z klimatem...

z klimatem...

niedziela, 3 czerwca 2007

Włosy me

Mam mysie włosy. Mysiego koloru i mysiej jakości. Odkąd pamiętam, chciałam mieć je inne, niż mnie natura obdarzyła.
Najpierw było przyciemnianie. W  czasach ogólniaka wprawiałam się w euforię, farbując je na kruczoczarno. Nic to, że ten akurat odcień miał się nijak do mojej karnacji: chciałam być czarna i byłam!
Potem była realizacja marzeń o kręconych włosach - trwała. Udał mi się ten zabieg tylko raz, chociaż robiłam ze cztery....Swoje zdjęcia z pierwszą trwałą przechowuję jak najcenniejszą pamiątkę i okazuję fryzjerom przy każdym porywie, że "oto nadszedł czas na trwałą - tak mi róbcie". Bezskutecznie - pierwsza trwała - jak się okazuje - była niepowtarzalna, każda kolejna kończy się obcięciem włosów.
Następnie przekręciło mnie w drugą stronę - zamarzyłam, że będę blondynką. I byłam - kurczakowożółtą, obciętą na zapałkę, dziewczyną w ciąży (bo akurat właśnie zaszłam tuż po farbowaniu). Odbarwianie ciemnych włosów w warunkach domowych jest zabiegiem dość ...ryzykownym, żeby nie powiedzieć: głupim. Po pierwszym etapie miałam białe włosy tuż przy skórze a ciemnopomarańczowe na końcach - rewelacja. Przyszły mąż i ojciec mych dzieci został wysłany do sklepu po hurtowe ilości rozjaśniacza a ja zamyślona, zastanawiałam się, ile włosów mi po tej operacji zostnanie na głowie... Zostało mniej, ale tylko dlatego, że końcówki nie chciały się nijak odbarwić - ciągle były pomarańczowe. Uparte końcówki ścięto.
Skoro już byłam kurczakową blondynką, postanowiłam poeksperymentować z innymi jasnymi odcieniami, normalnie dla szatynki niedostępnymi. Była więc marchewka jasna i ciemna, czerwień granatu, wściekłego wulkanu i inne odcienie czerwoności. Skończyło się czarnym, bo do ślubu nie chciałam iść w nieswoim kolorze - i tak ubolewałam, że mam któtkie włosy.
Po urodzeniu Gburka jakoś mnie do eksperymentów nie ciągnęło - testowałam kręcenie za pomocą trwałej ze szkolnego zdjęcia - wychodziło, jak już pisałam - raczej żałośnie. Po urodzeniu Gryzeldy znów naszło mnie na blond - tym razem zrobiłam to u fryzjera. Wcale nie było lepiej, niż w domu...Ale teraz miałam pole do popisu - nikt mi nie zarzucał, że jak będę się farbować w ciąży, to dziecko się łaciate urodzi (jak poprzednio wielokrotnie słyszałam....). Eksperymentowałam więc na całego. Żółty kurczak przerodził się w platynową blondynkę, potem w złotą, jasną, popielatą - całkiem nieźle się z takimi włosami czułam!
Jednak eksperymenty po jakimś czasie mi się znudziły i zapragnęłam swoich ulubionych, ciemnych włosów. Tak, to jest jednak to - nie mysie, nie czarne, ale ciut ciemniejsze od naturalnych. Taki brązik.
Z tym brązikiem sobie żyję już ładnych parę lat, podkolorowując czasem na odcień czerwony, fioletowy, czekoladowy - w zależności od nastroju....Ale od kilku tygodni mnie znów nosi. Coś bym zrobiła...Rozjaśnić, czy pokręcić? Jedno podejście do fryzjera już zrobiłam - bardzo łatwo udało mu się odradzić mi eksperymentowanie: tym razem bowiem włosów obcinać nie chcę. Jednak wiem, że nadejdzie chwila, kiedy chęć szaleństwa będzie silniejsza od chęci utrzymania włosów za ramiona....
W ogóle - z fryzjerami mam raczej bezsensowne doświadczenia. Bo oni są bardzo mili, bardzo dobrze wszystko rozumieją - tylko w 80 przypadkach na 100 kończy się moja wizyta niezadowoleniem (czy ja byłam u fryzjera 100 razy w życiu?  nie wiem...). No  - ale przecież nie powiem niczego złego temu miłemu panu/pani - oni się przecież starają....Wizyta dla ufarbowania oznacza zwykle, po wyjściu z salonu, zakup farby i poprawkę domowym sposobem. Z wizytami dla obcięcia jest ostatnio lepiej - odkąd odkryłam, że im trzeba wyraźnie mówić, że nie chcę modelowania. Nie wiem, co to za maniera, że fryzurkę robią mi całkiem fajną, natomiast po ich zabiegach modelujących wyglądam jak stara krowa i nadaję się tylko pod kran. Także raczej unikam i na pewno nie chadzam w celu poprawienia sobie nastroju.
Zawsze też, kiedy słyszę, że komuś fryzjer dobrał idealną fryzurę lub kolor, płonę z zazdrości - bo ja też bym chciała trafić na tego fryzjera. Testowałam różnych - tańszych i droższych - ale na idealnego jeszcze nie trafiłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz