z klimatem...

z klimatem...

poniedziałek, 11 października 2010

Kolekcja piosenki francuskiej

Zakupiłam sobie kolekcję piosenki francuskiej - cztery płyty firmowane przez radiową "Trójkę": porządna firma - pomyślałam. Kupiłam tę muzykę już pewien czas temu, jednak do dziś nie miałam czasu ani nastroju jakoś się w niej specjalnie zagłębiać: ot, posłuchałam czasem jednego - dwóch kawałków, dla wywołania w sobie pewnego rodzaju melancholii i żalu za tym, czego już nie będzie - przynajmniej w tym życiu.
Albowiem francuska piosenka budzi we mnie wszelkie możliwe tęsknoty, które były obecne we mnie od maleńkości - i nawet trudno powiedzieć, skąd się tam, w głębinach mojego jestestwa - zalęgły. Nie mam wszak ojca - Francuza, matki - Francuzki, nie mam francuskich dziadków, ciotek ani innych, znanych mi przodków (a - muszę przyznać - dzięki dociekliwości Tatusia mego, znam rozległe w przestrzeni rzesze krewnych). Od zawsze irracjonalnie ciągnęło mnie do wszystkiego, co francuskie. Począwszy od języka, poprzez historię, kulturę, po Francję - samą w sobie. O ile - w czasach młodości chmurnej - robiłam COKOLWIEK, żeby się do tej mojej wymarzonej krainy zbliżyć, tak potem jakoś opadły mi skrzydełka i żyję sobie tu, gdzie się narodziłam, utraciwszy wiarę w to, że kiedykolwiek uszczknę tej Francji tyle, ile bym chciała. Bo zeszłoroczna, krótka podróż do Paryża, chociaż była dla mnie niesamowitym przeżyciem, stanowiła zaledwie liźnięcie tematu - do tego - poprzez barierę językową - liźnięcie przez papierek.
Nie rozumiem, jak to się mogło stać, że taka wielbicielka języka, z takimi zdolnościami i ambicjami, nie zdołała się go nauczyć. Nie wierzę, że osoba tak uparta, poddała się bez walki. A jednak!
Piosenka francuska pozostaje dla mnie tylko rozkoszną dla ucha, acz niezrozumiałą melodią. Ale słucham, słucham jej i coraz bardziej czuję, że tak nie może być! Dlaczego mam poddać się ponuremu Losowi, którzy rzucił mnie 100-200-300 lat za późno a do tego 1000 km za bardzo na wschód? Dlaczego miałabym nic z tym nie zrobić? Może jeszcze coś się da? W końcu nadzieja umiera ostatnia - jeszcze mogę działać - wystarczy wymyślić SPOSÓB.
Z takiego - coraz bardziej egzaltowanego rozmyślania - kiedy już prawie odnalazłam w sobie szaloną nastolatkę, którą byłam....eee...naście lat temu, wyrwała mnie konieczność zmiany płyty.
Nie zamierzałam wypaść z nastroju, zamieniłam więc płytę nr 1 na płytę nr 2 i.....przeżyłam gorzkie rozczarowanie. Na "2" piosenki były wyraźnie nie-te-co-trzeba! Śpiewane przez innych, nieoryginalnych wykonawców. Do tego - czyżbym się przesłyszała? - o nie! niektóre są śpiewane po angielsku!!!Ojjj....nastrój prysł, włączyła się zwyczajowa złośliwość oraz ironia: kupiłam płyty dla bezmózgiego i głuchego tłumu, łasego na różnorodne "kolekcje". "Kolekcji" nikt w całości nie przesłuchuje, tylko gromadzi.
Bo ładnie wyglądają na półce?
Bo człowiek ma naturalne ciągoty do kompletowania?
Bo jeśli w kupie, to bardziej się opłaca, niż osobno?
Bo tak!
Niestety, ja przesłuchałam kolekcji - głupia i naiwna! Już wiem, że druga płyta nadaje się wyłącznie do śmietnika. Trzecia jest ok. Czwartej nie zdecydowałam się przesłuchać - obawiałam się, że zadziała prawo serii: co druga do kosza. Trwam więc w nieświadomości, czy radiowa "Trójka" podpisuje się pod chłamem w połowie, czy zaledwie w jednej czwartej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz