Najkrótsza noc w roku, a tymczasem zimno, jak w psiarni. Chciałoby się posiedzieć przy rytualnym ognisku, ale aura nie nastraja do przesiadywania poza pomieszczeniem. Toteż siedzę przy truskawkach i dobrze mi.
Kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, postanowiłam z koleżanką skorzystać z tego, że noc jest najkrótsza i nie spać wcale. Oczywiście tajnie - bez wiedzy rodziców. Zrobiłam sobie wielki termos czarnej, mocnej kawy, kilka kanapek, przyszykowałam górę książek, muzyki (nie miałam żadnych nausznych wynalazków - magnetofon dwukasetowy musiał wystarczyć), trochę krzyżówek, zeszyt oraz długopis - to w razie, gdyby jakaś światła myśl wpadła mi do głowy, no i - naturalnie - latarkę, żeby ukrywać ten cały majdan pod kołdrą, przed rodzicami.
Najpierw wyczekiwałam na moment, kiedy zamkną się drzwi rodzicielskiej sypialni. Potem, kiedy zgaśnie światło. A potem już było nuuuudnooooo. Nawet kawa nie pomagała na znużenie, a najciekawsza książka nie przeciwdziałała zamykającym się powiekom.
Wytrwałam. Następnego dnia w szkole byłam dumna z siebie - choć niewyspana.
Potem niejedna noc jeszcze została zarwana w całości lub dużej części - z najróżniejszych powodów - naukowych, życiowych, imprezowych, miłych albo smutnych. Jednak tę pierwszą nieprzespaną, o zapachu czarnej kawy z termosu, zapamiętam najdokładniej.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz