z klimatem...

z klimatem...

niedziela, 22 lipca 2007

Wycieczka

Nie jesteśmy normalnym małżeństwem - jesteśmy świrami. Jedynie posiadanie dzieci nam nieco świrowanie jest w stanie utemperować. Ale tylko w nieznacznym stopniu. Normalne dzieciate rodziny nadal nasze postępowanie okresliłyby mianem skrajnie nieodpowiedzialnego i dziwacznego.
Na dwa tygodnie oddaliśmy Potomstwo pod opiekę harcerzom, więc nasze świrowania są pełnozakresowe.
W miniony weekend poniosło nas nad Bałtyk nasz polski ( piszę to wyraźnie, bo jak nas rok temu poniosło nad Bałtyk, to przez Litwę, Łotwę i Estonię dotarliśmy do Szwecji - taki weekendowy spontaniczny wypadzik...) - zasadniczo w odwiedziny do Gryzeldy. A że droga prostą być nie może, poprowadziłam auto (bo to ja sprawuję funkcje pilota) bocznymi szosami. Było cudownie i przygodowo, ale zauważyłam, ze chyba mąż mi się starzeje, bo w miarę upływu czasu, zaczął coś przebąkiwać o GPS ( dla małp!!!) i o czasie dojazdu na miejsce. Niby żartem, ale coś czuję, że z wiekiem poziom ześwirowania mu się obniża - wolałby do Gdańska dojechać "siódemką", zamiast przez Golub- Dobrzyń, Wąbrzeźno (b. piękne miasteczko) i Malbork (tu to nawet oblężenie zamku widzieliśmy!). Nic to, że trochę droga mi się pomyliła - to była taka prawie celowa zmyłka - mnie jakoś tak ciągnie do tego krzyżackiego zamku ( wspomnienia, wspomnienia...).
Z kolei w drodze powrotnej zamarzyliśmy o konsumpcji ostatniej flądry nad morzem, a że jeść nam się JESZCZE nie dość chciało, pojechaliśmy sobie wzdłuż wybrzeża na ZACHÓD - mieliśmy zamiar tak jechać, dopóki głód nas nie dopadnie. Dopadł nas szczęśliwie wyjątkowo szybko - jakieś 5-10 kilometrów jazdy po dołach i błocie autem zupełnie do tego nieprzystosowanym. Nawet przez chwilę myśleliśmy, że się zakopiemy i tak pozostaniemy na wieki...A przecież droga była narysowana na mapie....
Po pysznym posiłku ruszyliśmy w drogę tak, by ominąć korek składający się z samochodów wracających z nadmorskiego weekendu (matko, ile tych ludzi jest!!!). Było niesamowicie - droga wśród drzew przyciętych na kształt tunelu - pierwszy raz coś takiego widzieliśmy, sarenki wyłażące na drogę stadami (no, takie trzyosobowe stado....), a w nocy, jakieś 5 kilometrów od jakiejkolwiek cywilizacji - kobieta z niemowlakiem na ręku. Ta pani do dziś mi spać nie daje.....Niosła to swoje niewielkie dziecko na rękach, idąc poboczem absolutnie ciemnej szosy od miasteczka do wioski. Miała do przejścia jeszcze 6 kilometrów - i pewnie by je przeszła, gdybyśmy jej nie podwieźli. Zastanawia mnie, czy tak bardzo ja zrobiłam się wygodnicka, że mnie to wydarzenie dziwi, a dla tej kobiety było czymś normalnym (autobus nie przyjechał), czy też rzeczywiście coś się za tą nocną wędrówką matki z dzieckiem kryło....
Nasze jazdy bocznymi drogami spowodowały, że było bardzo ciekawie, czasem śmiesznie, a do domu dotarliśmy po ok. sześciu godzinach podróży. Stojąc w korku na trasie Gdańsk - Warszawa, osiągnęlibyśmy podobny czas, ale podróż byłaby nuuudna, jak flaki z olejem.
Kiedy trzaskaliśmy drzwiczkami auta po przyjeździe do domu, nie wiedzieliśmy, że czeka nas jeszcze jedna niespodzianka - na powitanie wyszedł nam tylko Wilk - Pierdoła, Buravej nie było - a to ona zwyczajowo wita nas jako pierwsza. Nieco się zaniepokoiliśmy.....Wilk pytany, gdziej jest Burava - odpowiadał piskiem i kręceniem się wokół ogona: wyraźnie było widać, że coś zaszło! Drżącymi rękami otworzyliśmy furtkę, wtedy pies pobiegł ku drzwiom garażu, które wyjeżdżając zostawiliśmy otwarte, zapewniając zwierzętom schronienie przed ewentualnym deszczem - budy nie tolerują.... Drzwi zastaliśmy zamknięte a Buravą w środku. Przypuszczalnie w czasie burzy zrobił sie przeciąg i Suka została uwięziona - biedna. Cóż - gdyby trafiło na Wilka, pewnie by się oswobodził - zdaje się, że opanował umiejętność otwierania klamki, podobnie jak przełażenia przez płot. Nawiasem mówiąc - ma coraz więcej umiejętności, których brakuje Buravej - wyrasta chyba ze swojej pierdołowatości - może kiedyś wyjdzie na ludzi - tfu! na psy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz