z klimatem...

z klimatem...

niedziela, 14 lutego 2010

Walentynki

Walentynowo - Ostatkowo umówiłam się z Dawno Niewidzianymi Znajomymi, celem sporządzenia i konsumpcji faworków. Przy czym, sprawiedliwie przyznam, że ja głównie konsumowałam, oddając przywilej sporządzania Osobom Kompetentnym. Gryzelda sypała ttaką ilość cukru pudru, że trzeba ją było hamować - istniało zagrożenie, że nie wydobędziemy faworków spod warstwy białego puchu. Gburek popisał się bon motem, stwierdzając, że jeśli posypie mi głowę cukrem pudrem, będę miała Ostatki i Popielec w jednym. Dzieci Gospodarzy dzilnie współpracowały przy wykrawaniu i smażeniu. Koty przechadzały się między nami z godnością. Rozmowa się toczyła. Było ciepło, miło i przytulnie.

Ale zanim znaleźliśmy się w tak doborowym Towarzystwie, musiałam zmierzyć się z Zimą Tysiąclecia: u nas, na prowincji, miejsca parkingowe są dostępne, ponieważ sami je sobie odśnieżamy. W Mieście Stołecznym miejsc parkingowych nie ma, ponieważ każdy liczy na to, że ktoś - u diabła - powinien to miasto odśnieżyć.

Dojechawszy więc w pół godziny - poprzez śniegi - na miejsce, następne trzydzieści minut poświęciłam na jeżdżenie po osiedlowych uliczkach w poszukiwaniu stosownego miejsca, gdzie mogłabym - nie wadząc nikomu - zostawić moje autko. Niestety - mogłam jedynie podziwiać finezyjne góry śniegu i zwały śniegu oraz kupy śniegu i pagórki śniegu. Miejsc parkingowych w tym białym kłębowisku nie stwierdziłam, pomimo licznych niebieskich znaków drogowych z białą literą "P". Po pewnym czasie, kiedy to zaliczyłam już zabłądzenie na osiedlowej uliczce, która niespodziewanie i płynnie przeszła w chodnik, pomyślałam sobie, że poszukam parkingu płatnego - ten powinien być chyba przynajmniej odśnieżony....Niestety - nawet płatny parking oznaczał dla mojego osobowego samochodu zakopanie się i utknięcie w zaspie (bo gdzie jest Land Rover w tych trudnych pogodowo czasach? no gdzie jest? wciąż w WARSZTACIE!). Szukałam pracowicie dalej, co nie jest procederem łatwym, jeśli nie zna się Terenu, a do tego Teren jest pokryty dość gruntownie śnieżnymi pagórami. Myślę, że nawet w lecie mogłabym mieć pewien problem z zaparkowaniem, a tu Straszna Zima!
W końcu, w akcie desperacji, podjechałam pod sam blok, z myślą, że jeśli tam nie znajdę (w co mało wierzyłam), to pojadę pod najbliższe centrum handlowe, porzucę tamże samochód i wrócę na miejsce autobusem. Tak, byłam gotowa to zrobić. Z niemałym zdziwieniem zarejestrowałam za blokiem niewielki placyk, z zaparkowanymi pięcioma samochodami i - nie wierzyłam własnym oczom! - jednym miejscem w sam raz dla mnie: pomiędzy zaspą, a innym samochodem. Nie powiem, nie było łatwo wmanewrować auto w to miejsce. Gburek dzielnie mi pomagał. Widziałam, że tuż za moim samochodem jest odśnieżony chodnik, stanęłam więc tak blisko zaspy, jak to tylko możliwe (ledwie otwierały mi się drzwi), byle zrobić przejście dla ewentualnych pieszych. Nie mam w zwyczaju utrudniania życia innym. Wydobyłam się z samochodu, sprawdziłam, czy nie zastawiam wyjazdu pozostałym parkującym i poszliśmy.
Po dwóch godzinach radosnej twórczości kulinarnej, z akompaniamentem pogaduch oraz - ostatecznie - radosnej konsumpcji, byliśmy zmuszeni pożegnać Miłe Towarzystwo i oddalić się do domu.
Jakież było nasze zdziwienie, kiedy zastaliśmy samochód z połamanymi wycieraczkami....
Zdenerwowałam się bardzo, bo Jonatan miał rankiem zaplanowaną 400-kilometrową podróż tym autem. W taką pogodę bez wycieraczek.....Sprawdziłam, czy nie wystają żadne druty, które mogłyby porysować szybę i czy wycieraczki spełniają chociaż częściowo swe funkcje - mechanizm działał, tylko pióra były uszkodzone. Kiedy odśnieżałam szyby, podszedł do mnie Pan Dziadek z Dobrym Słowem: "trzeba było nie zastawiać chodnika". No rzeczywiście - po bacznym rozejrzeniu się stwierdziłam, że za zaspą po lewej, w której pieczołowicie zaparkowałam, żeby zrobić przejście dla pieszych po prawej stronie, jest odgałęzienie chodnika, które zatarasowałam NIECHCĄCY tyłem. Zdołałam powiedzieć tylko: "nie jestem stąd, przepraszam"...i odjechałam, byle prędzej.
Całą drogę, walcząc ze śniegiem, zastanawiałam się, jak bardzo wrednym i perfidnym oraz sfrustrowanym trzeba być, żeby tak zniszczyć czyjąś własność...
Po dokładnych oględzinach okazało się, że oprócz połamanych wycieraczek, mamy też gustowną rysę przez cały bok samochodu. W tym momencie kwestia wycieraczek zmalała do nieznacznego problemiku. A my nabyliśmy kartę stałego klienta u Pana Lakiernika.

Ostatkowe faworki z Przyjaciółmi - bezcenne.
Za naprawę auta zapłacisz kartą Visa.

To się nazywa polska gościnność....bo po rejestracji można było odczytać, że nie jestem miejscowym wyjadaczem i znawcą parkingów. A zaparkowałam na śladach innego samochodu - prawdopodobnie właśnie Osiedlowego Cwaniaka, Który Zaparkuje Wszędzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz