Pada deszcz. Klimat mamy taki bardziej tropikalny, ostatnimi czasy.
W związku z tym - jak przypuszczam - bo z czymże innym? - ma związek wybujałość roślinności u mnie w ogródku.
Mam już zapas zielonego groszku: zupa była pyszna, zostało jeszcze na jedną - albo na sos z serem pleśniowym (mniam, mniam).
Rośnie dynia (i to niejedna!) - już wlazła na mirabelkę, nie wiem, co będzie dalej...
Trawa została wreszcie skoszona, bo kto wie, jakie zwierzęta mogłyby się w niej ukryć? Niedźwiadki? Małe nosorożce? Pawiany?
O bujnym kwieciu wspomnę tylko po cichutku.
Najbardziej jednak zadziwiły mnie dwie rośliny, które skazałam już na wymarcie: bożonarodzeniowy świerczek oraz przesadzona - mało umiejętnie - leszczyna. Obydwa krzaczki wypuściły nowe pędy.
Jest tak wilgotno, że mam wrażenie, że byle suchy patyk, wsadzony w ziemię, gotów obsypać się liściem.
Czyli: nie w ziemi naszej jałowej problem, a w braku wilgoci.
Pogoda może mało wakacyjna, ale za to jakie zbiory....
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz