z klimatem...

z klimatem...

piątek, 30 kwietnia 2010

Łatwizna...

Dlaczego tak wpadłam w facebookowy nałóg?
Nie, nie dlatego, że biorę udział we wszelkich dostępnych grach, zabawach i towarzyskich układach. Nie dlatego też, że postanowiłam nawiązać szereg nowych kontaktów, ani odświeżyć stare.

Wsiąkłam, bo tam jest TAK ŁATWO!

Farmville. Moja pasja - ostatnimi czasy.

Od zawsze miałam ciągoty do zabaw w rolnictwo - uwielbiam, jak coś kiełkuje, rośnie, dojrzewa i wydaje plony.
Odkąd mam dostęp do "ziemi"(w postaci podwórka przydomowego), każdej wiosny czynię wysiłki, żeby było PRZEPIĘKNIE. Każdego lata ponoszę spektakularną porażkę.

Nie mam "ręki" do roślin, chociaż kocham je niezmiernie. To tak, jakby słoń uparł się, że będzie tańczył w balecie.
Siedem sadzonek sosen, które dostałam w pierwszym roku mieszkania TU, zaginęło bez wieści. Zjadł je pies? Skosiła kosiarka? Uciekły ode mnie? Nie wiadomo. W tym roku dostałam kolejnych siedem sadzonek - może tym razem się uda?
Od siedmiu lat, co roku, usiłuję wyhodować sobie pachnącą maciejkę. Zero efektu. Owszem - kiełkuje. A potem usycha.
Nie będę już wspominać o kolorowych kwiatkach, którymi staram się ozdobić moje rabatki - porażka za każdym razem....Czego to ja już nie miałam? Wiedząc, że mam marne szanse wyhodować cokolwiek z nasion, kupuję gotowe już, kwitnące kwiatki. Nie jest ważne, czy są to dalie, goździki, wrzosy, begonie, niezapominajki, aksamitki - wszystko ZNIKA, najpóźniej dwa miesiące po posadzeniu.

A w Farmville - wszystko rośnie. Nawet podlewać nie trzeba - wystarczy tylko przybyć w odpowiednim momencie, stwierdzić, że do 100% brakuje niewiele i napawać się swoim sukcesem.....
Co czynię z duuużą przyjemnością.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Krytyk

Gburek stwierdził, że zostanie krytykiem.
Nie pozostaje mi nic innego, tylko się zgodzić.
Gburek jest bowiem wiecznym pesymistą. Jego szklanka jest zwyczajowo w połowie pusta.
Zawsze i we wszystkim potrafi znaleźć słabą stronę.
Nigdy nie jest w pełni zadowolony, choćby chodziło o wielki deser lodowy: "a w sąsiedniej kawiarni na pewno byłby większy" - powie niewątpliwie Gburek.
W piękny, słoneczny, wiosenny dzień, zagadnięty o pogodę, zacznie snuć przypuszczenia, że na pewno jutro będzie zimno i deszczowo.
Na lotnisku, tuż przed wejściem do samolotu, opowie wszystkie odcinki serialu dokumentalnego "Katastrofy w przestworzach".
Tak, świetny będzie z niego krytyk. Z powołaniem i autentyczną pasją.

środa, 28 kwietnia 2010

Duże dzieci 2

Gburek był - po raz pierwszy samodzielnie - w Stolicy naszej.
Pojechał pociągiem, z kolegami, z okazji urodzin jednego z nich. Celem były kręgle.

Wyposażyłam Potomka w telefon, mapkę (samodzielnie narysowaną), legitymację szkolną, nieco gotówki, własną kartę bankomatową (tak, tak - Gburek dojrzał już do posiadania własnego konta!) - i wypuściłam spod opiekuńczych skrzydeł...

Nie powiem - denerwowałam się lekko: pięciu chłopaków w grupie, w głupim wieku, może miewać różne pomysły - niekoniecznie rozsądne. Na szczęście Towarzystwo wykazało się rozsądkiem wręcz nadmiernym: Kolega Jubilat zarządził bowiem, że oni nie będą się po Wielkim Mieście poruszać pieszo - jeździli taksówkami.....Cóż - jak mawiali Starożytni Rosjanie: "bogatemu wszystko wolno" - ale ZA NASZYCH CZASÓW atrakcją było właśnie poażenie po mieście i pooglądanie wielkiego świata.

Ech, ta dzisiejsza młodzież....

Teraz jeszcze zostały: impreza bez nadzoru rodzicielskiego, wolna chata, samodzielny wyjazd na wakacje z paczką, potem z koleżanką...A potem - wypad z gniazda - i tyle sobie pomatkowałam...

wtorek, 27 kwietnia 2010

Dalekosiężne skutki zimy

Jakaż wielką radość nam zima uczyniła całkiem niechcący...
Jeden z mostów na obwodnicy naszego miasteczka, nie wytrzymał codziennego obciążenia samochodami i śniegiem - postanowił się lekko osunąć. A Panowie Drogowcy czem prędzej zdecydowali o zamknięciu dla ruchu siedmiokilometrowego odcinka obwodnicy.
Najpierw pomstowałam straszliwie, ponieważ ruch z obwodnicy został skierowany na pobliskie rondo, korkując je w godzinach szczytu dokumentnie. Potem popadłam w rozpacz, przeczytawszy, że decyzje o tym, czy remontują most, czy stawiają nowy, zostaną podjęte nie wcześniej, niż za pięć miesięcy, czeka nas więc dłuugi czas koszmaru drogowego. To takie typowe. Obok żurawi (i nie mówię o ptakach!), które zalęgły się w centrum miasta, na placu budowy Centrum Handlowego z siedmiosalowym kinem, jakiś rok temu i ani myślą nas opuścić (boję się, że prędzej się rozmnożą), mamy teraz zamkniętą na głucho obwodnicę.

Ale, ale....dotarło do mnie, że jest pewien niezaprzeczalny plus tej sytuacji: z zamknięciem obwodnicy dla ruchu, jednocześnie otwarto ją dla rowerzystów i rolkarzy. Cudownie śmiga się po szerokiej i w miarę równej, asfaltowej drodze. Jak się przekonałam - nie ja pierwsza wpadłam na ten pomysł. Gdyby Władze Tego Miasta były obdarzone rozumem i pomysłowością, mogłyby - po jednorazowym spacerze po Byłej Obwodnicy - przekonać się, czego Mieszkańcom brakuje do szczęścia. Ilość osób korzystających ze swoistej ścieżki rowerowo - rolkowej, mówi sama za siebie.

Teraz nawet cieszę się z zamknięcia obwodnicy - czeka mnie cały sezon bezpiecznego rolkowania.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Facebook

Niestety, wsiąkłam w gierki.
Sadzę roślinność, kopię po wyspach w poszukiwaniu skarbów i modlę się, żeby nikt mi nie przysłał zaproszenia do kolejnej ekscytującej gierki.
Na szczęście jeszcze nie zgłupiałam na tyle, żeby zrezygnować z korzystania z uroków wiosennej przyrody. Pięknie jest!

niedziela, 25 kwietnia 2010

Niedziela w plenerze

Wreszcie wiosna nas rozpieszcza.
Zaliczyliśmy rodzinne rolki, rowery, ognisko - ogólnie: świeże powietrze górą.

Takie spostrzeżenie znad Wisły: jak to dobrze mieć nad sobą latające samoloty. Wszystko wróciło do normy. Jeszcze istnieje nasza cywilizacja, skoro samoloty wróciły na "swoje" miejsce. Żaden wulkan nie będzie nas tu straszył swoim pyłem. Dobrych kilkanaście minut spędziliśmy z głowami zadartymi w słoneczne niebo, gapiąc się w rozprute samolotowymi śladami, białe chmury.

sobota, 24 kwietnia 2010

Książki

Kupiłam sobie porcję z okazji Dnia Książki. Świeżą i pachnącą. Musiałam się powstrzymywać - głosem rozsądku - żeby były to TYLKO TRZY, a nie więcej.

I teraz pozostaje dylemat: jak je przeczytać na raz?

Bo każda z nich jest do przeczytania NATYCHMIAST. Każda z nich jest świetna - że nie wspomnę już o Tych, które mam pożyczone od Znajomych. Albo o Tych, które zamierzam pożyczyć, jak tylko przeczytam te....

Zawsze, kiedy wchodzę do biblioteki lub księgarni, przezywam małe załamanie: bo ja w życiu nie zdążę przeczytać tych wszystkich książek, które WARTO.

piątek, 23 kwietnia 2010

Zabawy...

Całe wieki ubolewałam nad tym, że Potomki nie korzystają z tego, że mają PRZESTRZEŃ ŻYCIOWĄ. Mogą wyjść na podwórko, pójść do lasu i nad rzekę, zabrać psa na spacer, pojechać rowerem przed siebie - mają wszystko to, co zawsze dla mnie było atrybutem szczęśliwego dzieciństwa, a do czego ja z dużym sentymentem wracam we wspomnieniach.
Wreszcie doczekałam się - odkąd tylko aura pozwala, Potomki znikają na całe dnie. W zasadzie jest to pierwsza wiosna, z której w pełni korzystają. Może po prostu musieli wrosnąć w otoczenie? Może moja bieganina od rana do nocy w towarzystwie bandy innych umorusanych dzieciarów z patykami, była tak oczywista, ze względu na to, że znaliśmy się od usmarkanych siusiumajtków? Potomki jednak noszą piętno "nowych" a do tego "z Warszawy".

czwartek, 22 kwietnia 2010

Zimnoooo!!!



Włączyliśmy ogrzewanie. Poddaliśmy się po krótkiej acz nierównej walce z Naturą, okupionej szczękaniem zębami pod kołdrą i wyciąganiem, poupychanych na dnie szafy, zimowych swetrów.

Chyba zima aż tak nas polubiła, że postanowiła nas nie opuszczać....A może to wszechobecny pył wulkaniczny spowodował blokadę dla promieni słonecznych? Nie wiem, co się stało, w każdym razie widziałam dziś padający śnieg. Wiatr wieje tak, że aż nie chce się z domu nosa wyściubiać.

I jak tu się dalej katować dietą, skoro wygląda na to, że należałoby raczej nabrać sadła na trudne czasy?

Nieoczekiwanie w mojej decyzji o niewracaniu-jeszcze-do-Dukana, wsparła mnie Ta Pani
http://malyrycerz.blox.pl/html

Otóż, w godzinach wczesnopopołudniowych odebrałam przesyłkę....A w niej....






Muffinków było całe pudło i były - uwierzcie mi na słowo - przepyszne.

Dziękujemy Ci, Marzku, za ocieplenie atmosfery skuteczniej niż kaloryfery!

środa, 21 kwietnia 2010

Moja duma a świrnięte zwierzęta









Dwa lata temu zakopałam w ziemi kilka kasztanów, nie licząc zbytnio na to, że moje działanie przyniesie jakikolwiek efekt. A jednak!
Po dwóch zimach mam takie śliczności:




Oby dzielnie znosiły ataki szkodników małych:

(Cameraria ohridella) - Szrotówek Kasztanowcowiaczek)

i dużych:





Dlaczego Dużych? Bowiem okazało się, że Wilczysko ma coś z BOBRA. Nie wykluczam, że jest to jakaś mutacja genetyczna.....Może ktoś się kiedyś pomylił, krzyżując dwa owczarki niemieckie i wziął BOBRA?
W każdym razie, Wilczysko w chwilach stresu pożera nam płot. Drewniany. Jakoś to przyjęliśmy do wiadomości. W czasie cieczki Buravej, kiedy ta odrzucała jego względy, z rozpaczy zeżarł kawałek dachu od suczej budy (Burava siedziała w środku - widać chciał ją wydobyć - działanie do wytłumaczenia) oraz róg naszego domu (to już nie do wytłumaczenia - nas wszak nie musiał wydobywać...).
Ostatnio - z niewiadomych przyczyn - okorował jedną z naszych podwórkowych akacji. Wygląda jak po ataku bobra - wariata.




Trochę zaczynam się bać o nasz dobytek, szczególnie że w większości składa się z drewna....

wtorek, 20 kwietnia 2010

Duże dzieci 1

Oj, jak dobrze...
Jednak dobrze mi tak, jak jest teraz, mimo całej mojej sympatii do niemowlaków oraz przedszkolaków.
W weekend gościliśmy Córkę Mojej Przyjaciółki - dziewczę jedenastoletnie, Dobrą Koleżankę Potomków. To był czas luzu i spokoju dla nas. Nie mieliśmy dzieci, bowiem dzieci były zajęte sobą. Dzieci jeździły na wycieczki rowerowe. Dzieci były na lodach. Ba! Nawet śniadania i przekąski sobie same robiły. Dzieci - w końcu - same zagoniły się spać - dwa razy! Dodam, że podczas ostatniej wizyty, pół roku temu, dzieci spać nie poszły wcale, bo nie miały takiej potrzeby.
Zbliża się czas, kiedy dzieci same zaczną wychodzić na imprezy i same wyjeżdżać na wakacje.....
I nie wiem, czy to będzie już taki komfortowy, luzacki i spokojny okres....
Chwilo, trwaj!

Dla porządku dodam, że na zakończenie weekendu odbyła się awantura z bijatyką. Ale to taki mało znaczący szczególik, bez zasadniczego wpływu na całokształt.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Chłopiec - wpis nie dla wrażliwych

Ostrzegam, że poniższy link prowadzi do strony policyjnej. Proszę wrażliwe osoby o darowanie sobie oglądania - dla własnego dobra.

http://www.slaska.policja.gov.pl/wiadomosci/art6348,ustalamy-tozsamosc-dziecka-nowe-zdjecia.html

Od miesiąca gdzieś w moim wnętrzu, w tle Żałoby Narodowej oraz Codziennych Wydarzeń, siedzi sobie i uwiera myśl:

czy naprawdę tego dwulatka NIKT na całym świecie nie kochał?

Jak to jest, że kiedy znika małe dziecko - z sąsiedztwa, z rodziny - i NIKT, naprawdę NIKT tego nie zauważa?

Jak to możliwe, że od miesiąca NIKT nie jest w stanie powiedzieć, kto przez dwa lata opiekował się małym blondynkiem, ubierał go i karmił, kto po raz ostatni założył mu brązowe buciki i czerwoną kurtkę oraz paskowaną bluzę?

Czy chłopiec chociaż przez jedną chwilę swojego krótkiego życia miał szansę być szczęśliwy?

Pewne rzeczy nigdy nie pomieszczą się w mojej głowie.......

niedziela, 18 kwietnia 2010

a wiosna sobie...




Przyrody nie obchodzi Żałoba Narodowa. Natura ma w nosie to, że w tym roku wyjątkowo dużo ludzi w Polsce nie ma nastroju na świętowanie powrotu zielonego, liściasto - trawiastego życia.
Ba, póki co - mało nawet wpływa na Nią groźny wulkan o śmiesznej nazwie, który paraliżuje złośliwie samoloty w Europie, grając na nosie ludziom, uzależnionym od zdobyczy własnej cywilizacji.
Ot, Wiosna robi swoje, nie bacząc na nic.
I niech tak zostanie.

sobota, 17 kwietnia 2010

kulinarna rozkosz absolutna

Są takie potrawy, które są doskonałe.
Bez cienia przesady: doskonałość w czystej formie.

Dziś miałam okazję na doznanie kulinarnej rozkoszy po uzbecku: przywieziono mi z dalekiej Samarkandy spreparowaną ciecierzycę.

Czekałam na to pięć lat.

Nikt nie potrafi mi powiedzieć, jak ją przyrządzić, żeby TAK smakowała.

Przez te pięć lat usiłowałam bezskutecznie wytłumaczyć Znajomym jeżdżącym do Uzbekistanu, o co mi chodzi - otrzymywałam w odpowiedzi tony ciecierzycy na surowo, które przerabiałam na hummus lub zupę - pyszne, ale to nie TO.

Aż wreszcie - dzięki pomocy nieocenionego pana A., otrzymałam to, o co mi chodzi.

Trwam w bezkresnej rozkoszy.

piątek, 16 kwietnia 2010

Wdowy i Wdowcy

Wpis na czasie. Niestety.

Leżał tu sobie u mnie na blogu ładnych parę tygodni w szkicach. Aż doczekał się odpowiedniej chwili na publikację.

Od pewnego czasu, w związku z sytuacją w najbliższej rodzinie, trwam w dyskusji z Jonatanem w sprawie przysięgi małżeńskiej. Chodzi mianowicie o sformułowanie: "i nie opuszczę Cię aż do śmierci". O czyją śmierć chodzi? Jonatan jest zdania, że absolutnie powtórne małżeństwo owdowiałej osoby powinno być niemożliwe. Z przysięgi małżeńskiej zwalnia wyłącznie rozwód z winy współmałżonka. Ja uważam, że ludzie mają różne poglądy i należy zostawić im wolność wyboru.

Wiem, że normy świata zachodniego powtórne małżeństwa wdów i wdowców uważają za coś normalnego (że nie wspomnę o rozwodach). W dalekich Indiach jest jakiś szalony odłam hinduizmu, który każe żony z mężami palić na żałobnym stosie. Jonatan - zdaje się - miałby ochotę się do niego przyłączyć.

Zasadniczo zgadzam z tym, że śmierć współmałżonka zwalnia z przysięgi małżeńskiej.

Ale zdanie powyższe, kiedy zobaczyłam je czarno na białym, wygląda mi dość absurdalnie. Bo jakże to: zwalnia? Dlaczego niby zwalnia? Jednak to mój prywatny pogląd - na własny użytek i na chwilę obecną. I zdecydowanie nie mam prawa narzucać go innym.

"Żyj i pozwól żyć innym" - taka powinna być generalna zasada. I kiedy przyjdzie mi usiąść przy rodzinnym stole z panem J., który jest pierwszym kandydatem na męża ciotki J., po śmierci wujka T., nie będę miała z tym najmniejszego problemu. A Jonatan - jak twierdzi - owszem. Bo ciągle ma w pamięci wujka T. Bo uważa, że to nie w porządku, że ktoś inny zajmuje jego miejsce tylko dlatego, że Ktoś z Góry zadecydował, że wujek pożyje niecałe 50 lat. Ja jestem zdania, że ciotka J. - oby dożyła setki - nie ma obowiązku następne pół wieku trwać we wdowieństwie. Tym bardziej, że podeszły wiek to nie jest dobry czas na bycie samotnym....Tym bardziej, że nie miała łatwo w pierwszej pięćdziesiątce...

A w ogóle to uważam, że w dyskusjach na pewne tematy nie powinno się brać udziału, jeśli nie odczuło się sytuacji osobiście. Nie da się wczuć w czyjeś emocje i odczucia.

czwartek, 15 kwietnia 2010

na zakończenie

http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103085,7773211,_Jesli_uznamy__ze_smierc_czlowieka_zmienia_ocene_jego.html?as=1&startsz=x

Mieszkam jednak w dziwnym kraju...

Zawsze dziwiło mnie, dlaczego wszystkie święta narodowe są rocznicami tragicznych powstań, wojen i innych smutnych wydarzeń.

Otóż Polacy lubią tragedie - odnajdują się wtedy, zaczynają odczuwać wspólnotę narodową, są RAZEM. I robią wszystko, żeby każde tego typu smutne wydarzenie miało WYDŹWIĘK, żeby było nagłośnione, spotęgowane oraz wywyższone.

A potem to już różnie. Im zaczyna się robić normalniej, tym stosunki międzyludzkie gorsze.


Kiedy śledzę niektóre wpisy na forach internetowych (a i tak skrzętnie omijam niektóre portale, gdzie poziom dyskusji jest poniżej bagna), nie chce mi się wierzyć, że można tak myśleć o drugim człowieku, o ludziach, którzy są w żałobie po stracie Bliskich Osób.

Kiedy w kiosku widzę osoby, kupujące brukowce, odruchowo patrzę na ich twarze - kto to jest, ten, który żeruje na cudzym bólu i rozpaczy?

Kiedy słyszę - w najmniej stosownych momentach - klikanie aparatów cyfrowych, kiedy widzę w stolicy na stoisku ze zniczami, oprócz - przewidzianych przeze mnie - żałobnych baloników, "polskie oscypki i prawdziwie polski kwas chlebowy", kiedy widzę krakowskie ogłoszenie: "wynajmę mieszkanie z widokiem na pogrzeb", robi mi się autentycznie niedobrze.

I te protesty uliczne w sprawie Wawelu....Sama jestem ogromną przeciwniczką pomysłu, jednak wychodzenie na ulicę z wrzaskiem, kiedy setki osób z Rodzin Zmarłych oraz Ich Przyjaciół są pogrążone w żałobie, to już jest brak elementarnej kultury.

Jestem zniesmaczona i smutna. Jednak miałam lepsze zdanie o społeczeństwie.

środa, 14 kwietnia 2010

Kiedy rozum śpi....

Nie minęło pół doby od moich złowieszczych słów z poprzedniego posta.
A już zaczęły się ziszczać...

Kiedy należałoby milczeć, chce się krzyczeć na głupotę decydentów. Choć może oni działają w szoku? Może należy ich usprawiedliwić? Może...

Ja - na tę chwilę - nie potrafię.

Nie tyle sama decyzja mi zgrzyta (a zgrzyta przeokrutnie), co brak przewidywania konsekwencji społecznych tej decyzji.

Już po żałobie. Już po jedności. Mamy Narodową Kłótnię nad grobem.

Tu słowa, które oddają w pełni to, co myślę, gdybym miała używać własnych, nie wyszłoby z tego nic dobrego....

http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103085,7766250,Mitologizowanie_tej_tragedii_jest_bardzo_niebezpieczne.html

wtorek, 13 kwietnia 2010

oby nie....

Oby nie było jak zawsze...
Oby nie zwyciężyło polskie piekiełko.

Oby znicze i flagi narodowe, sprzedawane na każdym rogu pod Pałacem Prezydenckim po horrendalnych cenach, nie zostały zastąpione przez żałobne baloniki, w imię hasła: "na wszystkim można zarobić".

Oby Żałoba Narodowa nie zmieniła się w Narodowy Festyn, a na esemesowe hasło: "spotkajmy się pod Pałacem" nie pędziła gromada dresiarzy z piwkiem, żądna sensacji.

Oby dni Narodowej Zadumy nie zmieniły się w Piknik Fotograficzny, na którym uczestnicy prześcigają się, kto ma lepsze zdjęcia spod Pałacu, z przejazdu Prezydenckiego Karawanu, z pogrzebu.... Oby błysk fleszy i trzask migawek nie zakłócił zbytnio - tak potrzebnej - ciszy.


Oby nie trzeba sobie było szybko przypomnieć, za co nie lubiło się PiSu i Braci K.

Oby hołd, oddawany Zmarłym, nie zmienił się w bałwochwalstwo.

Obyśmy potrafili na tej tragedii coś zbudować....

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

coś trzeba napisać...

Przecież nie będę tak milczeć w nieskończoność....

Tyle, że słowa przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Cokolwiek by się napisało, wydaje się takie nieistotne, małe, bez większego sensu. Tak łatwo napisać coś głupiego - z jednej strony - tak łatwo popaść w tony patetyczne - z drugiej. Ale może właśnie to jest moment właściwy, by w tony patetyczne popadać?

Nie był to Prezydent wybrany naszymi głosami. Swoją prezydenturą potwierdził tylko słuszność naszej decyzji. Ale był to Prezydent Polski, wybrany w demokratycznych wyborach, większością głosów. Dlatego w niedzielę pojechaliśmy z Potomkami pod Pałac Prezydencki. Dlatego Gburek z Gryzeldą nie usłyszeli - i nie usłyszą już - naszych utyskiwań na Jego rządy: "o Zmarłych tylko dobrze albo wcale".

Nie była to Prezydentowa, którą polubiłam od pierwszego wejrzenia - tym bardziej, że wybrała na męża człowieka, którego sposobu bycia nie tolerowałam. Jednak z biegiem czasu Pani Prezydentowa pokazała, jaką jest Dobrą Kobietą. Każdy wywiad z Nią, który przeczytałam, czy obejrzałam, wprawiał mnie w zawstydzenie, że początkowo tak Jej nie doceniałam. Teraz czuję ogromny żal.

Większość z polityków, którzy zginęli, nie miało mojego poparcia. Ale wielu z nich tak po ludzku lubiłam - nie znając ich przecież inaczej, niż z telewizyjnego okienka. W jednej chwili zniknęli. Ot, tak.

Zwyczajowo anonimowi ludzie - BOR-owcy, tłumacz, załoga samolotu - przestali nagle być anonimowi, ich nazwiska powtarza cała Polska. Nie takiej sławy życzyłyby sobie Ich Rodziny.

Tysiące myśli przemyka po głowie.

O chichocie historii - a może raczej o tym, że toczy się ona kołem? Zginęli, lecąc uczcić poległych. Dokładnie 70 lat po Katyńskich Wydarzeniach. Zginęli, bo wreszcie można otwarcie mówić o Katyniu. A może zginęli, by cały świat dobitnie i wyraźnie usłyszał, co się w tym Katyniu właściwie stało? Żeby już nie było wątpliwości i znaków zapytania. A może po to, żeby Rosjanie mieli szansę na wypowiedzenie słowa "przepraszam" - i to nie tylko słowem, ale i czynem - wspierając Polaków w tych trudnych dniach.

O Rodzinach i Przyjaciołach. Brak słów, które wyraziłyby, jak bardzo im współczuję. Brak wyobraźni, bym była w stanie objąć nią ich ból.
96 osób. 96 trumien.
Wiele wdów i wdowców. Wiele sierot. Wielu pogrążonych w rozpaczy rodziców.

A może NIE TAK miało być? Może to jakiś potworny zbieg nieszczęśliwych przypadków...Gdzieś tam, z tyłu głowy myśl: czarne skrzynki wszystko wyjaśnią. Ale cóż one mogą wyjaśnić? Cokolwiek było Powodem, nie da się tego odwrócić.Czy to, że obarczymy winą pogodę, maszynę albo człowieka, cokolwiek zmieni? Nie.

A może TAK miało być? To jest jednak bliższe moim poglądom - wszystko ma swój sens. Trudno w taką prawdę uwierzyć, patrząc na ogrom cierpienia Bliskich Ofiar oraz Narodu, pozbawionego w jednej chwili Głowy Państwa i licznych Polityków. Trudno uwierzyć, ale trzeba w to wierzyć. Gdyby nie ta wiara, trudno byłoby dalej żyć.



Na koniec o złośliwości Losu, który sprawił, że Osoba, która otwarcie przyznawała się do niechęci do Rosji, zginęła na rosyjskiej ziemi, w rosyjskim samolocie, była żegnana przez rosyjskiego premiera i zagrano Jej rosyjski hymn.



Marsz Żałobny z sonaty b-moll Fryderyka Chopina w Roku Chopinowskim (kolejna ironia...) już częściej - mam nadzieję - być w użytku nie może......

sobota, 10 kwietnia 2010

piątek, 9 kwietnia 2010

ucz się języków, ucz....

Korzystając z chwili, kiedy Gryzelda zapamiętale ćwiczy się w angielskim, napiszę:

nauka języków to najważniejsza rzecz, jaka mi w życiu nie wyszła

I trudno, trudno - Potomki będę gnębić w tym względzie straszliwie oraz realizować swoje ambicje ich kosztem.

Ostatnio miałam dwie sytuacje, kiedy poczułam się osobiście wkurzona i dotknięta swoją językową niemocą:

1. Mój lekarz, zobaczywszy, że czytam Larssona wyraził zdziwienie: "a czemu nie po angielsku?" A temu, psze Pana Profesora, że się zarzuciło naukę zbyt wcześnie, żeby skutecznie czytać kryminały....

2. Wczoraj na jednym z książkowych blogów, znalazłam MOJĄ książkę. MOJĄ w takim sensie, że to JA miałam ją napisać. Kiedy miałam lat 14, zapałałam chęcią napisania powieści historycznej o piętnastowiecznej Hiszpanii: Maurowie, chrześcijanie, wojna, intryga i - oczywiście - miłość. Miałam nawet niejaką orientację historyczną....Cóż - temat się rozmył, sentyment pozostał. Kiedy tylko zobaczyłam ten wpis:

http://przeczytalamksiazke.blogspot.com/2010/04/die-maurin-lea-korte.html

wiedziałam, że ja to MUSZĘ przeczytać, bo ja to MUSZĘ mieć!!!

Pośpieszyłam do empiku i Merlina - nie ma. Poszperałam w wyszukiwarce. Jest! W oryginalnej wersji językowej. Fakt - nawet tytuł jest po niemiecku....
A może - w ramach ćwiczeń językowych - nabyć sobie książkę? Już nie przesadzajmy - to tylko kwestia czasu: przeczytać książkę ze słownikiem w ręku, znając jako-takie podstawy języka.

Czuję się ograniczona. Bo i sama się ograniczam - zamiast spędzać czas, łażąc bezowocnie po necie, mogłabym się UCZYĆ. Ech....

czwartek, 8 kwietnia 2010

Parnassus

Gryzelda - miłośniczka tego, co dziwne i niecodzienne oraz fanka Tych, Którzy Umarli, wierciła nam dziurę w brzuchu o ten film, odkąd tylko pojawił się w kinach.
W końcu udało nam się obejrzeć Dzieło.

Niestety, poziom udziwnienia mnie przerósł. Oczywiście - dla Gryzeldy był w sam raz. Ale jej i "Alicja" się podobała, hehe. Dziwne dziewczę - ot i tyle. I dobrze, przynajmniej nie będzie tak nudna w swych gustach, jak jej przewidywalna i standardowa matka.

Czegoś w "Parnassusie" było za dużo. Nie wiem czego. Może mam ograniczoną wyobraźnię, a to o wyobraźni bez ograniczeń było...Może zbyt mało się wczułam w klimat? A może to był film nie dla wszystkich, a ja nie znalazłam się w grupie docelowej?

Wiem, że COŚ w nim jest. Nie jest ot, takim sobie zwyczajnym filmidłem, który po prostu mi się nie spodobał (jak wspomniana już "Alicja w krainie czarów"). O nie, nie! "Parnassus" to film z duszą, tylko ja w swej ograniczoności tej duszy wyłowić nie potrafiłam.

środa, 7 kwietnia 2010

kolejka

Jeśli ktoś nie pamięta kolejek, powinien udać się do otwockiej elektrowni na początku miesiąca. Albo do banku PKO BP.

Nie wiem, co kieruje ludźmi, którzy - jako te owce - ustawiają się w ogonek jeden-za-drugim, by dokonać comiesięcznych opłat. Przy czym ci, którzy stoją w elektrowni (a przypuszczam, że w gazowni znalazłabym podobny ogonek, ale SZCZĘŚLIWIE nie muszę tam bywać), zacierają łapki w zachwycie, że są cwańsi, niż ci, którzy sterczą w banku - wszak U DOSTAWCY nie płaci się prowizji WCALE, a w banku jednak - owszem.

Sytuacja z BANKAMI jest w Otwocku w ogóle przedziwna. Nie ma miesiąca, żeby nie powstał NOWY. Jeśli nie bank, to przynajmniej oddzialik. Kiedyś, na poprzednim blogu, zrobiłam ich podliczenie - o, tu:
http://domkiipotomki.blox.pl/html/1310721,262146,21.html?356424

Było 10. Dwa lata temu.
Teraz mamy jeszcze - na szybko licząc:

11. mbank
12. eurobank
13. polbank
14. aliora
15. nordeę
16. fortisa

A ludziska i tak sterczą pod PKObp. Po wypłatę. Po rentę. Dokonać przelewu. Zrobić opłaty. Założyć lokatę.
Weszłam kiedyś ze znajomą do Hali Bankowej - a tam: dziki tłum się kłębi! O mamo droga! Dlaczego ludzie, mając do dyspozycji - w bliskim sąsiedztwie - szesnaście banków i kilka(naście?) oddziałów, zapierają się, że TYLKO TU można bezpiecznie złożyć swe fundusze.
PKObp to Zaufanie. To Firma. To Bezpieczeństwo.
A dlaczego na mnie te argumenty nie działają?

Bo ja wolę prościej: założyć sobie konto internetowe, w domowym zaciszu rozłożyć przed sobą niezbędne faktury i systematycznie je opłacić. Albo - to już dla ekstremistów: ustawić stałe, comiesięczne polecenie przelewu.

Myślę, że konto internetowe warto założyć nawet wyłącznie do dokonywania samych opłat.
Ale widać w społeczeństwie pokutuje jednak wciąż mit kolejki: "co nie wystane i nie okupione totalnym znudzeniem oraz bólem nóg, jest nic niewarte"

wtorek, 6 kwietnia 2010

Zabawa w chowanego

Wiosna bawi się z nami w tym roku.
Niby mami słoneczną pogodą w niedzielę, aby we wtorek ścisnąć zimnem oraz smagnąć wiatrem i deszczem. Jest buro i ponuro. Aż sięnie chce wierzyć, że przedwczoraj było dwa dni temu, a nie sto lat wcześniej.
Ale nie, nie, nie. Nie uda jej się schować: zdradzą ją opączkowane kasztanowce i żywozielone gałązki krzaków i zarośli przydrożnych. Bo ptaki trąbią mniej więcej od miesiąca - im nie należy wierzyć wcale a wcale.

PS. Nastroje w domu: podobnie, jak w przyrodzie. Cóż za zadziwiająca analogia. A wszystko przez wczorajszą łyżkę dziegciu.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Wielkanocnie

W tym roku było w 99% tak, jak być powinno. Wszystko w swoim czasie i na swoim miejscu.

Zdrowe, wesołe Święta.
Smaczne jajko.
Mokry Dyngus.

Jak w przedświątecznych życzeniach.
I tego samego życzę Wszystkim. Chociaż raz na jakiś czas.

A ten 1% to już niestety. Zawsze musi być łyżka dziegciu.

niedziela, 4 kwietnia 2010

:)


Tradycyjny, polski mazurek z dość egzotycznymi ozdobami - bakalie z Uzbekistanu, wprost z samarkandzkiego (albo namangańskiego) bazaru.

Słońca i Radości. Dla wszystkich.

sobota, 3 kwietnia 2010

Niesamowita historyjka podstawek

Moje doniczkowe kwiaty niespodziewanie zaczęły się namnażać.
Dojrzałam więc do rozsadzania i udałam siędo stosownego sklepu po doniczki.
Wybrałam proste, plastikowe, w neutralnym, beżowym kolorze, wraz z podstawkami. Sztuk 5.

Zapłaciłam, wsiadłam do samochodu, przyniosłam do domu i zabrałam się do przesadzania.
Jakieś trzy minuty po wejściu do domu zauważyłam, że nie mam podstawek. Byłam niemal pewna, że pakowałam je do foliówki z doniczkami. Byłam niemal pewna, że wypakowywałam je w domu i GDZIEŚ położyłam.

Świadoma swojego niedbalstwa, przetrząsnęłam cały dom, wraz z koszem na śmieci oraz samochód (tak, tak, pod siedzeniami również). Zniknęły. Na odcinku samochód dom (jakieś 30 metrów), w czasie krótszym niż 5 minut.

W końcu uznałam, że jednak musiały zostać w sklepie. Mimo tego, że WYDAWAŁO mi się, że miałam je w domu.

Wróciłam więc do sklepu. Bardzo miła Pani Sprzedawczyni spojrzała na mnie, jak na wariatkę: "ależ proszę pani, OSOBIŚCIE pakowałam do reklamówki, na pewno tu nie zostały".

Trudno. Jestem więc totalną bałaganiarą, w dodatku z Alzheimerem.

Minęły dwa dni. Zbliżała się Wielkanoc. Moje przesadzone kwiatki stały smętnie na dworze - nie mogłam wprowadzić ich do domu, ponieważ woda wyciekała dolnymi otworami doniczek. Stwierdziłam, że nie pozostaje mi nic innego, tylko kupić powtórnie pięć podstawek - nie ma już szans na odnalezienie tamtych.

Pojechałam do TEGO SAMEGO sklepu. Udałam się do półki z podstawkami i zaczęłam wybierać pięć beżowych, w różnych rozmiarach - żeby było trudniej. W tym czasie, Znajoma, która była ze mną, przytargała stosik beżowych podstawek z jakiegoś odległego kąta sklepu, ze słowami: "o, tu są jeszcze jakieś, może będą pasować?"

To były MOJE PODSTAWKI. Pięć beżowych. Idealnie dopasowanych do zakupionych doniczek.

Porzuciłam je - jak się okazało - przy ozdobnych osłonkach, które sobie oglądałam już po zakupach. Tylko po co wyjęłam je z torby???

Pani Sprzedawczyni ucieszyła się razem ze mną.

Tak sobie jednak myślę: czy to nie jest kolejny znak, że nie jestem stworzona do ogrodniczych prac domowych?

piątek, 2 kwietnia 2010

czwartek, 1 kwietnia 2010

Prima Aprilis

Nie mam nic do powiedzenia w powyższym temacie.
Tegoroczny Prima Aprilis uważam za nieistniejący - nie mam weny, nastroju ani ochoty.
Gburek daje wyraz samczej słabości, jak co święta racząc nas paskudnym choróbskiem. Landi dał wyraz wczoraj (też samiec przecież!) - zwariował mu alarm. Na szczęście Pan od Alarmów był sprytniejszy i szybszy nisz Nasz Warsztat, któren tylko potrafił bezradnie rozłożyć ręce. Niestety - spryt i szybkość ma swoją cenę.....
Żeby nie było wszystko na Samców - moja wizyta u stomatologa nie skończyła się, jak zwykle: przeglądem zębów. Z niejaką satysfakcją odnotowałam, że jednak koszt naprawienia mnie jest wyższy, niż Zielonego. Trzeba wszędzie szukać pozytywnych stron. Samice górą!

Za to - zupełnie niespodzianie - mam umyte okna, uprane firanki i posprzątaną Stajnię Augiasza (Augiasz tak naprawdę była kobietą i miała na imię....Gryzelda). Dziś robię spis zakupów żywnościowych, a od jutra wsiąkam w kuchni.
Mam ambitny plan zaskoczenia rodziny.
Nie, nie będzie to zaskoczenie na poziomie jednej z moich forumowych koleżanek, która do świątecznego żurku własnoręcznie wyplata koszyczki ze szczypiorku, by w nich umieścić przepiórcze jajeczka. Ja mogę tylko zastygnąć w niemym zachwycie oraz ubolewaniu nad własnym lenistwem.
Ale będzie COŚ nowego na obiad. I MOŻE upiekę ciasto....

Owocnych przygotowań życzę!