jest z nami od trzech lat. W ciągu tych trzech lat włożyliśmy w niego tyle kasy, że moglibyśmy kupić najmarniej TRZY NIEWREDNE, choć Jemu podobne. Ale nie - po każdej reanimacji, gładząc Go pieszczotliwie po zielonym, poczciwym pysku, szepczemy mu czule: "teraz już wszystko będzie dobrze, prawda?". A juści! Jest dobrze - do następnej spektakularnej AFERY, która kosztuje nas nie tylko pieniądze, ponieważ - POSPOLITA ŚWINIA - wybiera sobie czas na awarie właśnie wtedy, kiedy jest na to najmniej odpowiedni moment.
Jonatan pojechał na delegację. Swoim ekonomicznym i niezawodnym autkiem. Mnie zostawił z MIŁOŚCIĄ MOJEGO ŻYCIA - Tym, Który Wyjedzie z Każdej Zaspy, Cudem Brytyjskiej Myśli Technicznej, Zagadką Polskich Warsztatów (my przerobiliśmy już cztery - i to jeszcze nie koniec) - Moim Ukochanym Łosiem - Land Roverem.
Nie zdążyłam pojechać NIGDZIE, chociaż plany miałam przebogate....Zielony Wredniak postanowił, że od dziś nie będzie zapalał...bo nie. Wczoraj i przedwczoraj zapalił, dziś rano zapalił, ale w południe już nie - i koniec. No bo kto tu w końcu rządzi?
Wzbogaciliśmy więc miejscowe korporacje taksówkowe, bowiem nasze miasteczko - choć rozległe przestrzennie - ubogie jest w sieć publicznej komunikacji. A zajęć dodatkowych u Potomków dostatek: dziś była do obskoczenia muzyka i basen oraz standardowy, codzienny odbiór Gburka ze szkoły. Wspomogliśmy Panów Taksówkarzy kwotą 40 zeta - dlatego tylko tak niską, że postanowiłam dzieciom zafundować zimowy spacerek na dwóch niedługich odcinkach (musiałam przekupić ich świeżymi bułeczkami - za darmo odmawiają chodzenia). Jutro ciąg dalszy rozbijania się taksówkami - Gburek już się oflagował na moją nieśmiałą propozycję, że może ze szkoły to jednak wróciłby pieszo?
Czwartek
Gburek pojechał rano do szkoły taksówką - 10 zeta.
Kolega M.K., wezwany na pomoc w odpaleniu Podłego Zewłoka, za pomocą urządzenia zwanego prostownikiem, pojawił się około 13 - tak, żeby ewentualnie zdążyć pojechać - którymbądź samochodem - po plecak Gburka (po szkole chłopiec miał iść na dżudo - wyjątkowo pieszo, marne trzy kilometry - ale moja wyrodność nie sięga tak daleko, żeby kazać biegać synowi po mrozie z ponad dziesięciokilogramowym plecakiem i sporą torbą ze strojem sportowym). Zielone Ścierwo nie było łaskawe się naładować, więc uprzejmy kolega zostawił mnie na straży, sam zaś pojechał własnym autem obsłużyć moje dziecię. Wrócił po godzinie - po drodze miał jakieś Sprawy, zadzwonił, żebym nie stała cały czas na mrozie, tylko co jakiś czas sprawdzała, czy się ładuje. Ładował się dzielnie - Zgniłek Popaprany - na tyle dzielnie, że ODPALIŁ po godzinie.
Co robić? Cieszyć się, czy płakać? Na co mi on dziś, skoro do zakończenia zajęć Gburka jeszcze dwie godziny(i tak jest po niego zawezwana taksówka - kolejne 20 zeta), a ja nie mogę Brytyjskiego Łotra wyłączyć, po przecież Cud Odpalenia dwa razy się nie wydarzy.....Kolega poradził, żeby pojeździć Bydlakiem trochę, niech się rozgrzeje. Ruszyłam ochoczo, bowiem uwielbiam - w gruncie rzeczy - poruszać się po drogach w Jego sporawym - choć ułomnym - cielsku. Jechało mi się świetnie - zgodnie z zaleceniem nie podłączałam radia, a nawiew miałam włączony tylko trochę, żeby nie obciążać akumulatora. Pokręciłam się po mieście i postanowiłam wyjechać na naszą dziesięciokilometrową obwodnicę, żeby Drań spokojnie się podładował, rozgrzał - i czego Mu tam jeszcze potrzeba. Jedziemy sobie, mój jegomość, jedziemy.....i tak sobie jedzieeeemyyyy (o jak ja dawno nie czytałam "Ogniem i mieczem!!!") - droga prosta, prędkość stała - 80km/h. Dojeżdżamy do ronda, na którym mam wykonać nawrotkę - ale ja nie zwalniam, bo za wcześnie - to Ten Łach Sparszywiały zwalnia!!! Sam z siebie! Dociskam gaz - a on dalej zwalnia, aż - na samym rondzie - bo gdzieżby indziej - wykonuje dramatyczne aaaaaaach - i cichutko zdycha. Siłą rozpędu staczam się z ronda - na tyle, żeby nie tarasować przejazdu.
Jestem 10 kilometrów od domu, z dala od stacji benzynowej, na której mogłabym się ogrzać, przede mną wizja oczekiwania na kogoś, kto odholuje Zielone Zdechłe Monstrum gdziebądź. A lista śmiałków jest boleśnie krótka - mało który pojazd jest w stanie podołać ciągnięciu Ostatecznie Zdedanego Olbrzymka. Na szczęście nasz sąsiad ma warsztat samochodowy a w nim Lawetę - obiekt moich westchnień w dniu czternastego stycznia o godzinie szesnastej trzydzieści. Sąsiad ma też - ku mej nieopisanej uciesze - czas, żeby mnie wspomóc swoją Lawetą.
Po godzinie stania na mrozie, docieram do domu, szczękając zębami. Pierniczony Zieloniuchny Zgred dociera do domu jak ostatni Łachmyta, co to z knajpy go siłą wywlekać trzeba - o tak:
Żebyż to jeszcze był koniec naszej wspólnej dzisiejszej przygody.....Ale nieeee - to nadal byłoby zbyt proste....Kolejną godzinę spędzam przed bramą, usiłując - wraz z dwoma panami - ściągnąć Gada z Lawety na ziemię. Gdzież jego Lordowska Duma? Gdzież jego Brytyjski Majestat? Nie ułatwiają sprawy dwa fakty: 1. drzwi kierowcy tylko ja jestem w stanie otworzyć (zacinają się w sposób bardzo specyficzny), 2. szyba od kierowcy nie otwiera się wcale - komunikacja między Panem Obsługującym Lawetę i Panem Usiłującym Sprowadzić Padalca na ziemię jest mocno utrudniona. Jakież problemy napotkali ci dwaj przemili ludzie? Otóż Paskudny Drań postanowił zablokować sobie koła, tylne - na amen. Próbował ktoś zepchnąć po pochylni CIĘŻKI samochód z zablokowanymi kołami? A próbował ktoś - już zepchnięty(cudem!!!) - ustawić na śniegu w taki sposób, żeby nie tarasował drogi? No to nam się to PRAWIE udało. Pozostaje mieć nadzieję, że do momentu Cudownego Ruszenia Monumentu Land Rovera, nie będzie naszą uliczką przejeżdżał Tir, śmieciarka, czy - nie daj Boże - pług, zostało sprawdzone, że osobówki się zmieszczą (już słyszę te kąśliwe uwagi sąsiadów pod moim adresem: "a ta kretynka co tak na środku zaparkowała?").
Jonatan - na wieść o Przygodach Pewnego Autka - powiedział tylko (już ochłonąwszy - przy pierwszej rozmowie używał tylko SŁÓW) - niech ten Wieprz się modli, żeby to był akumulator, bo jeśli to będzie coś innego, to sprzedam bez litości do rolnika, będzie - Kanalia - buraki woził!
A ja odmarzam pooooowooooliiiii.