z klimatem...

z klimatem...

sobota, 7 kwietnia 2007

Koncepcje wychowawcze

Zaczyna mnie zastanawiać wpływ koncepcji wychowawczych na ukształtowanie dorosłego człowieka. Bo te koncepcje bywają różne nie tylko w różnych rodzinach, ale i w obrębie jednej - w zależności np. od płci dzieci, wieku rodziców, sytuacji ogólnej.
 Znam rodzinę, gdzie była wyraźna faworyzacja męskiego potomka przez matkę - oto mamy 30-letniego maminsynka, wiecznego chłopca - ale to było do przewidzenia, aczkolwiek nie wiem, czy taki cel przyświecał matce, kiedy swego synka traktowała lepiej niż córki.
Córka starsza - "córeczka tatusia" - w szkole wzorowa uczennica, matura, studia, zero buntu......i nagle: ślub na drugim roku. A gdzie światła kariera? Ano zeszła na drugi plan wobec nowego celu - Rodziny. Zresztą - kobieta ta świetnie się czuje, realizując swoje nowe powołanie od lat kilkunastu. 
Córka młodsza - "wpadkowa" - rodzinna maskotka, zawsze najmłodsza, ale....z piętnem dziecka nieplanowanego. Nie czuła się w domu najlepiej, więc szybko znalazła sobie starszego partnera i ślepo się w nim zakochała. Ślub, dziecko, klapki na oczach, które szybko spadły. Zostało jej dziecko.
Czy powołując na świat nowe życie, powinniśmy mieć w głowie różne życiowe scenariusze, które rozgrywają się wokół nas? Czy po prostu twardo realizować swój plan? A może podświadomie staramy się unikać znanych nam błędów? Tylko czy wtedy nie popełniamy innych? Albo nawet nie popadamy w drugą skrajność?
Oto taka sytuacja: zapracowana matka ma starszą i młodszą córkę. Ojciec nieobecny. Starsza, kosztem swojego dzieciństwa, przejmuje obowiązki matki względem mlodszej. Która w przyszłości będzie lepszą matką?
Czy lepszą matką jest ta, która uważa, że naturalnym powołaniem kobiety - matki jest karmienie piersią i bycie z noworodkiem na każde jego wezwanie przez pierwsze miesiące jego życia?(to droga życiowa starszej siostry) Czy może ta, która lekko zniecierpliwiona płaczem miesięcznego dziecka daje mu smoczek, butelkę i inne gadżety, byle tylko nie wziąć na ręce "bo nie ma czasu na takie fanaberie - pracuje przecież, ma własne życie, nie będzie jej tu niemowlak rządził"(to siostra młodsza). Na pierwszy rzut oka wydaje się, że pierwsza. Ale czy pierwsza nie jest na dobrej drodze do wychowania maminsynka, o którym już była mowa?
Kto popełnie większy błąd: rodzice chuchający na swoją pięcioletnią córeczkę - zakładający jej kask rowerowy na przejażdżki po trawiastym podwórku, nie pozawalający na samodzielne spacery po okolicy i kontakty z rówieśnikami bez nadzoru dorosłych(okolica małomiasteczkowa, brudne i szczęśliwe dzieci bawią się na ulicy, widać je z okien domów), a może rodzice wypuszczający swoją siedmiolatkę rano na dwór i nie interesujący się jej poczynaniami aż do wieczora? Z całą pewnością to ta druga lepiej poradzi sobie w życiu, o ile wcześniej nie spotka jej coś przykrego. Czy warto takie ryzyko ponosić? Czy lepiej być jak ci pierwsi rodzice?
A może to wszystko jest jak u zwierząt? Na przykład ptaki dzielą się na gniazdowniki, które doglądają swoich piskląt w gnieździe i zagniazdowniki, które pisklęta wypuszczają.  I jedne i drugie dbają o swoje dzieci - na swój specyficzny sposób.
Mam mnóstwo takich przemyśleń i wątpliwości - począwszy od stosunku do pieniędzy, skończywszy na stopniu zaangażowania małoletnich w życie rodziny jako całości ( wiedza o tym, ile tata zarabia, na przykład). Będę je sobie tu podrzucać od czasu do czasu....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz