Truskawki, moja miłość.
Nie porzucę diety dla czekolady, nawet pierogom się oprę. Ale świeże truskawki w pełni sezonu zawsze mnie pokonają.
Jestem w raju.
Truskawki prosto z łubianki, jeszcze przed płukaniem. Truskawki ze śmietaną. Truskawki z kefirem. Truskawki z maślanką. Truskawki z bitą śmietaną. No nie, z tą bitą to przesada - w końcu jakąś dietę trzeba trzymać.
Ale dziś odkryłam - całkiem niechcący - specyficzne dość danie. Truskawki z mrówkami. Wodoodpornymi.
Zauważyłam, że do łubianki dostało się kilka mrówek, dlatego płukałam owoce szczególnie uważnie. Im bardziej płukałam, tym więcej pojawiało się mrówek, kiedy tylko wyjmowałam owoce spod strumienia wody. Z kilku mrówek, które nieśmiało wystawiały łapki z suchych truskawek, zrobiło się kilkanaście biegających ochoczo po truskawkach mokrych i kilkadziesiąt, miotających się jak oszalałe po truskawkach odstawionych do odcieknięcia. Im więcej wody, tym więcej mrówek. Bez końca.
Nareszcie zapakowałam całe towarzystwo do miksera i zrobiłam koktajl. Przepyszny.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz