Po epizodzie jazdy samochodem niezwykłym, jeżdżę teraz samochodem zwykłym. Na wymianę i dla urozmaicenia mam samochody - nazwijmy je: służbowe, które są hiper-mega niezwykłe.
O ile jazda moim parszywkiem zielonym, w charakterze małomiasteczkowej atrakcji, bardzo mi pasuje, tak już jazda autkami "służbowymi" wcale mnie nie bawi, więc staram się unikać. Cóż, nawet auta mają swoich amatorów albo zdeklarowanych przeciwników. Ja się do mydelniczek raczej nie przekonam, chociaż jakoś tak się składa, że nasze coroczne wakacyjne podróże we dwoje odbywamy właśnie na ich pokładzie i nie mogę zarzucić im braku wygody czy funkcjonalności.
Za to autentycznie polubiłam jazdę zwykłym samochodem, który nikomu nie zapada w pamięć, nie rzuca się w oczy i nie jest zapamiętywany. Nawet, jeśli ktoś znajomy, albo ledwie-znajomy widział mnie raz w Małej-Czarnej, po raz drugi mnie w niej nie rozpozna. Fajne to! Jakbym codziennie zmieniała fryzurę. Parę razy sama nawet się nabrałam: podeszłam do obcego samochodu, próbując rozbroić alarm moim pilotem, podczas gdy Moja-Czarna stała obok....
Niestety, Jonatan nie podziela mojego entuzjazmu: jemu nie w smak zwykły samochód. Szkoda, bo oznacza to znowu - po niespełna roku - powrót do wieczorów na portalach motoryzacyjnych: "popatrz, popatrz, a może ten?" "chodź no, spójrz: co sądzisz o tym?"....
Kupi Taki Małą-Czarną-Fajową, po wielomiesięcznym wybrzydzaniu, a po pół roku pragnie zmiany. Ja tam się przyzwyczajam do dopasowanych do mnie samochodów.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz