Bardzo mi przykro, że w dniu dzisiejszym zrobiono Wam psikusa w postaci zakazu palenia w miejscach publicznych. Przykro mi, że ogranicza się Wasze, Drodzy Palacze, prawo do wolności wyboru.
Jakiś czas temu poczyniłam wpis na blogu o tym, że przeszkadzają mi palacze w niektórych sytuacjach. Nie zdecydowałam się go opublikować, bo mam wśród znajomych - także tych, którzy czytają bloga - osoby palące. Nie chciałam być źle zrozumiana albo - co gorsza - wyeliminowana ze spotkań towarzyskich, jako ta, która palaczy nie akceptuje.
Dziś jest odpowiedni moment, żeby mój wpis odgrzebać. Może palący mi wybaczą, za to, że chociaż trochę biorę ich w obronę.
Nie przeszkadza mi, że ktoś, spotkawszy się ze mną na kawie pali sobie, bo sprawia mu to przyjemność. Nie przeszkadzają mi palacze w tysiącu innych sytuacji życiowych. Ot, chociażby w knajpach. Na spotkaniach towarzysko - plenerowych. W zaciszu ich własnego domu (ale już nie balkonu, litości! na górze mieszkają ludzie.....). Nie dostaję nerwowych drgawek, kiedy ktoś wyciąga przy mnie papierosa. Nie uciekam w najdalszy kąt knajpy przed papierosowym dymem, chociaż jadać wolę zdecydowanie w sali dla niepalących.
Kiedy przyszła do pracy w naszej firmie dziewczyna, która potrafiła wypalić trzy papierosy przed rozpoczęciem dnia, trzy następne po śniadaniu, a potem, w trakcie pracy, jeszcze kilkanaście (???), to już mi to zaczęło wadzić.
Nie da się wydajnie pracować - gdziekolwiek - tracąc czas w ten sposób. Żyje się od przerwy na papierosa, do przerwy na papierosa. To tak, jakby miłośnik kawy przerywał swoje codzienne obowiązki na pięć minut w ciągu każdej godziny, bo on musi się napić. Teraz i natychmiast. I nie jest to szklanka wody, którą łapie się mimochodem i wychyla - jest to cały rytuał.
Rozumiem zakaz palenia w szkołach - od dawna zgrzytała mi dwulicowość nauczycieli, którzy zaraz po przepędzeniu uczniów z toalet, zamykali się w pokojach nauczycielskich, aby zapełnić popielniczki, a po przerwie wejść do klasy, ciągnąc za sobą papierosowy dym.
Rozumiem zakaz palenia w placówkach ochrony zdrowia - toalety w szpitalach są strasznie mało przyjaznym - dla niepalącego - miejscem.
Rozumiem zakaz palenia na przystankach - wielokrotnie byłam atakowana dymem puszczanym "przecież w drugą stronę", co szczególnie przeszkadzało mi wtedy, kiedy byłam w ciąży.
Palacze - w większości wypadków - są egoistami, którym wydaje się, że niepalący przesadzają ze swoją nadwrażliwością na dym, bo dym przezież nie śmierdzi AŻ TAK. Palacze - kiedy poprosić ich o niepalenie tu i teraz (np. na przystanku, na którym są dzieci) - są najczęściej aroganccy, napastliwi i z góry obrażeni na niepalącą resztę świata, która się na nich uwzięła. Palacze nie dopuszczają do świadomości faktów, mówiących o szkodliwości palenia - zarówno czynnego, jak i biernego. Fakty potwierdzone badaniami uważają za dyrdymały równie prawdziwe, jak hasło: "kto pije i pali ten nie ma robali". Palacze są ślepi i głusi, nie widzą świata, poza czubkiem swojego rozżarzonego papierosa. I wywalają pety gdzie popadnie. Podkreślam - to są ogólniki. Znam kilkoro kulturalnych palących, ale na hasło "palacz" nie oni pojawiają się w mojej głowie, tylko ten statystyczny Kowalski, wyrzucający niedopałek na tory tramwajowe i zionący resztką dymu na współpasażerów, stojących na schodach, wewnątrz pojazdu.
Mimo tej nienajlepszej cenzurki, jaką wystawiłam naszym palaczom, za chińskiego bożka nie jestem w stanie zrozumieć zakazu palenia w knajpach. No dlaczego? Działały sobie sale dla palących - i było dobrze. Jak ktoś nie miał chęci nurzać się w dymie - droga wolna. Jeśli dla kogoś ważniejsza była kwestia prania ubrań po spotkaniu z palącymi znajomymi, cóż to za bezwartościowa znajomość?
Swoją drogą - jak to czasy sie zmieniły: kiedy my byliśmy w wieku szkolnym, oczywistością było, że w pewnym wieku sięga się po papierosa - zupełnie tak samo, jak po alkohol. Jedni próbują i im się podoba, inni nie wychodzą nigdy poza fazę młodzieńczych eksperymentów. Teraz papieros wyszedł z mody - coraz mniej ludzi - przynajmniej z grona moich znajomych - pali papierosy. Raczej słyszę wokół, że udało im się zerwać z nałogiem, albo że walczą.
Cieszę się, że mnie nigdy do tego nie ciągnęło. I cieszę się, że Jonatanowi udało się z tym skończyć. Mimo tego, że minęły dopiero dwa lata, nie pamietam - i nie chcę pamiętać - jak to wtedy było. Cieszę się, że już nie muszę mieszkać pod jednym dachem z papierosowym niewolnikiem.
Pomijając nieciekawy zapach - większość ludzi (szczególnie kobiet) wygląda z papierosem idiotycznie. Nielicznym - znam osobiście kilka przypadków - jest do twarzy z nałogiem.
Cokolwiek miałabym przeciwko palaczom, uważam, że zakaz palenia jest przesadzony. Przesadzony o lokale gastronomiczne. Życzę powodzenia w egzekwowaniu tego zakazu.
Jakiś czas temu poczyniłam wpis na blogu o tym, że przeszkadzają mi palacze w niektórych sytuacjach. Nie zdecydowałam się go opublikować, bo mam wśród znajomych - także tych, którzy czytają bloga - osoby palące. Nie chciałam być źle zrozumiana albo - co gorsza - wyeliminowana ze spotkań towarzyskich, jako ta, która palaczy nie akceptuje.
Dziś jest odpowiedni moment, żeby mój wpis odgrzebać. Może palący mi wybaczą, za to, że chociaż trochę biorę ich w obronę.
Nie przeszkadza mi, że ktoś, spotkawszy się ze mną na kawie pali sobie, bo sprawia mu to przyjemność. Nie przeszkadzają mi palacze w tysiącu innych sytuacji życiowych. Ot, chociażby w knajpach. Na spotkaniach towarzysko - plenerowych. W zaciszu ich własnego domu (ale już nie balkonu, litości! na górze mieszkają ludzie.....). Nie dostaję nerwowych drgawek, kiedy ktoś wyciąga przy mnie papierosa. Nie uciekam w najdalszy kąt knajpy przed papierosowym dymem, chociaż jadać wolę zdecydowanie w sali dla niepalących.
Kiedy przyszła do pracy w naszej firmie dziewczyna, która potrafiła wypalić trzy papierosy przed rozpoczęciem dnia, trzy następne po śniadaniu, a potem, w trakcie pracy, jeszcze kilkanaście (???), to już mi to zaczęło wadzić.
Nie da się wydajnie pracować - gdziekolwiek - tracąc czas w ten sposób. Żyje się od przerwy na papierosa, do przerwy na papierosa. To tak, jakby miłośnik kawy przerywał swoje codzienne obowiązki na pięć minut w ciągu każdej godziny, bo on musi się napić. Teraz i natychmiast. I nie jest to szklanka wody, którą łapie się mimochodem i wychyla - jest to cały rytuał.
Rozumiem zakaz palenia w szkołach - od dawna zgrzytała mi dwulicowość nauczycieli, którzy zaraz po przepędzeniu uczniów z toalet, zamykali się w pokojach nauczycielskich, aby zapełnić popielniczki, a po przerwie wejść do klasy, ciągnąc za sobą papierosowy dym.
Rozumiem zakaz palenia w placówkach ochrony zdrowia - toalety w szpitalach są strasznie mało przyjaznym - dla niepalącego - miejscem.
Rozumiem zakaz palenia na przystankach - wielokrotnie byłam atakowana dymem puszczanym "przecież w drugą stronę", co szczególnie przeszkadzało mi wtedy, kiedy byłam w ciąży.
Palacze - w większości wypadków - są egoistami, którym wydaje się, że niepalący przesadzają ze swoją nadwrażliwością na dym, bo dym przezież nie śmierdzi AŻ TAK. Palacze - kiedy poprosić ich o niepalenie tu i teraz (np. na przystanku, na którym są dzieci) - są najczęściej aroganccy, napastliwi i z góry obrażeni na niepalącą resztę świata, która się na nich uwzięła. Palacze nie dopuszczają do świadomości faktów, mówiących o szkodliwości palenia - zarówno czynnego, jak i biernego. Fakty potwierdzone badaniami uważają za dyrdymały równie prawdziwe, jak hasło: "kto pije i pali ten nie ma robali". Palacze są ślepi i głusi, nie widzą świata, poza czubkiem swojego rozżarzonego papierosa. I wywalają pety gdzie popadnie. Podkreślam - to są ogólniki. Znam kilkoro kulturalnych palących, ale na hasło "palacz" nie oni pojawiają się w mojej głowie, tylko ten statystyczny Kowalski, wyrzucający niedopałek na tory tramwajowe i zionący resztką dymu na współpasażerów, stojących na schodach, wewnątrz pojazdu.
Mimo tej nienajlepszej cenzurki, jaką wystawiłam naszym palaczom, za chińskiego bożka nie jestem w stanie zrozumieć zakazu palenia w knajpach. No dlaczego? Działały sobie sale dla palących - i było dobrze. Jak ktoś nie miał chęci nurzać się w dymie - droga wolna. Jeśli dla kogoś ważniejsza była kwestia prania ubrań po spotkaniu z palącymi znajomymi, cóż to za bezwartościowa znajomość?
Swoją drogą - jak to czasy sie zmieniły: kiedy my byliśmy w wieku szkolnym, oczywistością było, że w pewnym wieku sięga się po papierosa - zupełnie tak samo, jak po alkohol. Jedni próbują i im się podoba, inni nie wychodzą nigdy poza fazę młodzieńczych eksperymentów. Teraz papieros wyszedł z mody - coraz mniej ludzi - przynajmniej z grona moich znajomych - pali papierosy. Raczej słyszę wokół, że udało im się zerwać z nałogiem, albo że walczą.
Cieszę się, że mnie nigdy do tego nie ciągnęło. I cieszę się, że Jonatanowi udało się z tym skończyć. Mimo tego, że minęły dopiero dwa lata, nie pamietam - i nie chcę pamiętać - jak to wtedy było. Cieszę się, że już nie muszę mieszkać pod jednym dachem z papierosowym niewolnikiem.
Pomijając nieciekawy zapach - większość ludzi (szczególnie kobiet) wygląda z papierosem idiotycznie. Nielicznym - znam osobiście kilka przypadków - jest do twarzy z nałogiem.
Cokolwiek miałabym przeciwko palaczom, uważam, że zakaz palenia jest przesadzony. Przesadzony o lokale gastronomiczne. Życzę powodzenia w egzekwowaniu tego zakazu.
Się z Tobą nie zgodzę w całej rozciągłości.
OdpowiedzUsuńTa ustawa jest zbyt łagodna, powinna być bardziej restrykcyjna - zakazywać palenia w każdym publicznym miejscu.
Tak jak niedozwolone jest publiczne sikanie, robienie kupy, włączanie głośników na 120 decybeli itd. itp. i inne działania niszczące powszechne dobro jakim jest NIEZANIECZYSZCZONA przestrzeń.
Palacze ją zanieczyszczają, trują ludzi i zasmradzają.
Już dawno powinni być piętnowani na każdym kroku, wyśmiewani, opluwani itd. itp. tak by każde dziecko widziało, że palenie to OBCIACH, a nie HOHOHO
I ja mówię to jasno każdemu palaczowi, nawet najbliższym znajomym.
Nie ma litości, to jest nałóg a nie konieczność życiowa. W sumie to palacze powinni się cieszyć, że nie jestem dyktatorem.
Ale dałbym im popalić! :)