Takie niegroźny, prywatny świr.
Mój własny.
Mam hopla na punkcie długopisów Zenith(hopla mam też na punkcie notesów, zeszytów i tego typu akcesoriów, ale to zpuełnie inna historia).
Nieważne, ile ich mam - putykanych po torbach, szafkach, szufladach i zakamarkach - zawsze znajdzie się miejsce dla NOWEGO. Bo pomarańczowy się złamał, bo czerwony ma zupełnie inny odcień, bo takiego - zielonego - to jeszcze na pweno nie miałam, bo czarny właściwie gdzież zaginął.
Każda wizyta w sklepie, prowadzącym sprzedaż Zenithów, kończy się zakupem nowego Zenitha. Choćbym weszła tylko po koszulki do segragatora, sztuk 3. Choćby (jeśli wykryłam - co często bywa - sprzedaż Zenithów na poczcie) moja wizyta nie miała na celu zakupów jakichkolwiek - wyjdę z Zenithem, o ile on tam jest sprzedawany.
Każdy ma prawo do swojego wariactwa, czemu ja nie mogę? Moje jest niegroźne.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz