Z okazji Dnia Marudy, czytałam dziś Potomkom przed spaniem. Tak, tak, takim przerośniętym Potomkom też się jeszcze czytuje. Z rzadka i po długich namowach, ale zaprzeczyć niepodobna, że mają miejsce takie ekscesy.
Czytaliśmy "Jaśki" - naszą nową zdobycz, zachwalaną jako "podobne coś do "Mikołajka"" - słusznie zresztą. Tytułowe "Jaśki" to pięciu (niemal sześciu) braci, których rodzice - z braku lepszego pomysłu - nazwali Jaśkami A, B, C, D i E. Dzisiejszy rozdział mówił o wyjeździe rodzinnym w ramach - i ZAMIAST(!) prezentu gwiazdkowego. Jaśkowie mieli różne przygody, chociaż przez cały rozdział nie byli entuzjastycznie nastawieni do ojcowskiej koncepcji prezentu. Pod koniec okazało się, że po powrocie do domu czeka na nich choinka, a pod nią - prawdziwe, zapakowane prezenty. Nie jakieś niematerialne "wyjazdy rodzinne ze świeżym, górskim powietrzem".
Gburek (dla przypomnienia - za dni parę kończy lat 14) wyraźnie ożywił się przy odkryciu przez bohaterów "prawdziwej" choinki z "prawdziwymi" prezentami. Ale i obruszył: "no mamo! w takim momencie przerywasz? doczytałabyś już do końca rozdziału, skoro TYLE już przeczytałaś". W pierwszej chwili zbaraniałam - jak to "przerywasz"? Jak to "nie dokończyłaś"? Może jednak wcześniej to czytał a mnie się strony zlepiły? Czy co? Nie! Nic podobnego - to koniec rozdziału.
I tu dotarła do mnie śmieszna prawda: Gburek czekał na to, aż chłopcy - bohaterowie rozpakują prezenty. A opowieść kończy się na tym, że je ZNAJDUJĄ. Po prostu. Nieważne, co jest w środku - przynajmniej dla autora. Dla Gburka zaś - priorytetowe! Pofuczał, pomruczał i poszedł spać, niepocieszony. Jak można urwać wątek w środku? Pozostawić prezenty bez odwijania z papierka. Phy!
Uśmiałyśmy się z Gryzeldą setnie z tej gburkowej dociekliwości.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz