Przygotowałam sobie parę dni temu notkę - o tym, że ogarnia mnie ogólna panika w szerokim zakresie.
A
że się nie wyrabiam z pracami domowymi i czuję, że mi dom zarasta
brudem, obiady stały się byle jakie, prasowanie ucieka z pojemnika,
dzieci siedzą same popołudniami (bo w dzień oddałam je instytucjom
publicznym - na półkolonie chodzą).
A
że nie mam czasu zrobić zakupów podstawowych typu kosmetyki, chemia
gospodarcza - nawet doszło do tego, że w domu wyszła mi kawa i herbata -
skandal!
A że
Gburek wyjeżdża w niedzielę na trzy tygodnie, a ja jakoś tak mało do
tego przygotowana jestem logistycznie - trzeba mu tyle rzeczy
dokupić.....Trzeba go spakować...Dobrych rad udzielić....O matko! O
matko!
A że
jakoś tak życie mi przez palce ucieka - ani nigdzie nie wychodzę, ani
nic sensownego nie robię, tylko praca dom, praca - dom. Z niekorzyścią
dla domu.
A że jakoś tak z mężem dogadać się nie mogę i żyjemy obok siebie.
Już
wieczorem tego samego dnia, w którym powstał szkic notki, wszystkie
moje niepokoje zyskały wytłumaczenie: to PMS był. Taki szybki, krótki i
intensywny PMS, nic więcej....
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz