z klimatem...

z klimatem...

środa, 16 grudnia 2009

I skończyło się...

...beztroskie życie panny Gryzeldy.
Nawet się tego trochę spodziewałam, ale nie mogę powiedzieć, że oczekiwałam.
Gryzelda - dziecko genialne, wszechstronnie uzdolnione. Dziecko ze słuchem i pamięcią absolutną. Dziecko pochłaniające książki, odkąd zaczęło rozpoznawać litery w wieku lat około trzech.

To oto dziecko w klasie czwartej się pogubiło.
Bo trzeba się uczyć, żeby skoczyć powyżej czwórki, nawet w szkole o marnym poziomie, nawet przy tak marnym programie nauczania, jak w polskim szkolnictwie początku dwudziestego pierwszego wieku.

Genialne dziecko potrafi zdobyć komplet ocen - od "jeden" do "sześć", więc nie udałoby się mu zdobyć czerwonego paska, gdyby koniec semestru był końcem roku. Owszem - dziecko genialne ma same czwórki-piątki-szóstki, jako oceny końcowe. Jednak w swej wredocie oraz perfidii nie uznaję tego wyniku za zadowalający. Nie w przypadku tego egzemplarza. Nie po to tak sprytnie z Jonatanem wykonałam kombinację genową, żeby ją teraz zmarnotrawić. I nie chodzi tu - bynajmniej - o oceny. Chodzi o totalne nieróbstwo uczennicy.

Pamiętam, jakim zaskoczeniem oraz dumą było dla mnie świadectwo z czerwonym paskiem Gburka. Kompletnie się tego - z jego strony - nie spodziewałam, nie oczekiwałam. A tu: niespodzianka. Wypracowana, zasłużona nagroda.

W przypadku Gryzeldy brak wyróżnienia jest dla mnie sygnałem, że ja coś robię nie tak, czegoś nie dopilnowuję, coś mi umyka. Dobrze, że patrzę i widzę. I będę naciskać. Od teraz.

Dziwna sprawa, że walki o zacięcie naukowe spodziewałam się ze strony syna, mam ją ze strony genialnej i - w założeniu bezproblemowej - córki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz