z klimatem...

z klimatem...

piątek, 15 października 2010

Zaczytanie

Przeżyłam dziś zaczytanie. Prawdziwe zaczytanie w Zaczytaniu.
Wiedziałam, że w naszej mieścinie otwarto księgarnię dla dzieci. Wiedziałam i omijałam ją szerokim łukiem z kilku względów:

1. z zazdrości - bo od zawsze miałam takie marzenie i taki pomysł, tylko brakło mi odwagi i funduszy (bo to dość ryzykowne przedsięwzięcie w Mieście-Gdzie-Wszystko-Wymiera)
2. ze strachu - że zginę marnie, wsiąknę tam i bliscy będą mnie poszukiwać przez Interpol
3. ze strachu - że połowa asortymentu wyjdzie z księgarnie razem ze mną.

A dziś weszłam. Powitała mnie przemiła Kobieta, z którą natychmiast znalazłam wspólny język - bo jak nie mogłabym znaleźć wspólnego języka z właścicielką prywatnej księgarni? Miłośniczką książek, która sprzedaje tylko to, co sama przeczytała i co jej się spodobało? I - tak, owszem - wsiąkłam na parę godzin. Dobrze, że wyszłam z domu bez śniadania i głód przywołał mnie do porządku, bo prawdopodobnie nie opuściłabym tego przybytku do tej pory. "Zaczytanie" - tak nazywa się miejsce, gdzie będę bywać częściej. Na pewno. A za tydzień spotkam się tam z Panem Kuleczką. Ha! Potomkom wcale nie przeszkadza, że nie są już chyba grupą docelową opowiastek pana Wojciecha Widłaka - idą razem ze mną. Czasem dobrze jest odzyskać podupadającą wiarę we własne miasto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz