z klimatem...

z klimatem...

czwartek, 11 lutego 2010

"Amelia"

Potomki zarządziły dziś/wczoraj oglądanie "Amelii".
Przystałam ochoczo, mimo tego, że to mój szósty raz.
Szósty, ale jednocześnie pierwszy po tym, jak TAM byłam (zupełnie przypadkowo trafiwszy na TĘ KNAJPKĘ) i TAM jadłam najlepszy w życiu camembert, popijając pysznym białym winem .

Kocham ten film niezmiennie. Mogłabym go oglądać bez przerwy, od początku do końca, albo fragmentami.

Potomki - mimo tego, że z tych moich sześciu razy widziały co najmniej dwa - nie pamiętają w ogóle, o czym film opowiada. Oglądały więc z zapartym tchem.

Jejku, jak ja się cieszę, że udało mi się TAM być. Jak dobrze jest móc realizować swoje marzenia.

I jak dobrze, że TERAZ jestem w tak bardzo INNYM miejscu mojego życia, niż wtedy, kiedy oglądałam "Amelię" po raz pierwszy. Ale TAMTEN czas, w którym byłam WTEDY, też niestety był potrzebny. Trudno to przyznać, jednak taka jest prawda - gdyby nie przeżycia z czasów królowania "Amelii" w kinach, nie byłoby jasmeen - byłaby jakaś inna kobieta w średnim wieku, ale nie jasmeen. Chciałabym, żeby ŻONA i MATKA, o której piszę w poprzedniej notce, potrafiła uwierzyć w to, że kiedyś BĘDZIE DOBRZE, ale wiem, że w tym momencie jest to niemożliwe - zbyt dobrze mam w pamięci uczucia, jakie się w takim złym czasie przeżywa.
Mogę jedynie z całych sił wierzyć w jej imieniu. BĘDZIE DOBRZE.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz