z klimatem...

z klimatem...

niedziela, 20 lutego 2011

Narciarstwo

Nie cierpię nart.
Do obecnego wyjazdu nie miałam do nich stosunku żadnego - po prostu wiedziałam, że zjazd w dół nie jest dla mnie, natomiast zakładałam spróbowanie biegówek. I spróbowałam: gdyby biegówki były krótsze i szersze a teren idealnie płaski, mogłabym powiedzieć, że jest ok. A tak: zakupiłam sobie kijki do nordic walking i już - tyle mojego narciarstwa i więcej nie będzie.
Nie rozumiem natomiast pędu do tego, że na nartach trzeba koniecznie i obowiązkowo, ze kto nie umie na nartach to ułomny jest i tyle. Nie, nie jestem ułomna. Nie lubię, nie chcę i nie jest to dla mnie przyjemność.
Po przepychankach pod wyciągami, które widziałam razy kilka, po popisówach na stoku, o których opowiadała mi rodzinka, po dwóch spektakularnych upadkach, które widzieliśmy, a po których narciarze się nie podnieśli o własnych siłach....po zapchanych parkingach, pełnych knajpach, gdzie narciarze pomiędzy zjazdami wzmacniają się procentami(!!!) - dochodzę do wniosku, że narciarstwo to głupota w czystej postaci.
Pchać się na stok tylko po to, żeby z niego finezyjnie - na łeb na szyję - zjechać z dużym ryzykiem połamania kończyn oraz uszkodzenia innych części ciała....
Ładować się w jakieś koszmarnie niewygodne buty(w których chodzący wygląda równie zgrabnie, jak pingwin), przepychać w kolejkach do wyciągu, tracić MNÓSTWO kasy na sprzęt, wyciągi, przekąski. Po co? W imię czego?
Żeby to jeszcze miało jakieś wymierne zdrowotne korzyści...ale nie! 75% obserwowanego przeze mnie narciarskiego towarzystwa ma nadwagę - jak sądzę - nie z powodu uprawiania sportu, tylko okoliczności towarzyszących - czyli przesiadywania w knajpkach i zagryzania oscypka golonką a kiełbasy bigosem. Szczycą się potem tym, że spędzili takie zdrowe dwa tygodnie na świeżym powietrzu, w ruchu. I na następne 11,5 miesiąca zasiadają w fotelu z pilotem tv w ręku ewentualnie przemieszczają się czasem do biurka z komputerem. Aż do następnych ferii i następnego sportowego wyjazdu.
Jakież to wymierne korzyści miałabym z tego, że uszkodziłabym sobie kolano/złamała nogę/rozwaliła łeb i pozbawiła się przyjemności aerobiku na długie miesiące (lub lata!)??? Chwila przyjemności - wątpliwej, jak dla mnie - bardziej panicznego strachu przed prędkością i wysokością - a ryzyko duże. No i ten cały odpychający klimacik i narciarska atmosfera - fuj!
Jak dobrze, że mogę sobie po prostu pójść na spacer do lasu czy nas rzekę i pokontemplować piękno i spokój przyrody...Bez ludzi....Albo usiąść w pustej kawiarni (bo "towarzystwo narciarstwo" wybiera kiełbasiano-piwne lokale) przy kawie i poczytać książkę....
A narciarstwo to ja sobie lubię pooglądać w telewizji - uprawiane przez profesjonalistów.
I niech tak zostanie.

4 komentarze:

  1. też tak myślałam, tym bardziej, że mam chory kręgosłup.
    Ale kiedy z wielkim trudem zjechałam z instruktorem pierwszy raz - zakochałam się.
    Wysiłek fizyczny wywołujący endorfiny, ruszenie tyłka z kanapy, pęd wiatru, , ćwiczenie kolejnych bezpiecznych skrętów, nauka upadania bezpiecznego...
    Dla mnie to coś fantastycznego. Wydatek na sprzęt - jednorazowy. Wyciągi można znaleźć te mało zatłoczone i tańsze o wysokim komforcie.
    Buty moga byc wygodne a mają zapewnić bezpieczeństwo stawom. A prawdziwy narciarz cieszy się ze zjazdów a nie siedzenia w knajpie, sniadanie i obiadokolacja wystarczą. Nie wyobrażam sobie też picia i ruszania potem na stok.
    Do tego to sport wymagający dobrej kondycji, więc oprócz nart jeszcze basen, łyżwy, latem rolki, bu potem nie jęczeć od zakwasów.
    Należy odróżnić narciarzy od pseudonarciarzy, którzy są zagrożeniem dla siebie i innych na stoku.
    A tusza, nie zawsze związana jest ze skłonnością do piwa i tłustych potraw, czasem to wynik choroby.
    Pozdrawiam serdecznie - cyferki - gruba narciarka;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wysiłek fizyczny kocham szczerze, ale NIE MUSZĄ to być narty - wiem, co to znaczy zmęczyć się do padnięcia i uwielbiam ten stan :)
    Właśnie smażę drugi wpis, wyjaśniający nieco moje obserwacje - byłam w Zakopanem, w samym centrum warszawskich ferii, gdzie pseudonarciarze stanowili duży procent całego towarzystwa.....Prawdziwi narciarze - jak się potem dowiedziałam - nie jeżdżą do Zakopanego, szczególnie w sezonie.
    A my pojechaliśmy zasadniczo nie na narty, tylko w góry....Narty rodzina zaordynowała sobie przy okazji, ja czyniłam tylko obserwacje socjologiczne ;)
    Co do tuszy - wiem, że nie zawsze jest efektem nadużywania jedzenia i piwa - ale uwierz mi - gdybyś poobserwowała przez parę dni oblężenie barów pod stokami, też doszłabyś do podobnych wniosków.

    OdpowiedzUsuń
  3. No jeśli to było Zakopane, to wierzę - tam się jeździć na nartach nie da:)Tam jest ciasno, drogo i do kitu.
    A co do gór, to polecam Sudety:) Mozna i ponartowac i pozwiedzac okoliczności przyrody:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ze mnie narciarki nie będzie :) a Tatry wybraliśmy tym razem ze względu na chęć...zobaczenia Tatr :) w Sudetach byliśmy ostatnio - też pięknie, ale zupełnie inaczej :))
    no cóż mamy nauczkę - na narty Rodzinka będzie jeździć gdzie indziej (być może beze mnie?), a na spacery - w Tatry. Następny wyjazd już w planach.

    OdpowiedzUsuń