Będąc dziś w Stolicy, poszłam się pokrzepić kawą i bagietką w miłej francuskiej knajpce w samiuśkim centrum turystyczno-studenckim, na Nowym Świecie.
Kanapeczka była niczego sobie, latte również. Trochę nie pasowałam do Towarzystwa, które wyrwawszy się na lanczyk z biur w garniturach i garsonkach, rozprawiało o najnowszych rozwiązaniach biznesowych i posunięciach taktycznych oraz kampaniach reklamowych. Usiadłam w kątku z moją książką, odłożyłam na bok zimową kurtkę, wygrzebaną z zakamarków szafy, schowałam pod krzesło traperskie buty-na-śnieg i obserwowałam otoczenie. Lubię obserwować.
Nagle paniusia ze stolika obok pożegnała się ze swoim eleganckim kontrahentem i opuścili knajpkę. Pozostała samotna kanapka...Porzucona....Chociaż taka piękna....
Zrobiło mi się żal.
Za chwilę świeżutka, chrupiąca bagietka z pysznymi dodatkami miała skończyć w koszu.
Zawahałam się tylko przez chwilę: porwałam z siedzenia swoją kurtkę wraz z polarem, błyskawicznie przemknęłam obok stolika z opuszczoną kanapką i dokonałam porwania.
Nie bójmy się słów: KRADZIEŻY.
Pozostawiłam ludzi, siedzących przy innych stolikach, w niemym osłupieniu. Niektórzy mieli na twarzach nawet wyraz pogardy. I trudno.
Mało co denerwuje mnie tak bardzo, jak jawne marnotrawienie jedzenia, kiedy tuż za rogiem są głodni ludzie.
Rozumiem: dziewczyna najadła się straszliwie i nie dała rady zjeść do końca. Ale ta kanapka była NIE RUSZONA. Ona zamówiła sobie ją jako pretekst do rozmowy biznesowej. Ot, tak. Bezmyślnie. Nie traktując jej jako jedzenie (bo jestem głodna), tylko jako gadżet towarzyski (bo fajnie się gada o interesach w towarzystwie ładnego żarcia). Ojjj...moja cała sympatia, z jaką przysłuchiwałam się rozmowie "państwa warszawkowstwa", wyparowała w ciągu sekundy.
Pani spod kościoła św. Krzyża - stała bywalczyni tego miejsca - podziękowała mi serdecznie za kanapkę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Piękny gest.
OdpowiedzUsuńReszta nie ma znaczenia.