z klimatem...

z klimatem...

piątek, 10 września 2010

Pierwszy tydzień szkoły

Pierwsze koty za płoty. Potomki wdrażają się do zwyczajnego trybu działania. Usiłujemy poustawiać zajęcia pozalekcyjne, zastanawiając się gorączkowo, jak radzą sobie rodzice, którzy:
a) pracują w godzinach 10-18
b) nie posiadają samochodu
c) mają dzieci więcej niż 2 sztuki
I wychodzi nam, że sobie nie radzą, wychowują ograniczonych umysłowo głąbów, co to na basen, dżudo, muzykę, piłkę, języki, tańce (niepotrzebne skreślić, pominięte dopisać) po prostu chodzić nie są w stanie.

Z drugiej strony - kiedy przypominam sobie moje dzieciństwo, w cudownie rajskim lesie, 3 km od szkoły, ok. 5 km od tzw. "miasta", bez autobusów, samochodu i tego typu udogodnień, jakoś nie czuję się (i nie czułam się wtedy) specjalnie pokrzywdzona przez los.

Języków nauczyłam się w szkole, pływać umiem od całkiem niedawna, a cała reszta...no cóż....gdybym miała silną wolę, to muzykę i tańce jakoś bym dała radę przeforsować. Ale ja byłam zbyt ugrzeczniona i mało asertywna - do tej pory mi to zostało. Chcieć to móc. Nie wiem, czy to nam, rodzicom nie zależy bardziej na tych wszystkich zajęciach, niż naszym - nieco zmanierowanym dowożeniem tu i tam -dzieciom.

Kręcimy się jednak dalej - jeśli są możliwośći, to żal je zaprzepaszczać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz