z klimatem...

z klimatem...

niedziela, 1 kwietnia 2007

Archiwum 2

Rano zdecydowałam sie pojechać z samochodem do myjni. Takiej porządnej - i wewnątrz, i na zewnątrz. Niemyty był przez jakieś 3 tygodnie: czekałam, aż się breja w miarę roztopi, więc warstwa brudu uzbierała się spora.
Po umyciu autko lśniło i pachniało. Byłam szczęśliwa, świat wydawał się jaśniejszy(mimo pogody) .
Pojechałam po dzieci do szkoły. Postawiłam samochód OBOK wielkiej, błotnisto - mazistej kałuży, na chodniku.
NIE, nikt nie wjechał w kałużę, ochlapując mój wypielęgnowany samochód.
Pochwaliłam się dzieciom, jak to pięknie nam się teraz będzie jeździć....i tak przyjemnie....
Wsiedliśmy do środka, zaczęłam manewrować(ciasno było) i...nadeszła pani z wózkiem dziecięcym. Chciałam być uprzejma wiosennie a stałam akurat w poprzek - i cofanie się na miejsce parkowania i dalsze wyjeżdżanie zajęłoby tak samo dużo czasu. A ja tak bardzo chciałam ją przepuścić....
Więęęęc.......
Wjechałam wszystkimi czterema kołami w breję
I natychmiast w niej utonęłam aż po podwozie
Próby wyjazdu zakończyły się zbryzganiem CAŁEGO auta drobinkami i niedrobinkami błocka, zmieszanego - dla większej atrakcyjności - ze zgniłą murawą i psimi odchodami.
Zakopałam się definitywnie.

Na szczęście z przedszkola wychodził nauczyciel mojego młodszego dziecka (moje szczęście, bo jego to chyba nie bardzo.....). Z pomocą chłopaków grających na pobliskim boisku w piłkę, po półgodzinnej walce i wzbijaniu fontann błota, wypchnęli mnie na twardy grunt.
Stan obuwia uczynnego pana od korektywy, jak też jego samochodu(który stał tuż za mną....) nie był do pozazdroszczenia.
Podziękowałam ładnie.
Chyba mu czekoladki kupię.....
Czy winko.....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz