z klimatem...

z klimatem...

poniedziałek, 7 lutego 2011

Jaki styczeń, taki luty...

Początek kolejnego miesiąca spędzam na trasie dom-szpital. Tym razem z Młodszym Chłopcem...Ech, chorowity i wątły ten męski ród...Teraz ćwiczymy anginę (albo coś podobnego), szkoda, że to już trzeci antybiotyk w tym sezonie. I szkoda, że nawet pyralgina - moja "broń ostatniej szansy", nie potrafi sobie poradzić z gorączką.

Zaczynam obawiać się początku marca....

Skąd moje ten strach? Trochę przestaję wierzyć w możliwości medycyny, po  naszych szpitalnych przygodach. Do tej pory byłam  zdania, że wystarczy trafić na dobrego lekarza, dobry szpital - i diagnoza zostanie postawiona, a wdrożone leczenie doprowadzi pacjenta do pełnego wyzdrowienia. Ale ludzie jednak wciąż są głupi wobec dziwnych przypadłości, które wymykają się standardom.

Cóż...należy mieć nadzieję, że ja i Gryzelda będziemy trzymać się dzielnie i nie postradamy zmysłów do tego stopnia, żeby Chłopaków powierzyć ludowym znachorom, którzy na kilka "zdrowasiek" wsadzą ich do pieca chlebowego....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz