Ostatnio coś tu ubogo
w zwierzęta. Wynika to z tego, że budzę się dużo później, niż domowe
(podwórkowe w zasadzie) ptaszyska i nie mam czasu ich obserwować. Z
innych odwiedzają mnie tylko wiewiórry. A o tych ileż można pisać - toć
to i tak już zakrawa na lekką obsesję.
Ale dziś sobie trochę poużywam. Wydarzenia z życia zwierząt w kronikarskim skrócie:
Podczas
ostatniej ulewy w karmiku (karMIku, nie karMNIku - jak zwrócił mi uwagę
kolega W. - wszak ptaki karMImy a nie karMNImy) schroniła się sikorka.
Siedziała uparcie na drążku i nic nie jadła - stąd wniosek, że
potraktowała karmik jako osłonę przed nawałnicą. Próbowała się dosiąść
do niej koleżanka (albo kolega?) - miejsca było dosyć - jednak trafiło
na samolubka - koleżanka została odpędzona w bardzo zdecydowany sposób.
Wczoraj
zastałam na schodach świerszcza. Nawet się ucieszyłam, że będzie mi
cykał na dobranoc....Dziś jednak dowiedziałam się, że one lubią się
wgryzać w drewno i pozostawać na wieki a z czasem cała rodzina ma dość
ich muzykowania. To ja go chyba poślę na zieloną trawkę- co się będzie w
pomieszczeniu marnował....
Przedwczoraj
za to zostałam śmiertelnie przestraszona przez jednego z naszych
pracowników. Hoduje on bowiem pająka ptasznika - takie coś włochate
wielkości ratlerka. Mój stosunek do pająków jest ogólnie znany - fobią
tego nazwać jeszcze nie można, ale niewiele brakuje. Swoją drogą - czy
normalny człowiek hoduje sobie do towarzystwa pająka, gekona czy innego
węża? Niby bardzo miły gość z pana P., ale jakoś mam wewnętrzny opór
przed ludźmi, którzy za towarzyszy w pożyciu biorą sobie takie dziwolągi
bez mózgu. I otóż pan P. postanowił pokazać zainteresowanemu Gburkowi
(ku rozpaczy Gryzeldy, która objawy fobii ma bardziej zdecydowane niż
jej matka) swojego pupila, o czym wiedziałam (padały słowa "kiedyś ci go
przywiozę"). Kiedy zobaczyłam pana P. maszerującego przez ulicę z
pudłem słusznych rozmiarów, wiedziałam już, co może mieć w tym pudle
(tym bardziej, że lekko prześwitywało). Zesztywniałam i straciłam mowę
do momentu, kiedy powiedział, że jego pajączek właśnie zmienił skórę i
tę starą to on przyniósł na pamiątkę Gburkowi. W prezencie. Zostaliśmy
więc posiadaczami skóry z ptasznika, która wygląda jak żywy ptasznik.
Gryzelda nie omieszkała dostać histerii na jej widok. Zaś pan mąż wpadł
na genialny pomysł - przykleimy ją na kropelkę na belce w kuchni -
naprzeciwko wejścia - kto będzie wchodził, temu się będzie rzucała w
oczy. Chyba szybko pozbędziemy się gości, bo wygląda nad wyraz
naturalnie.....
Dziś
Burava uznała za stosowne zwiać mi między nogami z podwórka.
Niezmiernie mnie tym zdenerwowała, bo po jej ostatnim agresywnym
występie jakoś mniej mam luzu do jej samodzielnych wypraw na miasto. Po
kilku minutach samowoli, udało mi się jednak pojmać niedźwiedzia.
Uff.....
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz