z klimatem...

z klimatem...

sobota, 27 lutego 2010

Dzieci miejskie - dzieci wiejskie

Nadal widać różnicę, mimo powszechnej obecności w domach internetu, telewizji cyfrowej i pootwieranych okien na świat. Mam wrażenie, że dwadzieścia parę lat temu, kiedy to ja biegałam po polach z moimi kuzynkami, było dokładnie tak samo, jak obecnie.

Dzieci miejskie - wszystkomające i wszystkowiedzące.
Dzieci wiejskie - mające tylko naturę, a wiedzące tak naprawdę dużo więcej, niż miejskie.
Dzieci miejskie - zmanierowane i znudzone.
Dzieci wiejskie - ciekawe świata.
Dzieci miejskie - przedwcześnie dorosłe na internecie i kolorowych gazetkach.
Dzieci wiejskie - przeżywające swoje dzieciństwo powoli i należycie (choć nieświadomie) się nim delektujące.

Różnica jest w podejściu do świata. W związku z tym, że dla dzieci wiejskich (i nie mówię tu o podmiejskiej wsi, gdzie od cywilizacji dzieli kilka przystanków autobusem - mówię o PRAWDZIWEJ WSI na wschodzie Polski, gdzie samochodem jedzie się po dziurawej drodze dwadzieścia minut od drogi powiatowej, a najbliższe miasto wojewódzkie jest w odległości ponad stu kilometrów) każda wycieczka jest atrakcją, chcą z niej wynieść jak najwięcej, poznać kawałek nieznanego im świata. Nie jest to okazja do powygłupiania się z kolegami czy pojęczenia rodzicom, że to nuuuda. Bo to wcale nie jest nuuuda! Oni zadają pytania, chcą zobaczyć więcej i więcej- nie jęczą na każdym rogu, że już dość, że bolą je nogi, że chcą jeść, pić, siku. Sprawia autentyczną przyjemność to, że widać ich zainteresowanie, że pamiętają to, co się do nich mówi, że słuchają.
No i - nie do zapomnienia - ich pracowitość, chęć pomocy w domowych obowiązkach, samodzielność.

A poza tym - to zwyczajne dzieciaki - jakby im pozwolić, przesiedziałby cały dzień przed komputerem czy telewizorem. Z tą różnicą, że odczepiane od wirtualnego świata, natychmiast znajdują sobie zajęcie w realnym. A moje, miejskie Potomki chodzą i jojczą, że nuda ich zabija.

Fakt, nie same zalety ma wychowanie wiejskie. Na przykład - stosunek do zwierząt. Nie do pomyślenia dla mnie, żeby dziecko opowiadało jako śmieszną anegdotę historyjkę o tym, że podczas koszenia kurczak wpadł pod maszynę, która obcięła mu nóżki i tak głośno zabawnie wrzeszczał....Ale wiadomo - na wsi zwierzęta są traktowane zupełnie inaczej. Jakież było zdziwienie całej Trójki, że nasze psy nie pożerają nikogo, bo przecież wiadomo - duży pies jest po to, żeby gryźć.

Druga sprawa - uczestnictwo dzieci w życiu otoczenia. Na wsi opowiada się otwarcie, przy stole (i przy dzieciach, naturalnie) o tym, co tam słychać u sąsiadów - niezależnie od tego, czy jest to opowieść o nowym dziecku, czy o tym, że Staszek od Kowalczyków się powiesił a Agnieszka, ta od Michałkowskich, to nie ma jeszcze osiemnastki a już z brzuchem chodzi. Wieś żyje takimi wiadomościami - cały czas, mimo powszechnego dostępu do sensacji z całego świata, ciekawe jest, kto z sąsiedztwa na co umarł, gdzie szykuje się ślub a gdzie rozwód.

Myślę, że w dzielnicy, do której trafiłam niechcący, zaślepiona miłością do mojego domku, też pokutuje wiejski styl. Dlatego nigdy nie będę tu u siebie, zawsze będę obca.

I na koniec ciekawostka opowiedziana przez trzynastolatka:

" - i wiesz wujek, ja musiałem temu facetowi kombajna odpalić!!! bo on - trzydzieści pięć lat - i nie umiał go odpalić - wyobrażasz sobie??? toż to wstyd!" - tu Jonatan zawstydził się srodze, bo kombajna - jako żywo - w swoim życiu nigdy nie odpalał.....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz