...kiedy z całkiem przyzwoitej książki, robi się gniot niewart czytania.
Co innego, jeśli książka od początku jest nijaka - wtedy mówi się trudno i nie sięga się po danego autora następnym razem. Albo daje się mu drugą szansę - do wyboru.
Ale jeśli autor, który przez ileś części świetnie sobie radzi z warsztatem pisarskim, czym rozpieszcza swego czytelnika, nagle produkuje bubel, bardzo jest to frustrujące dla tego, kto nastawił się na kolejną interesująco opisaną przygodę swoich ulubionych bohaterów.
Nie jestem jakimś wprawnym wyłapywaczem błędów ani wytrawnym znawcą warsztatu pisarza. Powiem więcej - jeśli podczas czytania, zamiast skupiać się na akcji i przeżyciach bohaterów, zaczynam rozmyślać o technikach pisarskich oraz wyszukiwać potknięcia w tekście, jest to początek końca mojej przyjaźni z daną książką.
Właśnie dojrzewam do rozwodu z cyklem "Zwiadowcy" Johna Flanagana. Szkoda, bo przez pięć części przeżywałam dość mocno - wraz z Gburkiem - przygody młodych bohaterów. Czekaliśmy z niecierpliwością na kolejne tomy serii....aż do szóstego, feralnego.
Gburek przeczytał ostatni tom tak, jak poprzednie - szybko i bez głębszego zastanowienia. "Super" - orzekł jednoznacznie. Zabrałam się więc ochoczo do czytania....i aż zazgrzytało.........
Autor zapomniał, jakimi cechami charakteru obdarzył bohaterów, albo pomieszali mu się oni: czujny zwiadowca zaczął przejawiać zachowania roztargnionego i nieroztropnego rycerza. Dalej jest gorzej: akcja powieści toczy się zimą, nagle zaś bohaterowie "przedzierają się przez gąszcz paproci" - podobnych kwiatków jest więcej, akcja się ślimaczy, nudą wieje - kończ pan, panie Flanagan, wstydu oszczędź!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz