...że te skarpetki podwójne to przepowiednia katastrofy?
Blog mi się zawiesił od tego nadmiaru skarpetkowego szczęścia - to znaczy: ja się blogowo zawiesiłam.
No i trudno. Bywa (jak - irytująco dość - mawiał bohater książki, czytanej przeze mnie ostatnio).
Co się działo przez cały kwiecień, opisać nie sposób w jednej notce. Może spróbuję, a może nie - nie wiem jeszcze.
W każdym razie, nawet polubiłam biochemię, co jednak nie okazało się wystarczające, żeby zdać egzamin. Czeka mnie przeprawa wrześniowa, która może okazać się nawet przeprawą czerwcową, jeśli dość mocno się zmobilizuję. Na razie niemal miesiąc odpoczywałam po traumatycznym przeżyciu, jakim okazało się zmierzenie z pytaniami egzaminacyjnymi. Tym bardziej źle to spotkanie na mnie wpłynęło, że ROZUMIAŁAM, o co mnie pytają (co wcale nie było dla mnie takie pewne, kiedy rozpoczynałam swoją przygodę z biochemią). Niestety, to, co potrafiłam ODPOWIEDZIEĆ, nie wystarczyło na trójczynę. Jest nadzieja, że przy następnym podejściu wystarczy.
Ale póki co - mamy maj. Początek jakoś nie wygląda zachęcająco. Nigdzie nie wyjechaliśmy na tzw. "majówkę". Planowaliśmy wycieczki rowerowe, niestety - pogoda nie zachęca do tego typu aktywności. Co prawda nie pada, ale za dwudziestu kilku stopni w poprzedni weekend, zrobiło się...KILKA STOPNI. Lekka przesada, uważam. Nawet powróciliśmy do przyjaźni z piecem.
Dobrze, że chociaż zieleń zachowuje się, jak należy - czyli po prostu JEST.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz