Jonatan. Nasza domowa Kasandra.
On i te jego przeczucia, w które nikt nie chce wierzyć. On i to jego czarnowidztwo, które - jakimś cudem - ratuje nas od poważniejszych problemów. O ile raczymy posłuchać jego niezawodnego: "wydaje mi się..."
"Zadzwoń do serwisanta od pieca" - rzucił mi przed wyjazdem na delegację.
"Ale przecież działa" - odpowiedziałam.
" Zadzwoń, niech przyjdzie i zrobi przegląd, coś mi on tu nie tak brzmi, jak trzeba"
Ja tam żadnych niepokojących dźwięków nie słyszałam - podobnie, jak nie słyszę stukotów w samochodzie (a kiedy Jonatan mówi, że słychać, to najdalej za dwa dni samochód leży i kwiczy), nie czuję, że kierownica jest krzywo lub drży (???) - potem okazuje się, że nie ma powietrza w kołach, albo koło po prostu ODPADA, nie widzę, że coś jest zrobione krzywo (to przy kontroli pracy naszego majstra - najczęściej potem sam majster kaja się, że fuszerkę odwalił). Jestem niefrasobliwa i wychodzę z założenia, że wszystko ma działać jak należy, najlepiej bez naszej ingerencji. Nie wietrzę problemów, póki mi się nie objawią.
No to się objawiły.
Piec padł, niniejszym i oficjalnie - tuż po mojej rozmowie telefonicznej z serwisantem, podczas której to miły pan, wysłuchawszy przedstawionego przeze mnie opisu objawów ze strony pieca, uspokoił mnie, że wszystko wskazuje na to, że z piecem wszystko jest w porządku i możemy się - dla świętego spokoju (skoro już baaardzo chcę płacić) - umówić się na przegląd techniczny w przyszłym tygodniu.
To było o 10.00 rano.
Około 20.00 stwierdziłam, że nie jest dobrze.
O 23.00 wiem już, że jest źle.
I jak tu nie wierzyć Jonatanowi?
Jeśli rano serwisant mi powie, że on ma czas w przyszłym tygodniu, bo tak się umawialiśmy, to osobiście przegryzę mu gardło....Telefonicznie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz