z klimatem...

z klimatem...

sobota, 22 stycznia 2011

Wspomnienia na Dzień Babci i Dziadka

 Zdecydowanie - starość nie jest dobra. Widać to przede wszystkim w szpitalach. Człowiek wiekowy, nie dość, że zmaga się z własną niedołężnością cielesną, uciążliwościami związanymi z - tą czy inną - chorobą, to jeszcze widzi, jak świat zmienia się w kierunku, którego jemu już nie będzie dane objąć umysłem.

Do pewnego momentu udawało mi się idealizować starość - te babcie z dziadkami na spacerach w parku, reklamy środków-na-starość (ten na ból stawów, tamten na pamięć, a jeszcze inny na serce jak dzwon), pierożki Pierwszej Babuni, ciasteczka Drugiej Babuni, opowieści Dziadunia Pierwszego, zabawy z Dziaduniem Drugim..... Było mi tym łatwiej, że moi Prawdziwi Dziadkowie tak krótko żyli, że - tak naprawdę - nie doświadczyli starości. Poza tym widziałam ich oczami dziecka, przed którym problemy ukrywa się głęboko...Wiedziałam, że Dziadek 1 jeździł do szpitala, ale kiedy ja przyjeżdżałam na wakacje czy święta, był wesołym kompanem moich zabaw. Jego tragiczna śmierć była szokiem dla wszystkich, ale pięciolatce nie należały się żadne wyjaśnienia: "przecież ona nie zrozumie". Cóż - dokładnie zapamiętałam, co się wydarzyło, którego dnia - nawet jakie słowa padły...Dziadek 2 odszedł dwa miesiące po pierwszym. Tym razem odbyło się to z daleka ode mnie. Potraktowałam to jak naturalną kolej rzeczy: najpierw jeden dziadek, teraz drugi....Pamiętam, że w wakacje jeździłam z Nim na rowerze, jadłam truskawki z ogródka i słuchałam płyt zespołu "Filipinki" i Grzesiuka, a we wrześniu pojechałam z rodzicami na pogrzeb...Tego roku straciłam jeszcze Trzeciego Dziadka - "przyszywanego". Był właścicielem domku, który wynajmowali moi rodzice. Z racji braku własnych wnuków, nas traktował trochę jak wnuczęta. Znał nas od urodzenia. Był Dziadkiem Codziennym, w przeciwieństwie do Rodzonych Dziadków, mieszkających 300 km od nas - mimo tego - pamiętam Go jakby najmniej. Brzydki rok 1980 pozbawił mnie wszystkich - niestarych przecież jeszcze! - Dziadków.

Babcie zostały ze mną dłużej. Te Rodzone - tylko nieco dłużej. Za to przyszywanych babć los zesłał mi aż dwie. I jestem mu za to bardzo wdzięczna.
Najbardziej Babciowa Babcia, jaką miałam, odeszła jako pierwsza. Szkoda...nie było jej dane dożyć nawet swoich 60.urodzin. Pamiętam ją głównie z zapracowania - to w sklepie z tkaninami, to w domu, to w polu i obejściu. Pamiętam święta u niej, kiedy przy stole gromadziła się cała, wielka rodzina. Pamiętam jej pierogi z ziemniakami i miętą, ciasteczka - gąski i poranne zupy mleczne. No i ciepłe opowieści o dzieciństwie mojej mamy i wujostwa. Ze strony taty nie było mi dane poznać mojej Prawdziwej-Prawdziwej, biologicznej Babci - umarła tuż po wojnie, nawet tata ledwie ją pamięta. Ze zdjęć rodzinnych wiem, że jestem do niej podobna. Dziadek 2 za namową swoich synów, ożenił się z rodzoną siostrą ich mamy - i to była znana mi Babcia. Tę zapamiętałam najlepiej, bo była z nami najdłużej. Od niej poznałam fascynujące - choć zwyczajne - historie rodzinne, opowieści i piosenki. Ona robiła specjalnie dla mnie ruskie pierogi, a chleb - znaczony przed ukrojeniem znakiem krzyża - smarowała domowym smalcem. No i niezapomniane jajecznice ze świeżych jaj, zabranych kurom o poranku. Z nią też odbyłam szereg wycieczek po rodzinie i po ważnych dla nas miejscach. A w końcu - w czasach chmurnego dojrzewania - przestałam się z nią dogadywać. Szkoda, że nie doczekała czasów, kiedy mój bunt złagodniał. Bardzo tego żałuję.
Do mojego wieku dorosłego dożyły tylko dwie moje przyszywane Babcie. Jedna - właścicielka wspomnianego domu, który rodzice wynajmowali. Długo nie wiedziałam, jak ma na imię - rodzice polecili, żebym nazywała ją "babcią D...." (D.... - to nazwisko) - bo tak miało być elegancko. I tak "elegancko" zostało do końca. Babcia D....poznała  mocno nieletniego Gburka, kiedy to na swoich dwuletnich nóżkach przyszedł odwiedzić ponad dziewięćdziesięcioletnią staruszkę. Babcia D... w moich wspomnieniach pozostanie jako niziutka, drobna starsza pani, drepcząca żwawym krokiem po ścieżce wśród bzów, częstująca cienko krojonym żółtym serem albo cukierkami, karmiąca łyżeczką swojego psa - Pikusia - równie wiekowego, jak ona sama. I ten klimat, panujący w jej domu - stary, jak ona i Pikuś. Duży fotel, prawdziwy obraz (nie reprodukcja!) nad przedpotopowym telewizorem, łóżko z piramidą pierzyn, przykryte narzutą i kuchnia węglowa....i piwnica...Smutno, że nic już z tego nie zostało - nowi właściciele kompletnie przebudowali dom i całkowicie przeorganizowali MOJE podwórko, mój RAJ.

Ostatnia babcia, która mi się ostała, jest Babcią Wyjątkową. Jest to najbardziej optymistyczna osoba, jaką zdarzyło mi się poznać. Przeżyła wojnę i Powstanie Warszawskie, przeżyła wywóz do Niemiec, przeżyła śmierć dwuletniej córki, potem śmierć męża. I nadal jest pełną dobrych myśli osobą. Nie patrzy WCALE na złe rzeczy, które ją spotykają - widzi tylko te dobre. Składając Jej życzenia na Dzień Babci, zapytałam - jak zwykle - o zdrowie. Usłyszałam: "Nie mam co narzekać. Co prawda już wcale nie chodzę - nogi odmówiły mi posłuszeństwa - ale widzę i słyszę dobrze, czytam książki, rozwiązuję krzyżówki i wiem, co się na świecie dzieje - widziałaś kiedyś taką dziewięćdziesięciolatkę? To dlaczego ja mam narzekać? W życiu się nie spodziewałam, że będę tyle żyła!"

Gdyby każdego spotykała taka starość, jak Babcię H., świat byłby dobrze urządzony. Niestety, Babcia H. jest wyjątkiem. Starość jest paskudna, zła, bolesna i nieciekawa. Może do czasu mojej własnej starości ktoś coś mądrego wymyśli, żeby ją przechytrzyć. Póki co - zamierzam brać przykład z Babci H. - może optymizm życiowy wystarczy.....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz