Mam mysie włosy. Mysiego koloru i mysiej jakości. Odkąd pamiętam, chciałam mieć je inne, niż mnie natura obdarzyła.
Najpierw było przyciemnianie. W
czasach ogólniaka wprawiałam się w euforię, farbując je na
kruczoczarno. Nic to, że ten akurat odcień miał się nijak do mojej
karnacji: chciałam być czarna i byłam!
Potem
była realizacja marzeń o kręconych włosach - trwała. Udał mi się ten
zabieg tylko raz, chociaż robiłam ze cztery....Swoje zdjęcia z pierwszą
trwałą przechowuję jak najcenniejszą pamiątkę i okazuję fryzjerom przy
każdym porywie, że "oto nadszedł czas na trwałą - tak mi róbcie".
Bezskutecznie - pierwsza trwała - jak się okazuje - była niepowtarzalna,
każda kolejna kończy się obcięciem włosów.
Następnie
przekręciło mnie w drugą stronę - zamarzyłam, że będę blondynką. I
byłam - kurczakowożółtą, obciętą na zapałkę, dziewczyną w ciąży (bo
akurat właśnie zaszłam tuż po farbowaniu). Odbarwianie ciemnych włosów w
warunkach domowych jest zabiegiem dość ...ryzykownym, żeby nie
powiedzieć: głupim. Po pierwszym etapie miałam białe włosy tuż przy
skórze a ciemnopomarańczowe na końcach - rewelacja. Przyszły mąż i
ojciec mych dzieci został wysłany do sklepu po hurtowe ilości
rozjaśniacza a ja zamyślona, zastanawiałam się, ile włosów mi po tej
operacji zostnanie na głowie... Zostało mniej, ale tylko dlatego, że
końcówki nie chciały się nijak odbarwić - ciągle były pomarańczowe.
Uparte końcówki ścięto.
Skoro
już byłam kurczakową blondynką, postanowiłam poeksperymentować z innymi
jasnymi odcieniami, normalnie dla szatynki niedostępnymi. Była więc
marchewka jasna i ciemna, czerwień granatu, wściekłego wulkanu i inne
odcienie czerwoności. Skończyło się czarnym, bo do ślubu nie chciałam
iść w nieswoim kolorze - i tak ubolewałam, że mam któtkie włosy.
Po
urodzeniu Gburka jakoś mnie do eksperymentów nie ciągnęło - testowałam
kręcenie za pomocą trwałej ze szkolnego zdjęcia - wychodziło, jak już
pisałam - raczej żałośnie. Po urodzeniu Gryzeldy znów naszło mnie na
blond - tym razem zrobiłam to u fryzjera. Wcale nie było lepiej, niż w
domu...Ale teraz miałam pole do popisu - nikt mi nie zarzucał, że jak
będę się farbować w ciąży, to dziecko się łaciate urodzi (jak poprzednio
wielokrotnie słyszałam....). Eksperymentowałam więc na całego. Żółty
kurczak przerodził się w platynową blondynkę, potem w złotą, jasną,
popielatą - całkiem nieźle się z takimi włosami czułam!
Jednak
eksperymenty po jakimś czasie mi się znudziły i zapragnęłam swoich
ulubionych, ciemnych włosów. Tak, to jest jednak to - nie mysie, nie
czarne, ale ciut ciemniejsze od naturalnych. Taki brązik.
Z
tym brązikiem sobie żyję już ładnych parę lat, podkolorowując czasem na
odcień czerwony, fioletowy, czekoladowy - w zależności od
nastroju....Ale od kilku tygodni mnie znów nosi. Coś bym
zrobiła...Rozjaśnić, czy pokręcić? Jedno podejście do fryzjera już
zrobiłam - bardzo łatwo udało mu się odradzić mi eksperymentowanie: tym
razem bowiem włosów obcinać nie chcę. Jednak wiem, że nadejdzie chwila,
kiedy chęć szaleństwa będzie silniejsza od chęci utrzymania włosów za
ramiona....
W
ogóle - z fryzjerami mam raczej bezsensowne doświadczenia. Bo oni są
bardzo mili, bardzo dobrze wszystko rozumieją - tylko w 80 przypadkach
na 100 kończy się moja wizyta niezadowoleniem (czy ja byłam u fryzjera
100 razy w życiu? nie wiem...). No - ale przecież nie powiem niczego
złego temu miłemu panu/pani - oni się przecież starają....Wizyta dla
ufarbowania oznacza zwykle, po wyjściu z salonu, zakup farby i poprawkę
domowym sposobem. Z wizytami dla obcięcia jest ostatnio lepiej - odkąd
odkryłam, że im trzeba wyraźnie mówić, że nie chcę modelowania. Nie
wiem, co to za maniera, że fryzurkę robią mi całkiem fajną, natomiast po
ich zabiegach modelujących wyglądam jak stara krowa i nadaję się tylko
pod kran. Także raczej unikam i na pewno nie chadzam w celu poprawienia
sobie nastroju.
Zawsze
też, kiedy słyszę, że komuś fryzjer dobrał idealną fryzurę lub kolor,
płonę z zazdrości - bo ja też bym chciała trafić na tego fryzjera.
Testowałam różnych - tańszych i droższych - ale na idealnego jeszcze nie
trafiłam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz