Jak co roku, ogarnął mnie szał zbierania.
Kasztany wielbię miłością bezgraniczną i kompletnie niewytłumaczalną. Kiedy nie miałam kasztanowca na podwórku, moje zamiłowanie do brązowych kulek było nieszkodliwym dziwactwem - ot, nosiłam w kieszeni każdej kurtki kilka sztuk, znalezionych - kiedyś - gdzieś, żeby je czasem poprzetaczać w ręku, w stresujących chwilach.
Teraz jest inaczej: mam własnego kasztanowca, który w tym roku obdarzył mnie wyjątkowo dużą liczbą owoców. A obok żadnego kasztana nie potrafię przejść obojętnie...pozostawić na ziemi, porzuconego....więc zbieram, zbieram, ZBIERAM.....
Wczoraj przyniosłam do domu pokaźną reklamówkę. Oczyściłam, zapełniłam wszystkie przezroczyste wazony, które mam w domu. Zaopatrzyłam w kasztany na zimę wszystkie moje kurtki i płaszcze. Zostały mi dwie miski połyskliwych skarbów. Ktoś reflektuje?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz