Zima sprzyja przyglądaniu się sprzętom domowym - najpierw wpis o schodach, teraz o lodówce....
Lodówka nasza jest sprzętem miłym, bo obszernym oraz niestandardowym. Nietypową też posiada żaróweczkę, oświetlającą wnętrze. Kiedy, biedna, lampka wyzionęła ducha, poszukiwania nowej, na wymianę, zakończyły się po tygodniu nerwowego biegania po sklepach elektrycznych i robieniu z siebie wariata: "Co pani? takich żarówek to pani nigdzie nie dostanie, nawet na zamówienie!"
Szybko przywykliśmy, że - wbrew powszechnie znanemu dowcipowi: "co jest w lodówce? światło!" - u nas nie było nawet światła. A raczej PRZEDE WSZYSTKIM światła nie było.
I tak się toczyło życie rok...drugi....Da się mieszkać z wybrakowaną lodówką.
Pewnego razu przyszedł Pan Od Pralki i podał nam namiar na hurtownię dziwnych żarówek. Niestety - mieściła się po drugiej stronie Miasta Stołecznego - kompletnie nam nie po drodze. Niedługo świstek z adresem hurtowni, jak i numerem żarówki leżał na blacie - rychło zaginał w przepaściach moich licznych segregatorów na Bardzo Ważne Papierki.
W zeszłym tygodniu, w trakcie porządków, odnalazłam papierek z tajemniczym ciągiem cyfr i liter. Był to numer seryjny żarówki. Wpisaliśmy go w wyszukiwarkę allegro. I.....
Jest! Jest! Jedyne 14 złotych polskich (plus drugie 14 za kuriera) dzieliło nas od zrobienia jasności w lodówce.
Zamówiliśmy.
Dotarła.
Z dużym nabożeństwem wkręciłam ją do gniazdka..........
A teraz, za każdym razem, kiedy otwieram lodówkę, światło z niej się dobywające niesłychanie mnie zaskakuje a nawet RAZI. No i nie powiem - zaglądanie nocą do lodówki, kiedy już światło w kuchni wygaszone, z powrotem stało się kuszące..........
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz