Kiedyś myślałam, że na starość człowiek po prostu staje się upierdliwy dla otoczenia, nie zdając sobie z tego sprawy. Ale to kryterium wysoce niepewne - jest mnóstwo młodych ludzi bezgranicznie uciążliwych - takich, że aż ma się ochotę zwyczajnie dać im w pysk, bo nic innego i tak nie zadziała. Jest też spora grupa wesołych, żwawych staruszków, wzbudzających li i jedynie sympatię.
Potem usłyszałam opinię, że to sam organizm daje znać, że się zużywa: tu strzyka, tam boli, rano ciężko zwlec się z łóżka, bo kręgosłup, spacery męczą, bo kolana, zmarszczki się mnożą, tłuszczyk tu i ówdzie przyrósł na stałe, ciało zaś ciąży ku ziemi, obwisając malowniczo. No ale jednak nie u wszystkich, nie u wszystkich....
Doszłam do wniosku, że każdy starzeje się na jedyny i niepowtarzalny sposób.
Ja wiem, że jestem stara, albowiem zjadłam dziś pączka, popiłam zupką tupu "gorący kubek" i czuję swój żołądek. Oraz inne trzewia. I będę je czuła chyba do końca miesiąca.....A drzewiej to się dopiero jadało: zupki chińskie zagryzane kanapką z dżemem, frytki popijane zimnym mlekiem - i nic a nic się nie działo, żaden organ wewnętrzny się nie uzewnętrzniał.
Ot, starość.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz