z klimatem...

z klimatem...

piątek, 19 lutego 2010

przezroczystość

Nie mam pamięci do twarzy. Z natury.

Jednak są osoby, których nie pomylę z nikim innym, nawet jeśli widzę je drugi zaledwie raz.

Owszem - więcej jest osób, które po raz dziesiąty muszą mi pierwsze powiedzieć "dzień dobry", bo ich nie kojarzę, niż tych, które sobie zapamiętuję. Albo są osoby, które spotkane w innym miejscu niż zazwyczaj, wywołują u mnie nerwową gonitwę myśli: "znam, znam, tylko SKĄD?". Ale tu już mam zadanie ułatwione, bo skoro ZNAM, znaczy - powinnam pozdrowić, choćby skinięciem głowy. Bo - znając własną przypadłość - lepiej powiedzieć "dzień dobry" o jeden raz za dużo, niż o jeden raz za mało.

Są chyba osoby obiektywnie charakterystyczne wizualnie - nie do zapomnienia od pierwszego wejrzenia. Są osoby, które dla człowieka X będą charakterystyczne i niezapomniane, dla człowieka Y na tyle przeciętne, że niezauważalne, przezroczyste. Ot, chociażby różne rasy ludzkie. Dla przeciętnego osobnika rasy białej, osobnicy rasy żółtej są do siebie podobni. Tamci zaś twierdzą, że nie, absolutnie, to właśnie "biali" są wszyscy tacy sami. Myślę, że to samo działa wewnątrz ras - jest jakiś określony typ urody, która pewnym ludziom "się nie zapamiętuje". I dla każdego jest to inny typ urody.

Jako człowiek dotknięty przypadłością pt. "niepamięć do twarzy", wiem, o czy mowa - nie raz i nie dwa zdarzało mi się nie rozpoznawać kogoś na ulicy. Przechodziłam nad tym do porządku dziennego - trudno, zdarza się.

Do czasu, kiedy sama nie zostałam Nierozpoznana.

W zamierzchłej przeszłości, w mrocznych czasach podstawówki, pojechałam na obóz harcerski. Prześwietny. Najlepszy ze wszystkich, na których byłam.

Kadra była wspaniała - pomysłowa, z zasadami, będąca grupą przyjaciół i jednocześnie potrafiąca tą przyjaźnią dzielić się z maluczkimi. Jak to bywa - panny 14 - letnie podzieliły się sympatiami - część była za druhem J., część za druhem A.

Ja stałam jakoś tak pośrodku, nie potrafiwszy się zdecydować.

Obydwaj druhowie mieli w nosie nasze szczeniackie podkochiwanki i profesjonalnie traktowali nas jak dzieci. Po obozie spotykaliśmy się kilka razy grupą, przy ognisku, żeby powspominać miłe chwile.

Minęło parę lat. Druha A. spotykałam na ulicy, mówiliśmy sobie "cześć". Druh J. zniknął z miasteczka.

Pewnego razu, w parkowej piaskownicy, spotkałam druha J. I ja i on byliśmy z drobnym potomstwem - po entuzjastycznym powitaniu - jak to z kimś z dawna niewidzianym, acz sympatycznie wspominanym ("czeeeść, co tam u Ciebie?"), zaczęłam kurtuazyjną piaskownicową rozmowę o dzieciach.

Druh J. przesiadł się na sąsiednią ławkę i zatopił w lekturze. Demonstracyjnie. Z miną: "wariaci mnie tu zaczepiają".

Pech chciał, że teraz nasze dzieci chodzą razem na basen i do szkoły muzycznej.

Druh J. nadal mnie nie zauważa. Demonstracyjnie.

Głupio.

Głupio, bo jednak spędziliśmy w grupie 3 tygodnie wakacji A.D. 1988

Bo potem spotykaliśmy się w węższym gronie, już po powrocie...Bo druh A., druh I. oraz druhna B. rozpoznają mnie bez problemów.

Ale odkąd zrozumiałam, że niektórzy ludzie są dla nas przezroczyści, jakoś pogodziłam się, że druh J. mnie nie zauważa. Niemniej jednak głupio czuję się, kiedy znajomy człowiek patrzy na mnie jak na powietrze.

Może po jakimś czasie, spędzonym w basenowej i szkolnomuzycznej poczekalni, zacznie mi mówić "dzień dobry" z racji "znajomości przy dzieciach". Na razie jestem mu obca. Jak kilkanaście osób, które są obce dla mnie, mimo tego, że im się wydaje, że powinnam je znać....

Cenne jest to, że teraz wiem, jak one się czują, kiedy to ja ich nie rozpoznaję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz