Nie jesteśmy
normalnym małżeństwem - jesteśmy świrami. Jedynie posiadanie dzieci nam
nieco świrowanie jest w stanie utemperować. Ale tylko w nieznacznym
stopniu. Normalne dzieciate rodziny nadal nasze postępowanie okresliłyby
mianem skrajnie nieodpowiedzialnego i dziwacznego.
Na dwa tygodnie oddaliśmy Potomstwo pod opiekę harcerzom, więc nasze świrowania są pełnozakresowe.
W
miniony weekend poniosło nas nad Bałtyk nasz polski ( piszę to
wyraźnie, bo jak nas rok temu poniosło nad Bałtyk, to przez Litwę, Łotwę
i Estonię dotarliśmy do Szwecji - taki weekendowy spontaniczny
wypadzik...) - zasadniczo w odwiedziny do Gryzeldy. A że droga prostą
być nie może, poprowadziłam auto (bo to ja sprawuję funkcje
pilota) bocznymi szosami. Było cudownie i przygodowo, ale zauważyłam, ze
chyba mąż mi się starzeje, bo w miarę upływu czasu, zaczął coś
przebąkiwać o GPS ( dla małp!!!) i o czasie dojazdu na miejsce. Niby
żartem, ale coś czuję, że z wiekiem poziom ześwirowania mu się obniża -
wolałby do Gdańska dojechać "siódemką", zamiast przez Golub- Dobrzyń,
Wąbrzeźno (b. piękne miasteczko) i Malbork (tu to nawet oblężenie zamku
widzieliśmy!). Nic to, że trochę droga mi się pomyliła - to była taka
prawie celowa zmyłka - mnie jakoś tak ciągnie do tego krzyżackiego zamku
( wspomnienia, wspomnienia...).
Z
kolei w drodze powrotnej zamarzyliśmy o konsumpcji ostatniej flądry nad
morzem, a że jeść nam się JESZCZE nie dość chciało, pojechaliśmy sobie
wzdłuż wybrzeża na ZACHÓD - mieliśmy zamiar tak jechać, dopóki głód nas
nie dopadnie. Dopadł nas szczęśliwie wyjątkowo szybko - jakieś 5-10
kilometrów jazdy po dołach i błocie autem zupełnie do tego
nieprzystosowanym. Nawet przez chwilę myśleliśmy, że się zakopiemy i tak
pozostaniemy na wieki...A przecież droga była narysowana na mapie....
Po
pysznym posiłku ruszyliśmy w drogę tak, by ominąć korek składający się z
samochodów wracających z nadmorskiego weekendu (matko, ile tych ludzi
jest!!!). Było niesamowicie - droga wśród drzew przyciętych na kształt
tunelu - pierwszy raz coś takiego widzieliśmy, sarenki wyłażące na drogę
stadami (no, takie trzyosobowe stado....), a w nocy, jakieś 5
kilometrów od jakiejkolwiek cywilizacji - kobieta z niemowlakiem na
ręku. Ta pani do dziś mi spać nie daje.....Niosła to swoje niewielkie
dziecko na rękach, idąc poboczem absolutnie ciemnej szosy od miasteczka
do wioski. Miała do przejścia jeszcze 6 kilometrów - i pewnie by je
przeszła, gdybyśmy jej nie podwieźli. Zastanawia mnie, czy tak bardzo ja
zrobiłam się wygodnicka, że mnie to wydarzenie dziwi, a dla tej kobiety
było czymś normalnym (autobus nie przyjechał), czy też rzeczywiście coś
się za tą nocną wędrówką matki z dzieckiem kryło....
Nasze
jazdy bocznymi drogami spowodowały, że było bardzo ciekawie, czasem
śmiesznie, a do domu dotarliśmy po ok. sześciu godzinach podróży. Stojąc
w korku na trasie Gdańsk - Warszawa, osiągnęlibyśmy podobny czas, ale
podróż byłaby nuuudna, jak flaki z olejem.
Kiedy
trzaskaliśmy drzwiczkami auta po przyjeździe do domu, nie wiedzieliśmy,
że czeka nas jeszcze jedna niespodzianka - na powitanie wyszedł nam
tylko Wilk - Pierdoła, Buravej nie było - a to ona zwyczajowo wita nas
jako pierwsza. Nieco się zaniepokoiliśmy.....Wilk pytany, gdziej jest
Burava - odpowiadał piskiem i kręceniem się wokół ogona: wyraźnie było
widać, że coś zaszło! Drżącymi rękami otworzyliśmy furtkę, wtedy pies
pobiegł ku drzwiom garażu, które wyjeżdżając zostawiliśmy otwarte,
zapewniając zwierzętom schronienie przed ewentualnym deszczem - budy nie
tolerują.... Drzwi zastaliśmy zamknięte a Buravą w środku.
Przypuszczalnie w czasie burzy zrobił sie przeciąg i Suka została
uwięziona - biedna. Cóż - gdyby trafiło na Wilka, pewnie by się
oswobodził - zdaje się, że opanował umiejętność otwierania klamki,
podobnie jak przełażenia przez płot. Nawiasem mówiąc - ma coraz więcej
umiejętności, których brakuje Buravej - wyrasta chyba ze swojej
pierdołowatości - może kiedyś wyjdzie na ludzi - tfu! na psy!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz