Doświadczenie czytelnicze mam na myśli.
Powiem nieskromnie, że w dużym stopniu przyczyniam się do podniesienia średniej krajowej czytelnictwa...jestem więc - wydawałoby się - doświadczonym czytelnikiem. Wiem, co lubię, wiem, na co w księgarni lub bibliotece zwrócić uwagę. Wiem, co omijać szerokim łukiem - wiem nawet, że nie wszystko, co zaliczane do "klasyki" albo co polecane przez znajomych, będzie dobre dla mnie.
Nie potrafię więc wytłumaczyć, jaka ciemna siła skłoniła mnie, żeby tuż po świętach, kiedy to w darze od św. Mikołaja dostałam pokaźny pakunek z książkami, KUPIĆ pod wpływem impulsu książkę, o której wiedziałam tylko to, co było napisane (i narysowane) na okładce.
Codziennie analizuję przebieg tego wydarzenia - jednym z wniosków jest ten, że - niestety - zadziałało moje ślepe uwielbienie do czerwonego koloru - zupełnie jak przy zakupie kanapy, kiedy byliśmy na tym etapie życia: podobało mi się wiele kanap. Naprawdę, nie ograniczałam się do jednego stylu. Warunek był tylko taki: jeśli mebel był czerwony, był "mój".
W przypadku TEJ książki było tak: poszłam sobie na aerobik, Gburek z koleżanką poszli do kina. Kino trwało dłużej, więc snułam się po sklepach. Jak wielokrotnie wspominałam, ubrania przyprawiają mnie o nerwowe drgawki, poniosło mnie - zwyczajowo - do empiku. Zamiast usiąść i poczytać sobie w kątku COKOLWIEK, polazłam do półki z literaturą młodzieżową, zawsze tam tracę rozum. Pośród wampirów, zmierzchów, opętanych, uprowadzonych i innych takich, wypatrzyłam coś nowego: "Zmrok" - mój wzrok przyciągnęła postać w czerwonym płaszczu, stojąca w centralnym punkcie okładki. Przeczytałam rekomendację: najlepsza powieść fantasy 2007 - British Fantasy Society Award. Przeczytałam opis na okładce (a koleżanki ostrzegały, żeby nie wierzyć opisom....) - opis zachęcał, kusząc, że będzie to podobne do Trudi Canavan (no, nie wprost kusił - to ja tak sobie wyimaginowałam...), że autor, Tim Lebbon, to jeden z najzdolniejszych brytyjskich twórców dark fantasy, że nagrody, fani, fora internetowe, wydawnictwo Amber, rekomendacja "Fantastyki" - pełen entuzjazm.
A wystarczyło otworzyć na chybił - trafił i przeczytać parę stron - tyle tylko, żeby nie opierać się wyłącznie na notce z tyłu książki. Ale nie - czerwony płaszcz zaślepił mnie dość skutecznie.
Jeszcze zanim Gburek z Koleżanką wyszli z kina, wiedziałam, że popełniłam BŁĄD. Ale nie do końca w to wierzyłam (no bo jakże to? ja? wytrawna czytelniczka? wydałam ponad 35 zeta na GNIOTA? niemożliwe!).
Naturalistyczne opisy zabijania, obrzydliwe do niemożliwości. Na samym wstępie. Trudno - pomyślałam - dalej będzie lepiej. Dam radę.
Dalej było gorzej. Do naturalizmu i bezsensownej przemocy, dołączyły wulgaryzmy oraz...błędy gramatyczne i interpunkcyjne ("chwała" tłumaczowi - Sławomirowi Kędzierskiemu - oraz redaktorom-korektorom). Książka wygląda - od strony techniczno-językowej - tak, jakby była tłumaczona oraz redagowana na szybko i bez zastanowienia - to, że związki wyrazów w zdaniu nie zgadzają się ze sobą gramatycznie, nie ma najmniejszego znaczenia, to, że brakuje przecinków jest nieistotne - najważniejsze jest utrzymanie konwencji humorystyczno-familiarnej. Nie ma to, jak "wymyślić" ciekawe przekleństwo - trochę staropolskie, trochę staro-magiczne - "kurwa Mag!" - będzie w sam raz! A jakież to dowcipne! A jakie fatasy!
Nie mogę się powstrzymać przed przywołaniem - nie pierwszy raz - mojego ulubionego Sienkiewicza. "I jadą - mój jegomość - jadą - i jadą" ( Rzędzian, "Ogniem i mieczem") - jest masa powieści o tym, że jadą i jadą - nic się poza tym, że jadą, nie dzieje. Ale jakoś "czyta się"! Czyta się "Ogniem i mieczem", czyta się "Władcę Pierścieni" - "Zmroku" się nie czyta, przez "Zmrok"się brnie. Przy 190 stronie zatrzymałam się na sztywno i nie mogę dalej. Mam dość. Ale uparłam się - skoro byłam tak głupia, żeby wydać 35 zeta na książkę bez sprawdzenia jej recenzji, to teraz - na przekór sobie - właśnie ją przeczytam. Od tygodnia usiłuję dobrnąć do 200 strony - niestety, czytam po dwie dziennie, bo zasypiam w połowie drugiej.
Pierwszy raz trafiło mi się coś tak beznadziejnego. Bywały książki, które mi się nie podobały - innym tak, mnie nie. I trudno - taki, na przykład - Irving - nie jest dla mnie. Ale nie śmiałabym umniejszać jego talentu. Przeczytałam całą sagę "Zmierzch", chociaż od początku zgrzytałam zębami nad jej poprawnością językową (że o treści nie wspomnę). Nie czytam wyłącznie powieści z górnej półki, dlatego uznałam, ze taki "Zmrok" może być lekką rozrywką na chwilę - ale toto nie da się porównać z niczym. Nie dość, że obrzydliwość, brud, ohyda, obsceniczność wyzierające ze świata stworzonego przez Lebbona, są dla mnie odstręczające, to jeszcze niedostatki tłumaczeniowo - redakcyjne powodują, że "czas na lekturę" zaczął oznaczać dla mnie "czas na spanie".
Ale przeczytam. Uparłam się i przeczytam. Nawet jeśli przez najbliższy rok miałabym zaniżyć krajową średnią czytelnictwa....Jednak innym polecać nie będę. Wręcz przeciwnie.
A tego, co to dzieło robiło na półce z literaturą młodzieżową, to już zupełnie nie rozumiem.....
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ja mam o tyle dobrze, że korzystając z biblioteki wyłącznie, nie muszę żałować, jeśli trafię na coś "nieczytliwego". Bez żalu zwracam po przeczytaniu kilkunastu czy kilkudziesięciu stron :)
OdpowiedzUsuńedorota
Bo młodzież teraz takie "cuda" czyta.
OdpowiedzUsuńeldka
A nam sie podoba ksiazka, ktora nam wyslaliscie - dziekujemy :*
OdpowiedzUsuń