z klimatem...

z klimatem...

piątek, 5 lutego 2010

Zimowe atrakcje

Po poniedziałkowym wystąpieniu Zielonego Gnoma, który odmarznąwszy lekko, postanowił łaskawie odpalić, ale zapału starczyło mu tylko na wyjazd za bramę - i chwała mu za to, bo gdyby znowu zgasł na środku drogi, osobiście wydrapałabym mu ślepia! Został więc odholowany do warsztatu, przy czym Pan Mechanik instruowany przez nas: "o, tu się zamek zacina i trzeba go w ten sposób", odpowiedział z pobłażaniem: "a taaak, to typowe u DISCO, śrubka x i sprężynka y - zrobimy."
Po tymże wystąpieniu, zostaliśmy z małym, niezawodnym, ekonomicznym autkiem. W zimie z kopnym śniegiem oraz kraterami w asfalcie. Nawet nieźle się jeździ, trzeba tylko uważać na zaspy - za grosz zaufania do śniegu.
Dziś rankiem zapomniałam o zasadzie ograniczonego zaufania. A raczej spanikowałam, widząc na polnej drodze ciężarówkę z przyczepą ("polna droga" - wąska na jeden samochód droga nieutwardzona, z dwoma paskami kolein po kołach nielicznych użytkowników, po obu jej stronach, po horyzont, ciągną się pola pokryte aktualnie śniegiem, do cywilizacji jest 5 km do przodu albo do tyłu, częstotliwość przejeżdżania pojazdów: jeden na godzinę). Ciężarówka z przyczepą wyskoczyła rozpędzona zza zakrętu i wyglądała na taką, co to nie zwolni na widok niewielkiego, czarnego autka sunącego mozolnie z przeciwka. W ostatniej chwili ciężarówka lekko odbiła w lewo, żeby się o mnie nie otrzeć (hahaha! nie otrzeć!? chyba "nie zmieść") - w tym samym czasie i ja odbiłam w prawo - życie mi jednak miłe. Różnica między naszymi odbiciami była taka, że ciężarówka pojechała dalej, szybko znikając w białej przestrzeni, czarny samochodzik zaś UTKNĄŁ. I na nic zdało się wypychanie go przez osobę płci żeńskiej, z którą podróżowałam.
Po kilku minutach daremnych wysiłków, usiadłyśmy zasępione w oczekiwaniu, aż skończy się nam paliwo, zamarzniemy a wilcy przyjdą nas pożreć. Albo my pożremy siebie nawzajem.
Dziwnym trafem, nadjechała kolejna ciężarówka. Co one tam robiły we dwie na tym pustkowiu? Doprawdy pozostanie zagadką....Jednak cokolwiek robiła Ta Druga, niech będzie uwielbiona. Dwaj panowie kierowcy, którzy z niej wyskoczyli, nie byli specjalnie przyjaźnie nastawieni...ale cóż: gdyby mnie nie wypchnęli, sami by nie przejechali - utknęłam bowiem w zaspie lekkim skosem. Przy akompaniamencie soczystej łaciny, wśród której dało się wprawnym uchem wychwycić z rzadka jakieś rodzime słowo, panowie wtoczyli mój czarny samochodzik na właściwą pozycję: w koleiny. Odjechałam, uważnie pilnując, żeby z nich nie wypaść.

A popołudniem widziałam obrazek kojący dla mej duszy: jechały sobie rządkiem trzy Land Rovery - bracia Zielonego. Z tych trzech jeden był WLECZONY - zupełnie jak mój, kilka dni temu! A więc nie tylko ja miewam przygody!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz