Złośliwie - parę dni po świętach. Ale mamy ją - tę bajkę - w okołoświąteczno - noworocznym okresie. Liczy się. Niech jej będzie - śnieg jest tak puszysty, jak dwadzieścia lat temu, w magicznych czasach naszego dzieciństwa. Jest tak, jak być powinno od początku grudnia. Jest bejecznie, miękko, cicho i puszyście. I oby tak zostało...Oby to białe "COŚ" nie przemieniło się w błotnistą breję.
Ale to nierealne marzenia: zmieni się w breję, zanim rano zdążę wyciągnąć sanki do kuligu z garażu....To taka zimowa gierka przyrody ze mną...Od paru lat to samo....
1.
Zepsuł mi się piekarnik. Elektryczny. Wezwałam więc elektryka. Ten wymontował urządzenie z szafki, posprawdzał wszystkie kabelki, nie znalazł awarii. Już - już miał się poddać i ogłosić siebie nieukiem, kiedy uwagę jego przykuł zegar wskazówkowy, zamontowany na przedzie piekarnika. Zegar był wyposażony w timer - ani z jednego ani z drugiego nie korzystałam, bo nigdy nie chciało mi się ich ustawiać.
Co się okazało? Jakiś złośliwiec (podkreślam: TO NIE JA!) przestawił timer na "zero", co uniemożliwiało włączenie piekarnika.
Myślę, że elektryk opowiada teraz o mnie historyjki z cyklu: "kiedyś miałem klienta..."
2.
Wężyk od baterii kuchennej zaczął przeciekać. Dzielny Jonatan odkręcił go i zawiózł do sklepu. Tam zakupił nowy i przystąpił ochoczo do przykręcania.
Niestety, okazało się, że i bateria, i wężyk mają taką samą średnicę - wyraźnie brakowało jakiegoś elementu przejściowego.
Jonatan dokładnie pamiętał, że tenże element wykręcał: najprawdopodobniej zgubił albo zostawił w sklepie. Ale w nowym zestawie pt. "wąż i elementy mocujące", powinien wszak być też i element przejściowy...Jonatan udał się z powrotem do sklepu. Bezskutecznie - nie znalazł ani starej, przypuszczalnie zagubionej, przejściówki ani też nie dostał nowej do nowego zestawu.
Zasępiony przyszedł do domu i wezwał hydraulika.
Hydraulik po prostu wykręcił starą przejściówkę z baterii - cały czas tam była. Nikt jej nie wykręcał.
Jeden do jednego.
Ale i tak ja wygrałam w cuglach z powodu dzisiejszej przygody.
3.
Wyszłam na spacer z psem - Suką. Należy dodać, że był to spacer celowy - miałam odebrać Gryzeldę z muzyki, raczej nie mogłam się spóźnić.
Musiałam przejść przez moją "ulubioną" dzielnicę, gdzie domy stoją jeden przy drugim i nie ma między nimi przejść - żeby dotrzeć od punktu A do punktu B na dwóch równoległych ulicach, trzeba iiiiść dłuuugo ulicą Iksińską, dotrzeć do poprzecznej ulicy Igrekowej, skręcić w ulicę Zetową
i iść tąże Zetową do punktu B, który mieści się dokładnie naprzeciwko punktu A na ulicy Iksińskiej. Takie półkole trzeba zrobić.
W pewnym miejscu jest sobie duże podwórko, które rozciąga się pomiędzy ulicami Iksińską i Igrekową - ma dwie bramy - na każdą ulicę po jednej.
Akurat dziś obydwie bramy zastałam otwarte. Nawet nie wiedziałam, co mieści się na tymże podwórku, jakoś uroiło mi się, że chyba jakiś plac budowy...
Niewiele myśląc, weszłam tam, aby szybciutko i niezauważenie przebiec na skróty.
Kiedy byłam w połowie drogi, zaczęło migać pomarańczowe światło, oznaczające, że brama otóż zaczyna się zamykać. Odwróciłam się:
druga brama też się zamykała....
Błyskawicznie przeprowadziłam ocenę sytuacji: to nie plac budowy, tylko wykończony dom trzyrodzinny. Taki szeregowiec.
Dość wypasiony i zdecydowanie zamieszkały.
O matko, wtargnęłam na cudzą posesję i do tego jestem na niej zamknięta. Z psem.
Moją nadzieją pozostawały furtki. Zwyczajowo przy furtkach są przyciski, umożliwiające ich otwarcie.
Ale nie na tak wypasionych posesjach, z których najwyraźniej wyjeżdża się wyłącznie samochodem, a gościom otwiera się je z domowego zacisza.
Pozostało mi tylko ujawnić się, informując właścicieli o tym, że na ich podwórku jest intruz. Z groźnym zwierzęciem do kompletu.
W pierwszym domu nie było dzwonka. W sumie - po co komu dzwonek, jeśli i tak gości wpuszcza się domofonem?
W drugim domu nikogo nie było.
W trzecim był dzwonek.....na jego dźwięk rozległ się niepewny głos starszej pani:
"Kto tam?"
Co w mojej sytuacji powinnam powiedzieć?
"Swój"?
"Obcy"?
"Królewna Śnieżka"?
Powiedziałam, że potrzebuję pomocy. To wszak prawda -
"ludzie, na gwałt potrzebuję rozumu: wchodzę na cudze podwórka!"
Widać brzmiałam przekonująco, bowiem starsza pani otworzyła drzwi, jednak od razu cofnęła się przestraszona, zobaczywszy obcą kobietę z niewielkim niedźwiedziem.
Wyjaśniłam, przeprosiłam, zostałam wypuszczona.
postaram się więcej nie pałętać po nieswoim terenie.
Wiem, że w Stanach mogłabym - za podobny czyn - zostać ustrzelona.