Czytam kolejną książkę, polecaną jako "lektura kobieca".
Owszem, czytam ją na własne życzenie oraz z czystej przekory....skoro nie spodobała się tu:
http://mlodapisarkaczyta.blox.pl/html , to jest nadzieja, że mnie się właśnie spodoba na zasadzie odwrotności - skoro empirycznie zostało potwierdzone, że to, co podoba się Młodej Pisarce, u mnie wywołuje uczucia - co najmniej - mieszane.
Rachel Cusk napisała książkę....Sądząc po opisie na tyle okładki, jest to książka o kobietach i dla kobiet, napisana przez kobietę. "Trafność obserwacji, inteligentnie prowadzona narracja, nienaganny i precyzyjny styl"... - bla, bla, bla.....
Wyjątkowo chyba - zgodzę się z każdym krytycznym słowem z recenzji "Arlington Park" napisanej przez Młodą Pisarkę. Oprócz jednego: ta książka naprawdę od razu przywodzi na myśl "Drogę do szczęścia". Poza kwiecistym i ozdobnym stylem pisania - opowiada o tym samym.
Czytam ją sobie i jęczę cichutko - nie tylko nad nagromadzeniem przymiotników w jednym zdaniu (za styl powinna pani Cusk zdecydowanie dostać jakieś odznaczenie państwowe), ale - przede wszystkim - nad treścią.
Jak to się dzieje, że kobiety portretowane w literaturze kobiecej są tak głęboko nieszczęśliwe? Jak to jest, że męczą się w związkach, czują się każdego dnia zabijane, więzione, ubezwłasnowolniane? Jakim cudem, po pięknym i uskrzydlającym narzeczeństwie, "motylach w brzuchu", spacerach przy świetle księżyca i niekończących się rozmowach o wspólnej przyszłości, następuje nieuchronnie - w najlepszym wypadku NUDNE, a w najgorszym KOSZMARNE małżeństwo. Dlaczego małżeństwo to w literaturze kobiecej zawsze klatka, koniec życia, zamknięcie w czterech ścianach między kuchnią a łazienką, usmarowanie w dziecięcych papkach i innych wydzielinach, degradacja dziewczęcych marzeń i dążeń do pojemnika z uniwersalnym środkiem do mycia , szmaty i gumowych rękawiczek. Jednym słowem - życie rodzinne to koniec kobiecego świata.
Kto te nieszczęsne kobiety zmusza do bycia żonami, skoro to dla nich takie dramatyczne? Zbiorowo spodziewają się po małżeństwie czegoś innego, niż dostają? Coś jest nie tak z ich mężami? Psują się po ślubie?
A może po prostu książka o szczęśliwym małżeństwie byłaby nudna i dlatego nikt takiej nie pisze. Bo co można napisać ciekawego o kobiecie realizującej swoją pasję bycia żoną i matką? O kobiecie, która kocha swojego męża i czuje się przez niego kochana? O kobiecie, która - mimo żmudności tego zajęcia - z radością zajmuje się domem i dziećmi, czerpiąc z niego satysfakcję porównywalną do tej, którą jej koleżanka czerpie z kolejnych sukcesów zawodowych.
Nie jestem feministką. Nie uda mi się nigdy zrozumieć kobiecej literatury. Po takiej lekturze mam ochotę powiedzieć: a bardzo Wam tak dobrze! Żeby być szczęśliwą, trzeba tego chcieć, a nie wyszukiwać we wszystkim jakąś niedogodność i skazę. Nawet w zdrowym zębie można grzebać tak długo, aż wygrzebie się w nim dziurę. Bolesną. Kobiety - przynajmniej te, użalające się nad swym losem w powieściach dla kobiet - sprawiają wrażenie takich marud, co to zwyczajnie nie chcą widzieć pozytywów wokół siebie. Tak długo i drobiazgowo analizują swój światek, aż dojrzą mikroskopijną zadrę, która natychmiast urośnie do rozmiarów osinowego kołka, nieodwracalnie przebijającego im wrażliwe, kobiece serce. Aż dziwne, że wystarcza im czasu i energii na wypowiedzenie i spisanie żalów do całego świata.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Kobiety 100% spełnione w rolach szczęśliwych żon i matek nie piszą książek. Ogólnie tzw. szczęście tak, jak rozumie je ogół społeczeństwa, nie sprzyja chyba żadnej twórczości, musi być jakiś okruch niespełnienia, choćby mikroskopijna zadra.
OdpowiedzUsuńMasz rację, książek "o kobiecie, która - mimo żmudności tego zajęcia - z radością zajmuje się domem i dziećmi, czerpiąc z niego satysfakcję" nie ma z prostego powodu - byłyby śmiertelnie nudne.
Cusk miała nawet niezły pomysł, żeby obnażyć tę pustkę i nudę tzw. udanego życia tzw. klasy średniej, (sama chciałabym kiedyś coś takiego napisać) tylko zepsuła go po całości, i językiem, i tym, że w sumie nic nowego nie napisała...
Nie zgodzę się, że nie piszą...Mogą wszak pisać o czymś innym, niż o swoim nieudanym pożyciu ;)
OdpowiedzUsuńW tych feministycznych książkach irytuje mnie głównie to poczucie, że nie ma wokół - na całej ulicy, całym osiedlu, w całym mieście, na całym świecie - po prostu nie występują w przyrodzie kobiety szczęśliwe w małżeństwie.
Pustka i nuda udanego życia klasy średniej - a niech tam będzie! Tylko dlaczego wyłącznie pustka i nuda? Może jest chociaż JEDNO szczęśliwe małżeństwo pośród tego morza nieszczęśników.
A jeśli rzeczywiście nie ma, to - na litość Boską! - co zrobić, żeby przerwać to błędne koło? Niech ludzie przestaną się łączyć w pary, skoro to takie szkodliwe i prowadzące na manowce!
Hm, jak to szło w pierwszym zdaniu Anny Kareniny? "Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób" czy jakoś tak? Może po prostu pustka, nuda, cierpienie, niespełnienie są najzwyczajniej bardziej interesujące? Naprawdę chciałabyś przeczytać powiedzmy, 300 stron o szczęśliwym małżeństwie, które spędza miło czas spełniając się w codziennych czynnościach? A co by się w takiej książce na przykład DZIAŁO? ;-)
OdpowiedzUsuńNo niech sobie będą książki o niespełnieniu. Proszę bardzo. Ale dlaczego wyziera z nich obraz taki, że WSZYSCY wokół są niespełnieni w życiu rodzinnym? Dlaczego nie ma ani jednego nudnego rozdzialiku, ani jednej nudnej stronki o tym, że KTOŚ jednak się spełnia, czerpie radość i satysfakcję, nie gardzi swoim współmałżonkiem, nie zdradza, nie romansuje na boku.....
OdpowiedzUsuńOwszem, wierzę w to, że da się napisać 300 stron o szczęśliwym małżeństwie. Bo w każdym życiu, nawet tym super szczęśliwym, zdarzają się trudniejsze chwile, nieporozumienia, problemy życiowe i inne niezliczone sprawy, które powodują, że życie samo w sobie nie jest nudne, nawet szczęśliwe życie....
Ciężko czyta się o tym, jak jeden z małżonków z pogardą wyraża się o drugim, nawet jeśli są to tylko myśli.
Owszem, na pewno łatwiej jest napisać o tym, jak to jest źle ...bo każde nieszczęście jest inne. Ale przecież NIECO odbiegliśmy od obyczajowości z czasów Anny Kareniny? Można, na ten przykład, bez większego bólu się ROZWIEŚĆ, zamiast tkwić w niszczącym związku. Że już tylko cichutko wspomnę o tym, że raczej dobieramy się w małżeństwa DOBROWOLNIE, a nie, jak za czasów wspomnianej Anny Kareniny, na zasadzie towarzysko - finansowych powiązań rodzinnych.
Mówisz, że decyzje podjęte na narkotycznym haju (nieważne, że narkotyki własne) są... dobrowolne? :)
OdpowiedzUsuńSzczęśliwe to są tylko chwile, zaś generalnie w życiu to szczęśliwi są chyba tylko skończeni debile, którym wystarcza zalać mózg alkoholem, nikotyną, żarciem i wyspaniem się.
Całej reszcie poczucie szczęścia psuje świadomość kompletnego bezsensu wszystkiego, skali ludzkiej nędzy (bynajmniej nie ekonomicznej), cierpienia itd. itp.
Co do małżeństw to też jak wyżej.
Może jakieś wyjątki żyją krótko i szczęśliwie, cała reszta zwykle długo i nieszczęśliwie.
Powodów jest wiele, główny to taki, że ludzie nie są gatunkiem monogamicznym, a nasza babilońsko-wschodnia kultura chce w takie ramy ludzi wtłamsić.
pozdrawiam
Arek
hmm....
OdpowiedzUsuńależ o jakim haju narkotycznym mowa po DŁUGIM narzeczeństwie (a takie się ostatnio preferuje chyba)?
no właśnie o tym mówię, że szczęśliwe są chwile i to je trzeba łapać i nimi się cieszyć a nie taplać się we własnym nieszczęściu oraz obwiniać partnera o całe zło tego świata a już najbardziej o własne niespełnienie
nie przemawia do mnie wygodna, samcza teoria-wymówka o tym, że nie jesteśmy gatunkiem monogamicznym ;)
@Arku, przyjmij moje wyrazy współczucia... czarny ten Twój świat. I zupełnie inny niż mój.
OdpowiedzUsuńAlkoholu i nikotyny nie używam, wyspana bywam rzadko, jem stosunkowo niewiele, w dodatku jestem rozwódką z dwójką niedużych dość dzieci i mam stresującą pracę.
A, i jeszcze koty, którym zdarza się sikać po kątach.
I mimo to jestem naprawdę szczęśliwa. Co nie znaczy, że nic mnie nie wkurza, nie przeraża ani nie smuci.
Ale tak, jak pisze Jasmeen, umiem w rzeczywistości dostrzegać to, co piękne i dobre. Umiem sama kształtować swoje życie. Umiem się cieszyć tym, co mam.
Twierdzenie, że szczęśliwi mogą być tylko idioci, jest tak samo nieprawdziwe, jak obraz, który tak się Jasmeen nie podoba w literaturze.
Ludzie są różni, sytuacje są różne. Życie jest generalnie trudne, ale to, jak je odbieramy, zależy raczej od nas niż od życia. Ja mam takie poczucie, a psychologia mnie wspiera, więc tym bardziej :)
@Jasmeen - haj narkotyczny może trwać i do czterech lat :) Nie znam wielu par, które najpierw są ze sobą dłużej, a potem się pobierają.
A poza tym - masz jeszcze jakąś naiwną wiarę w refleksyjność ludzką? Ja już nie.
dzięki, Vespo, bo już myślałam, że jestem jedyną zadowoloną z życia swego optymistką na tym łez padole...
OdpowiedzUsuńrefleksyjność ludzka....hmmm...naiwna jestem, że się łudzę?