Wyrwać, czy zostawić?
Takie nas ostatnio nawiedzają dylematy....
My, dorośli, w szczególności zaś Jonatan, korzeni nie posiadamy. Korzenie Jonatana to jego prywatna sprawa - w ogóle korzenie jako takie są kwestią dość intymną, mogę więc mówić wyłącznie o swoich odczuciach w tym zakresie.
Moje korzenie zostały wyrwane w pewne ponure wakacje, kiedy to rodzice wreszcie - po kilkunastu latach oczekiwania - dostali mieszkanie służbowe, dzięki czemu mogliśmy się przeprowadzić z wynajmowanej, zawilgoconej klitki - 28m2 (mieszkańcy: osób 5 plus pies), bez łazienki, opalanej węglem i ogólnie "nie-dla-ludzi". Mieliśmy przeprowadzić się bliżej cywilizacji, do mieszkania trzypokojowego (miałam dostać własny pokój! bez rodzeństwa!), z łazienką, centralnym ogrzewaniem - ogólnie: wielki powód do radości po latach gnieżdżenia się i kombinowania.
Miałam 12 lat i do dziś pamiętam te wakacje. Wywieziono mnie do babci (ukochanej babci), którą po tych wakacjach jakoś tak znielubiłam. Myślałam tylko o tym, że nie wrócę już do mojego domu. Myślałam, że nie ma już mojego świata, ze mityczne "nowe mieszkanie", które miało być dla nas wszystkich wyzwoleniem z ciasnoty, będzie dla mnie zimnym, obcym i nieprzyjaznym więzieniem. Nie pokochałam nigdy tego mieszkania. Owszem, przywykłam. Ale nie było mi żal wyprowadzać się stamtąd. Nie zżyłam się wcale - mimo tego, że wiążą się z tym mieszkaniem same przyjemne wspomnienia - w ciągu tych dziewięciu lat nie przydarzyło mi się nic złego - można powiedzieć, że mieszkanie nie zasłużyło sobie na taką moją niewdzięczność. A jednak nie ma go w moich wspomnieniach pod hasłem "dom" - mimo tego, że do tej pory tam bywam podczas spotkań rodzinnych. Nie jestem u siebie. Nigdy nie byłam. Mój "dom" został w moim pierwszym domu. I to nie tyle w budynku, ile w jego otoczeniu - w bzach, winogronach, leszczynach, jabłonkach, porzeczkach, w kocu rozłożonym na trawie, w zielonej furtce, w Małym Lasku, w ścieżce wydeptanej w śniegu, w drewutni, w szopie na szpargały, w pomarszczonych dłoniach właścicielki posesji, głaszczących małego kundelka, Pikusia - równie wiekowego, jak ona sama.
Czy Potomki- przeprowadzane dotychczas już cztery razy - mają jakiekolwiek korzenie? One same twierdzą, że owszem i wzbraniają się przed kolejną przeprowadzką. Mają tysiące argumentów na to, że opuszczenie Otwocka jest pomysłem złym, głupim i nie-do-pomyślenia. A my się wahamy.....Bo może lepiej jednak nie zapuszczać zbyt głęboko korzeni? Może nie warto?Łatwiej wyrwać kilkuletnie zakorzenienie, niż to kilkunastoletnie. Może lepiej być Wędrowcami? Mniej boli konieczność pójścia za głosem Losu, który nie zawsze bywa dla nas łaskawy......
Ale takich rzeczy nie zrozumie nastolatek. Takie przemyślenia przychodzą z wiekiem. I mądrość życiowa wcale nie powoduje, że pewne decyzje stają się łatwiejsze.....
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz